niedziela, 18 maja 2025

Dzień Matki tym razem inaczej

 




Zbliżający się Dzień Matki to w tym roku zapowiedź „grubszej cmentarnej imprezy”.

1 marca zmarła moja mama. Kobieta, która w grobie przeznaczonym dla siebie pochowała wnuczkę. Od pogrzebu Oli byłam świadoma tego, że kiedyś kolejna urna zostanie tam złożona. Miałam sporo czasu na oswojenie tej myśli, ale „wiedzieć” a doświadczyć, to zupełnie nie to samo. Znowu zrobiło mi się zimno. Jest taki rodzaj zimna, którego niczym od zewnątrz rozgrzać się nie da. Myślałam, że wszystko na temat śmierci, od dawna mam już w sobie poukładane, ale jednego nie wzięłam pod uwagę. Ciała nie da się oszukać. Ciało pamięta zawsze. Kurczy się,zastyga, a później trzęsie ze strachu.
Co będzie, gdy otworzą grób mojej córeczki?
Wyobraźnia jak zwykle podpowiadała najgorsze scenariusze. Byłam przekonana o tym, że „naruszenie” tej cmentarnej przestrzeni, która ma swoją część we mnie, uwolni na nowo Panią Hydrę, a ona tylko czeka, żeby zaprosić mnie do tańca.
Pytania, jak przygrywka:
Co się stało z urną, która tam jest?
A może już jej tam nie ma?
Czy jak będą kopać, to wyjmą?
Czy nie sprofanują?
Czy wiedzą co robią?
Gdzie teraz jest Ola?
Dlaczego nie mogłam pochować Jej inaczej?
Wydawało mi się, że los dał mi czas na przygotowanie się do kolejnego pożegnania, ale nie było w tym miejsca na taki pogrzeb.
Nie taki jest porządek rzeczy na świecie.
Nie taka kolejność.
Od tego ostatniego stwierdzenia już tylko krok do: dlaczego ja?
Dlaczego los postawił mnie w roli towarzyszki wszelkich możliwych form odejścia?
Mama odchodziła powoli, malutkimi cząsteczkami pamięci, sprawności, zdrowia. Te znikające cząsteczki robiły przestrzeń dla nas. Przestrzeń, którą codziennie obie z siostrą wypełniałyśmy, stając się jej pamięcią, oczami, tłumaczami, fryzjerkami, kucharkami a przede wszystkim dziećmi, którym było dane domknąć koło życia i „oddać”. Ona uczyła nas mówić, a teraz my przypominałyśmy jej znaczenia, ona uczyła nas chodzić, a teraz samodzielnie już chodzić nie mogła. Czytała na głos, przecierała zupki, wyciskała soki, smarowała buzię kremem, czesała włosy, a teraz to wszystko my robiłyśmy dla Niej. Dotarło do mnie, jak daleko zeszłam z drogi, którą po śmierci Oli wyznaczyła mi Pani Hydra.
W życiu znowu pojawiły się: nie mam czasu, później, kiedyś, nie mogę, bo...
I krótka piłka od losu: „Zatrzymaj się!”
Nic nie musisz, nic nie jest ważniejsze wobec zbliżającego się końca. Dostajesz wyjątkowy dar, dostajesz czas, w którym codziennie możesz dokonać wyboru.
Odrabiałyśmy tę lekcję człowieczeństwa uczciwie, otrzymując w zamian za opiekę i troskę zupełnie inny obraz macierzyństwa. Bezradność, ból, niedołężność, demencja przeplatane z dziecięcą ufnością, ze szczerym śmiechem, dystansem do życia i siebie, z wdzięcznością i szczerością. Takiej mamy nie znałam, a taką u schyłku życia los nas obdarował i taką najbardziej chcę zapamiętać.
Ostatnia lekcja od mamy to lekcja o tym, co w życiu jest prawdziwe i naprawdę ważne.
Odeszła w chwili, w której wydawało mi się, że już nie udźwignę.

Rozkopany grób był pusty, nie było w nim ani urny, ani Pani Hydry. Myśli się uspokoiły, ciało odzyskało równowagę a ja 26 maja, dokładnie 66 miesięcy po śmierci Oli, pójdę na cmentarz z okazji Dnia Matki w podwójnej roli, jako matka i córka. Pojedynczy zapomniany przez wszechświat koralik z rozsypanego naszyjnika, szukający sensu całej tej historii.