niedziela, 28 września 2025

BUDUJĄC RELACJĘ

 


    Bardzo dawno temu, będąc jeszcze w szkole średniej, usłyszałam od nauczyciela polskiego, że odpowiedzi na wszystkie życiowe pytania należy szukać w Biblii. Dlaczego akurat to zdanie tak bardzo zapadło mi w pamięć? Nie wiem. Nigdy nie byłam ani przesadnie wierząca, ani tym bardziej praktykująca. Chrześcijaństwo „dostałam” w prezencie od przodków, ale wtedy z moją wiarą nie miało ono wiele wspólnego. Przekazywany z pokolenia na pokolenia obraz biblijnego Stwórcy nie zachęcał. Wszystko oparte na winie i karze, na poświęceniu, umęczeniu i cierpieniu, za które może gdzieś, kiedyś, po śmierci czekać będzie jakaś nagroda. Nie było to przekonujące a w miarę upływu lat i zbierania trudnych życiowych doświadczeń rodził się we mnie coraz większy bunt na tak przedstawiony porządek świata. Biblii nie czytałam skutecznie zniechęcona przez nadgorliwego polonistę. Wiedziałam tyle, ile mi podano i w sposób jakim posługiwano się od wieków. Gdybym wtedy miała odpowiedzieć na pytanie o wiarę, to uczciwie powiedziałabym: nie twierdzę, że Boga nie ma, ale mnie to on raczej omija. Przez wiele lat nie wchodziliśmy sobie w drogę, bluźnić w swojej obecności nie pozwoliłam, ale ze stadem było mi coraz mniej po drodze. W dniu śmierci Oli runęło wszystko, w tym również moja ówczesna szansa na jakąkolwiek relację z Bogiem. Nie mógł istnieć, bo gdyby istniał to...wiadomo. Jeżeli istnieje, to musi być starym, wrednym gnomem, którego bawi rozgrywanie ludzi na szachownicy życia. Ludzie nade mną prześcigali się w porównaniach do Matki Boskiej i rzekomego wybrania mnie przez Boga w sposób szczególny. Nie ukrywam, że taka retoryka doprowadzała mnie do szału. Piękne upodobania musi mieć ten ich Pan Bóg, jeżeli polegają one na tym, czego doświadczałam. Nie czułam się wybrana, czułam się przeklęta. Rozumiejąc Biblię dosłownie w oparciu o często nieudolne tłumaczenia ludzie mówili, pod moim adresem różne bzdury. Bóg tak chciał, być może w ten sposób Bóg ochronił Olę przed czymś złym, być może to jednak kara za grzechy twoje albo twoich przodków? Który z rodziców w żałobie nie doświadczył takiego zachowania ze strony ludzi podobnych do przyjaciół Hioba? Po chwili trwania w ciszy każdy czuł się zobowiązany do oceny i wyrażenia swojego zdania. Na koniec odchodzili do swoich spraw, do kolejnych sensacji a ja zaczęłam oczekiwać od życia. Gdzie do diabła jest moja obiecana nagroda za cierpienie? Czy za odpokutowanie na dnie żałobnego piekła nie powinnam dostać równie dużo dobrego dla wyrównania rachunków?
Nic spektakularnego się nie wydarzyło, życie płynęło, przynosząc kolejne straty i rozczarowania. Ogromnej nagrody życie nie przynosiło. Dzisiaj wydaje mi się że jak człowieka życie doświadcza za mocno, to przychodzi taki moment, że szukamy odrobiny radości we wszystkim. Tak właśnie było ze mną, każdy wschód słońca, każdy kwiatek, ptaszek, zapach ciasta, dobra kawa i ciągła ciekawość tego „co za górką” Zbierałam te nawet najdrobniejsze „szkiełka”, z obawy o to, że jeżeli nie znajdę powodów do radości to zgorzknieję i sama siebie zadręczę, a dla ludzi zrobię się nieznośna. Początkowo nie docierało do mnie, że te małe odłamki szkła układają się w witraż mojego nowego życia. Każdy jego element to wynik poszukiwań drogi do spokoju i sensu. Każde to kolorowe szkiełko złożyło się na moją wyczekiwaną „spektakularną” nagrodę od losu, życia, wszechświata, siły wyższej (nazwij, jak chcesz), dla mnie od Boga. Dzisiaj studiuję Słowo Boże pod okiem ludzi, którzy pokazują odpowiednie narzędzia do jego zrozumienia i którzy poświęcili życie, żeby to właściwe zrozumienie osiągnąć. Mnie do takiego poznania pewnie życia zabraknie, ale nie szkodzi. Wiem najważniejsze, Biblia jest o budowaniu relacji z Bogiem, o Bogu, który jest dobry i jest zawsze. Dostrzegając swoją siłę, zrozumiałam, że ona nie wzięła się znikąd, że ta siła we mnie świadczy o tym, że Bóg człowieka nigdy nie zostawia, że wyprowadza z najtrudniejszych życiowych zakrętów, jeżeli tylko odrobinę uchylimy drzwi i przyjmiemy to, co przychodzi, a nie to, co uważamy, że przyjść powinno. Codziennie od nowa i codziennie ze zdumieniem czytam, myśląc: „A to o to chodziło?” tyle lat nie wiedziałam. Bóg nie handluje obietnicami, nie sprzedaje łask na targu za trzy zdowaśki. To nie jest coś za coś, to jest zaproszenie do wspólnej drogi, która dzięki Jego obecności jest prosta. Dzisiaj na stwierdzenie Bóg tak chciał” mam w głowie pytanie: skąd wiesz? Zapytałeś? Pokaż mi, gdzie to jest napisane? Poszukamy razem, przysiądziemy przetłumaczymy, zrozumiemy kontekst, skupimy uwagę na tym co istotne zapytamy innych a później to już płynie samo. Miał rację mój upiorny nauczyciel od polskiego, Biblia przynosi odpowiedzi.

Jeszcze bardzo nieudolnie, niepewnie, z obawą żeby nie uleciało, wchodzę w tę relację i mam nadzieję, że za tą górką …..

Gdyby mi ktoś powiedział jeszcze pół roku temu, że dojdę do takiego miejsca, to bym nie uwierzyła.

sobota, 20 września 2025

Ona jeszcze nie wie...

                                                                              


Kobieta ze zdjęcia jeszcze nie wie, że za 73 dni Bóg powie: „Zdejmuj baletki” i postawi ją boso w listopadowy wieczór na jednej z krakowskich ulic.
Od tego wieczoru przez sześć lat mówiła, że Boga nie ma, bo gdyby był, to spełniałaby się w tej właśnie chwili, dana jej obietnica wszystkich życiowych obietnic.....
Byłaby...
Robiłaby....
Wierzyłaby....
Jeżeli Bóg by istniał i byłby dobry, to nigdy, przenigdy nie naraziłby jej na takie cierpienie a jej dziecku nie zabrał życia. Ola umarła, więc z całą pewnością On nie istnieje a jeżeli jest, to nie jest ani dobry, ani miłosierny.
Boga nie ma! Koniec i kropka.
Tak rozpoczęła bosą wędrówkę w życie po końcu świata, często budząc zdziwienie, że taka silna, tak ogarnia, tak szybko się pozbierała i w sumie to może ta żałoba po starcie dziecka, to wcale nie jest aż taka straszna, jak mówiła. Nic jej nie jest. Je, śpi, pracuje, zachwyca się, nawet tańczy, a na mieście widzieli, że się uśmiecha. Może zapomniała, może nie kochała, dziwna jakaś.
Wypowiadając wojnę Bogu, którego nie ma, szukała pocieszenie wszędzie. Za każdą chwilę bez bólu oddałaby wtedy duszę diabłu. Słuchała każdego, kto chciał na temat żałoby rozmawiać. Każdy pomysł, każdą metodę brała „na warsztat” i albo zostawała z nią na dłużej, albo odkładała. Wysiadywała maty w salach medytacyjnych, słuchała „obcych Bogów”, coachów, ludzi, którzy doświadczyli podobnego. Czas płynął, emocje opadły, z rozbitych kawałków życia ułożyła zupełnie znośny witraż. Chłonęła jak gąbka, odrabiała te lekcje uczciwie i z każdego takiego doświadczenia dokładała nowy element witrażu, ale ciągle nie było w nim światła. Wykonany poprawnie, obiektywnie coraz ładniejszy ale ciągle brakowało w nim życia. Witraż nawet najpiękniejszy oparty o ścianę jest tylko obrazkiem ze szkła. Ani wdzięczność, ani spokój, ani dobroć, ani żadne inne czary mary niewiele pomogły. Witraż był martwy tak, jak  ona w środku. Już nie bolało, już dało się żyć, nawet marzyć, ale głębszego sensu swojej historii nie widziała zupełnie.
I wtedy po raz pierwszy przyszła myśl, że jeżeli ona nie wie, to musi być coś większego od niej, coś albo ktoś, kto ten sens widzi.
A gdyby tak przestać się już wygłupiać i spróbować wejść do kościoła? Intuicyjnie czuła, że jej witraż potrzebuje tego samego tchnienia, które ponad pół wieku temu rozpoczęło jej ziemską historię.
Poszła, samej sobie tłumacząc, że tylko zwiedzi krakowską Skałkę. Gdy otwierała drzwi pustego kościoła, dotarło do niej, że słyszy dzwon, była punkt dwunasta, a w głowie stary bumerang „Patrz na znaki”. Jakie znaki? To tylko dzwon! Ale ten „tylko dzwon” bił ciszej niż jej serce w tamtej chwili.
Ogląda obrazy, ale skupić się nie może, każdy element w tej przestrzeni bardzo mocno ją dotyka. Przysiada, żeby zebrać myśli i uspokoić emocje. W końcu tupie tymi bosymi od sześciu lat stopami, krzycząc do nieba:
Udowodnij mi, że jesteś!
Wytłumacz się!
Przeproś!
Gdy tak bluźni, żaden grom na nią nie spada, za to w głowie pojawia się myśl „heretycka” „sama jesteś dowodem na istnienie Pana Boga”
Czym jest Twoja siła?
Skąd się wzięła?
Popatrz szerzej na swoje życie i zwróć uwagę na te najtrudniejsze momenty, czy jesteś pewna, że Boga wtedy nie było?
Czym były wszystkie te zbiegi okoliczności, które z najczarniejszej piwnicy przez całe życie Cię wyprowadzały?

Czy jesteś pewna, że na Twoje pytania nie ma odpowiedzi?
Załóż te baletki, weź Biblię do ręki i pozwól Mu mówić...
Pozwoliła, ale o tym, jak im ta rozmowa wychodzi, opowiem innym razem.

Od dnia, w którym podjęła tę decyzję codziennie w jej życiu otwiera się kolejna kurtyna wpuszczając światło na jej witraż.

niedziela, 18 maja 2025

Dzień Matki tym razem inaczej

 




Zbliżający się Dzień Matki to w tym roku zapowiedź „grubszej cmentarnej imprezy”.

1 marca zmarła moja mama. Kobieta, która w grobie przeznaczonym dla siebie pochowała wnuczkę. Od pogrzebu Oli byłam świadoma tego, że kiedyś kolejna urna zostanie tam złożona. Miałam sporo czasu na oswojenie tej myśli, ale „wiedzieć” a doświadczyć, to zupełnie nie to samo. Znowu zrobiło mi się zimno. Jest taki rodzaj zimna, którego niczym od zewnątrz rozgrzać się nie da. Myślałam, że wszystko na temat śmierci, od dawna mam już w sobie poukładane, ale jednego nie wzięłam pod uwagę. Ciała nie da się oszukać. Ciało pamięta zawsze. Kurczy się,zastyga, a później trzęsie ze strachu.
Co będzie, gdy otworzą grób mojej córeczki?
Wyobraźnia jak zwykle podpowiadała najgorsze scenariusze. Byłam przekonana o tym, że „naruszenie” tej cmentarnej przestrzeni, która ma swoją część we mnie, uwolni na nowo Panią Hydrę, a ona tylko czeka, żeby zaprosić mnie do tańca.
Pytania, jak przygrywka:
Co się stało z urną, która tam jest?
A może już jej tam nie ma?
Czy jak będą kopać, to wyjmą?
Czy nie sprofanują?
Czy wiedzą co robią?
Gdzie teraz jest Ola?
Dlaczego nie mogłam pochować Jej inaczej?
Wydawało mi się, że los dał mi czas na przygotowanie się do kolejnego pożegnania, ale nie było w tym miejsca na taki pogrzeb.
Nie taki jest porządek rzeczy na świecie.
Nie taka kolejność.
Od tego ostatniego stwierdzenia już tylko krok do: dlaczego ja?
Dlaczego los postawił mnie w roli towarzyszki wszelkich możliwych form odejścia?
Mama odchodziła powoli, malutkimi cząsteczkami pamięci, sprawności, zdrowia. Te znikające cząsteczki robiły przestrzeń dla nas. Przestrzeń, którą codziennie obie z siostrą wypełniałyśmy, stając się jej pamięcią, oczami, tłumaczami, fryzjerkami, kucharkami a przede wszystkim dziećmi, którym było dane domknąć koło życia i „oddać”. Ona uczyła nas mówić, a teraz my przypominałyśmy jej znaczenia, ona uczyła nas chodzić, a teraz samodzielnie już chodzić nie mogła. Czytała na głos, przecierała zupki, wyciskała soki, smarowała buzię kremem, czesała włosy, a teraz to wszystko my robiłyśmy dla Niej. Dotarło do mnie, jak daleko zeszłam z drogi, którą po śmierci Oli wyznaczyła mi Pani Hydra.
W życiu znowu pojawiły się: nie mam czasu, później, kiedyś, nie mogę, bo...
I krótka piłka od losu: „Zatrzymaj się!”
Nic nie musisz, nic nie jest ważniejsze wobec zbliżającego się końca. Dostajesz wyjątkowy dar, dostajesz czas, w którym codziennie możesz dokonać wyboru.
Odrabiałyśmy tę lekcję człowieczeństwa uczciwie, otrzymując w zamian za opiekę i troskę zupełnie inny obraz macierzyństwa. Bezradność, ból, niedołężność, demencja przeplatane z dziecięcą ufnością, ze szczerym śmiechem, dystansem do życia i siebie, z wdzięcznością i szczerością. Takiej mamy nie znałam, a taką u schyłku życia los nas obdarował i taką najbardziej chcę zapamiętać.
Ostatnia lekcja od mamy to lekcja o tym, co w życiu jest prawdziwe i naprawdę ważne.
Odeszła w chwili, w której wydawało mi się, że już nie udźwignę.

Rozkopany grób był pusty, nie było w nim ani urny, ani Pani Hydry. Myśli się uspokoiły, ciało odzyskało równowagę a ja 26 maja, dokładnie 66 miesięcy po śmierci Oli, pójdę na cmentarz z okazji Dnia Matki w podwójnej roli, jako matka i córka. Pojedynczy zapomniany przez wszechświat koralik z rozsypanego naszyjnika, szukający sensu całej tej historii.


piątek, 21 lutego 2025

Powinam przeprosić

 


Nienawidzę Pani Hydry! Zrobię wszystko, pójdę wszędzie, zapytam każdego, kto zechce opowiedzieć. Będę szukać do upadłego, duszę diabłu sprzedam za to, żeby chociaż trochę mniej bolało.
Tak pomyślałam kiedyś, wybierając życie.
Jedyny cel: „urwać łeb Hydrze”.
Pięć lat „wyrzygiwania” w sieci własnych doświadczeń żałobnych. Szukanie drogi i coraz mocniej ugruntowane poczucie bycia zbawcą. Wiem, potrafię, opowiem, nauczę Cię....
Ale czego?
Czego Ty Agata chciałaś ludzi nauczyć?
Jak nie przejść własnej ścieżki?
A może, jak „właściwie” przeżyć żałobę?
A może, jak to zrobić, żeby nie bolało?
Od tego ostatniego, to już prosta droga do sprzedawania różowych tabletek na szczęście.
W głowie słyszę chichot Oli, „Brawo Agata! Najlepiej przeżyj życie za wszystkich”
Oglądając się za siebie, aczkolwiek niechętnie, trudno mi zmierzyć się z prawdą.
Wszystko, co napisałam, zrobiłam, czym się podzieliłam, służyło przede wszystkim mnie samej.
Dopisywanie do tego innych znaczeń z dzisiejszej perspektywy oceniam jako nadużycie.
Nie ma jednej recepty, nie ma instrukcji obsługi człowieka przechodzącego przez piekło po stracie dziecka, nie ma...
Tak samo, jak nie ma jednakowych osób, życiorysów, charakterów i doświadczeń, tak samo nie ma dwóch jednakowych reakcji na to, co przynosi życie.
Mogę opowiedzieć swoją historię i mogę tylko albo przede wszystkim usiąść w milczeniu obok Twojego cierpienia.
Mogę wysłuchać i zaparzyć gorącą herbatę, ale nie mam prawa do porównań.
Przez wiele lat szukałam „;lustra” na potwierdzenie tego, że nie zwariowałam z powodu cierpienia.
Potrzebowałam punktu odniesienia, archetypu „normalnej” matki w żałobie a dzisiaj wiem, że to bzdura. Każda żałoba jest normalnie nienormalna przez swoją wyjątkowość. Każda jest największa i każda boli najbardziej.
Każda jest przeżywana na swój jedyny wyjątkowy sposób, a wszelkie próby wpakowania jej w jakąś szufladkę są gwałtem. Dlatego nie powiem dzisiaj:wstań, jeżeli nie masz na to przestrzeni a za każde moje:spróbuj, kto jak nie Ty” chyba powinnam przeprosić.
To moja dzisiejsza perspektywa. Wydaje mi się, że jedyne czego tak naprawdę potrzebowałam przez te wszystkie lata, to było „wysłuchanie” zatrzymanie się nad bólem i cisza. Żadne „współczucie”, które z definicji zakłada współodczuwanie niemające nic wspólnego ze zrozumieniem. Jak można deklarować „współczucie”, nie mając takich doświadczeń? Żeby współodczuwać w żałobie, trzeba doświadczyć uczucia straty, więc może zręczniej byłoby zadeklarować obecność?. Tylko tyle i aż tyle.
Jeżeli dzisiaj przechodzisz przez piekło, to przyjmij moją obecność, a ja obiecuję, że już nigdy nic nie powiem, dopóki nie zapytasz.

A Ty czego potrzebujesz dzisiaj?


Zapraszam do rozmowy grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161