Nienawidzę
Pani Hydry! Zrobię wszystko, pójdę wszędzie, zapytam każdego,
kto zechce opowiedzieć. Będę szukać do upadłego, duszę diabłu
sprzedam za to, żeby chociaż trochę mniej bolało.
Tak
pomyślałam kiedyś, wybierając życie.
Jedyny
cel: „urwać łeb Hydrze”….
Pięć
lat „wyrzygiwania” w sieci własnych doświadczeń żałobnych.
Szukanie drogi i coraz mocniej ugruntowane poczucie bycia zbawcą.
Wiem, potrafię, opowiem, nauczę Cię....
Ale czego?
Czego
Ty Agata chciałaś ludzi nauczyć?
Jak
nie przejść własnej ścieżki?
A
może, jak „właściwie” przeżyć żałobę?
A
może, jak to zrobić, żeby nie bolało?
Od
tego ostatniego, to już prosta droga do sprzedawania różowych
tabletek na szczęście.
W
głowie słyszę chichot Oli, „Brawo Agata! Najlepiej przeżyj
życie za wszystkich”
Oglądając
się za siebie, aczkolwiek niechętnie, trudno mi zmierzyć się z
prawdą.
Wszystko,
co napisałam, zrobiłam, czym się podzieliłam, służyło przede
wszystkim mnie samej.
Dopisywanie
do tego innych znaczeń z dzisiejszej perspektywy oceniam jako
nadużycie.
Nie
ma jednej recepty, nie ma instrukcji obsługi człowieka
przechodzącego przez piekło po stracie dziecka, nie ma...
Tak
samo, jak nie ma jednakowych osób, życiorysów, charakterów i
doświadczeń, tak samo nie ma dwóch jednakowych reakcji na to, co
przynosi życie.
Mogę
opowiedzieć swoją historię i mogę tylko albo przede wszystkim
usiąść w milczeniu obok Twojego cierpienia.
Mogę
wysłuchać i zaparzyć gorącą herbatę, ale nie mam prawa do
porównań.
Przez
wiele lat szukałam „;lustra” na potwierdzenie tego, że nie
zwariowałam z powodu cierpienia.
Potrzebowałam
punktu odniesienia, archetypu „normalnej” matki w żałobie a
dzisiaj wiem, że to bzdura. Każda żałoba jest normalnie
nienormalna przez swoją wyjątkowość. Każda jest największa i
każda boli najbardziej.
Każda
jest przeżywana na swój jedyny wyjątkowy sposób, a wszelkie próby
wpakowania jej w jakąś szufladkę są gwałtem. Dlatego nie powiem
dzisiaj:„ wstań”,
jeżeli nie masz na to przestrzeni a za każde moje:„
spróbuj,
kto jak nie Ty” chyba powinnam przeprosić.
To
moja dzisiejsza perspektywa. Wydaje mi się, że jedyne czego tak
naprawdę potrzebowałam przez te wszystkie lata, to było
„wysłuchanie” zatrzymanie się nad bólem i cisza. Żadne
„współczucie”, które z definicji zakłada współodczuwanie
niemające nic wspólnego ze zrozumieniem. Jak można deklarować
„współczucie”, nie mając takich doświadczeń? Żeby
współodczuwać w żałobie, trzeba doświadczyć uczucia straty,
więc może zręczniej byłoby zadeklarować obecność?. Tylko tyle
i aż tyle.
Jeżeli
dzisiaj przechodzisz przez piekło, to przyjmij moją obecność, a
ja obiecuję, że już nigdy nic nie powiem, dopóki nie zapytasz.
A
Ty czego potrzebujesz dzisiaj?
Zapraszam
do rozmowy grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.