Zbliżający
się Dzień Matki to w tym roku zapowiedź „grubszej cmentarnej
imprezy”.
1
marca zmarła moja mama. Kobieta, która w grobie przeznaczonym dla
siebie pochowała wnuczkę. Od pogrzebu Oli byłam świadoma tego, że
kiedyś kolejna urna zostanie tam złożona. Miałam sporo czasu na
oswojenie tej myśli, ale „wiedzieć” a doświadczyć, to
zupełnie nie to samo. Znowu zrobiło mi się zimno. Jest taki rodzaj
zimna, którego niczym od zewnątrz rozgrzać się nie da. Myślałam,
że wszystko na temat śmierci, od dawna mam już w sobie poukładane,
ale jednego nie wzięłam pod uwagę. Ciała nie da się oszukać.
Ciało pamięta zawsze. Kurczy się,zastyga, a później trzęsie ze
strachu.
Co
będzie, gdy otworzą grób mojej córeczki?
Wyobraźnia
jak zwykle podpowiadała najgorsze scenariusze. Byłam przekonana o
tym, że „naruszenie” tej cmentarnej przestrzeni, która ma swoją
część we mnie, uwolni na nowo Panią Hydrę, a ona tylko czeka,
żeby zaprosić mnie do tańca.
Pytania,
jak przygrywka:
Co
się stało z urną, która tam jest?
A
może już jej tam nie ma?
Czy
jak będą kopać, to wyjmą?
Czy
nie sprofanują?
Czy
wiedzą co robią?
Gdzie
teraz jest Ola?
Dlaczego
nie mogłam pochować Jej inaczej?
Wydawało
mi się, że los dał mi czas na przygotowanie się do kolejnego
pożegnania, ale nie było w tym miejsca na taki pogrzeb.
Nie
taki jest porządek rzeczy na świecie.
Nie
taka kolejność.
Od
tego ostatniego stwierdzenia już tylko krok do: dlaczego
ja?
Dlaczego
los postawił mnie w roli towarzyszki wszelkich możliwych form
odejścia?
Mama
odchodziła powoli, malutkimi cząsteczkami pamięci, sprawności,
zdrowia. Te znikające cząsteczki robiły przestrzeń dla nas.
Przestrzeń, którą codziennie obie z siostrą wypełniałyśmy,
stając się jej pamięcią, oczami, tłumaczami, fryzjerkami,
kucharkami a przede wszystkim dziećmi, którym było dane domknąć
koło życia i „oddać”. Ona uczyła nas mówić, a teraz my
przypominałyśmy jej znaczenia, ona uczyła nas chodzić, a teraz
samodzielnie już chodzić nie mogła. Czytała na głos, przecierała
zupki, wyciskała soki, smarowała buzię kremem, czesała włosy, a
teraz to wszystko my robiłyśmy dla Niej. Dotarło do mnie, jak
daleko zeszłam z drogi, którą po śmierci Oli wyznaczyła mi Pani
Hydra.
W
życiu znowu pojawiły się: nie mam czasu, później, kiedyś, nie
mogę, bo...
I krótka
piłka od losu: „Zatrzymaj się!”
Nic
nie musisz, nic nie jest ważniejsze wobec zbliżającego się końca.
Dostajesz wyjątkowy dar, dostajesz czas, w którym codziennie możesz
dokonać wyboru.
Odrabiałyśmy
tę lekcję człowieczeństwa uczciwie, otrzymując w zamian za
opiekę i troskę zupełnie inny obraz macierzyństwa. Bezradność,
ból, niedołężność, demencja przeplatane z dziecięcą ufnością,
ze szczerym śmiechem, dystansem do życia i siebie, z wdzięcznością
i szczerością. Takiej mamy nie znałam, a taką u schyłku życia
los nas obdarował i taką najbardziej chcę zapamiętać.
Ostatnia
lekcja od mamy to lekcja o tym, co w życiu jest prawdziwe i naprawdę
ważne.
Odeszła
w chwili, w której wydawało mi się, że już nie udźwignę.
Rozkopany grób był pusty, nie było w nim ani urny, ani Pani Hydry. Myśli się uspokoiły, ciało odzyskało równowagę a ja 26 maja, dokładnie 66 miesięcy po śmierci Oli, pójdę na cmentarz z okazji Dnia Matki w podwójnej roli, jako matka i córka. Pojedynczy zapomniany przez wszechświat koralik z rozsypanego naszyjnika, szukający sensu całej tej historii.
