sobota, 1 czerwca 2024

ZNOWU ZUPA - los oddał sens mojej zupie

 

                                                                                           /fot. z sieci/

Wszystko, co ważne w moim życiu najczęściej wydarza się niespodziewanie. Narodziny i odejścia, spokojne i dobre życiowe „przystanki” zaplecione w warkocze z wydarzeniami trudnymi. Życie historia, która pisze się sama. Nagłe zwroty akcji często budzą obawę, ale przynoszą również nadzieję. Nic nie trwa wiecznie ani ból, ani radość, ani żal, ani gniew. Świadomość ulotności i nieprzewidywalności chwili, choć często podszyta żalem, najczęściej pomaga przetrwać, gdy pojawiają się kolejne zawirowania. Życie w pełnym spektrum. Takim przyjmuję i za takie jestem wdzięczna. Na fali chwilowego spokoju dopłynęłam do miejsca, w którym los oddał sens mojej zupie. Konfrontując się z ostatnim Bożym Narodzeniem, ugotowałam kulinarnie wybitny barszcz wigilijny,któremu zabrakło intencji. Obiektywnie najlepiej ugotowany barszcz czerwony, nie miał sensu nieprzyprawiony miłością, którą wkładałam w każdą zupę gotowaną dla Oli. Uznałam, że skoro tak ma już być, to niech tak będzie. Zupy dla nikogo już gotować nie chcę i nie będę.
Minęło pięć miesięcy i kilka dni temu nagle poważnie zaniemogła moja schorowana już mocno mama. Wycieńczony wieloletnią chorobą organizm odmówił „współpracy” i na każdą próbę opatrzoną pobożnym życzeniem „musisz coś zjeść” albo przynajmniej się napij „krzyczał: a właśnie, że nie muszę” I wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl, wspomnienie rodzinnej historii o tym, jak babcia uratowała śmiertelnie choremu dziadkowi życie, gotując bulion. Codziennie, przez wiele godzin z wiarą, że to pomoże, celebrowała gotowanie zupy. Codziennie tę zupę zanosiła do szpitala i codziennie po kryjomu powolutku z należytą uwagą karmiła dziadka, z którym lekarskie „szkiełko i oko” kazało jej się pożegnać. „Cudowny ozdrowieniec” dożył późnej starości a dzisiaj ja,wieloletnia wegetarianka, pędzę do zaprzyjaźnionej sprzedawczyni po „wiejską kurę od baby” i celebruję z intencją. Gotuję zupę i nie jestem nad tym garnkiem sama. Zupełnie oderwana na wiele lat od korzeni, nagle doświadczam „uziemienia”. Przenoszę jakąś historię, doświadczam tej samej wiary, nadziei i najszczerszych intencji. Skupiona na sztuce kulinarnej, nie myślę o tym, że się boję. Pachnie a ja przez wiele godzin,dokładając kolejne składniki, układam rozsypane od wielu lat puzzle w sobie. Ta zupa ma sens jak żadna inna. Malutką łyżeczką, powolutku karmię mamę, a tego, co przy tym czuję, w wystarczający sposób opisać nie potrafię. Nad tym pachnącym ziołami garnkiem, poczułam miłość i wdzięczność za bycie częścią szerszej historii. Częścią historii, w której relacje często były trudne,w której los bywał okrutny, ale właśnie taka ona jest. Nieważne, czy ta zupa ostatecznie pomoże na schorowany żołądek, ona zmieniając moją perspektywę, zupełnie zmieniła to, jak dzisiaj widzę swoje korzenie. Jest Dzień Dziecka i dzisiaj nie jest to dzień dla Oli. To mój dzień z mamą i babcią a Ola? Dostała taki sam znicz jak jej prababcia Stefcia, obie z podziękowaniem za to, że były w moim życiu.

Każda inaczej i każda „po coś”.
Dzielę się tą historią dlatego, że wiele razy zdarzało mi się pomyśleć, że coś po śmierci Oli nie będzie już miało sensu, a tak nie jest. Odbudowywana tożsamość przynosi zupełnie nowe odkrycia i nigdy nie wiadomo, co będzie za kolejną górką, jeżeli tylko odważę się tam pójść bez własnych „założeń”


Zapraszam do rozmowy grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161?locale=p