Podchodzę
coraz bliżej wspomnień, do „zapalników” sytuacji trudnych.
Nie uciekam, nie omijam, chcę spróbować: wybuchnie, czy może jest
już bezpiecznie? Coraz częściej dotykam, przyglądam się z
bliska, wracam w miejsca, które jeszcze nie tak dawno bardzo „mnie
bolały”. Ciągle mieszkam w mieście, w którym każda uliczka
pamięta moje najlepsze chwile z Olą albo z Tomkiem. Dziewiętnaście
lat odbijałyśmy swoje ślady na tym bruku, nie sposób teraz od
tego uciec. Długo omijałam, uciekałam, starałam się wypierać,
ale w nieskończoność tak się nie da. Nie mogę do końca życia
płakać na widok Teatru Bagatela, nie mogę uciekać przed zapachem
kawy na ulicy, nie chcę, ja też lubię kawę w tej kawiarni. Nie
będę wiecznie odwracać głowy na widok szczęśliwych par.
Nadeszła pora zmierzenia się z tymi najtrudniejszymi miejscami.
Podejmując decyzję, miałam wewnętrzne przekonanie, że jeżeli
przejdę tę próbę, to będzie oznaczało, że już naprawdę mogę
iść dalej, odrobiłam lekcję z żałoby i wyszłam cało. To ja decyduję o swoim życiu, to ja, a nie
trauma, dokonuję wyborów, co przyjmę od życia.
Wybór
padł na miejsce, chyba najtrudniejsze, ale z gwiazdką. Luboń
Wielki, wiedziałam, że jeżeli wyjdę na szczyt, nie rozsypując
się po drodze na małe kawałeczki, to na górze zadzieję się
magia. Magia w górach dzieje się zawsze. Postanowiłam w ten sposób
uczcić swoje urodziny, zaplanowałam na poniedziałek i musiałam zostać w
Krakowie. Przełożyłam na piątek, ale od poniedziałku do piątku
jest stanowczo za dużo czasu na rozmyślanie.
A
może jednak nie?
A
może z siostrą?
A
może z przyjaciółką?
A
po co ?
A
jak się nie uda?
I
butów nie mam.
W
czwartek, bez przekonania idę do sklepu, w którym w bardzo
okazyjnej cenie czeka na mnie jedyna para butów, no cóż, skoro
tak....
Następnie
kupuję bilet, bułki i wodę na drogę i zaczynam się cieszyć,
bardziej niż obawiać.
Tak
cieszyłam się, jak małe dziecko, zapomniałam już, że można
odczuwać taką radość. O 6 rano wyjeżdżam z Krakowa i zaczyna
się jazda z Panią Hydrą.
A
Ola to jak szła w góry to.....
A
jak byłam tam z Tomkiem i Zoranem to......
Dlaczego
ja mam teraz sama chodzić w góry?
Dlaczego
tyle dzieci umiera?
Gdyby
żyła Ola i Tomek to moje urodziny byłyby najfajniejszym dniem w
roku.
Resztę
tej śpiewki w głowie, większość z was, jeżeli doświadczacie
żałoby, zapewne zna doskonale.
Użalanie
się nad sobą, dojeżdżanie każdą myślą.
Nie
potrafię powstrzymać łez, nawet ich nie wycieram, nikt nie widzi,
jestem sama.
Wchodzę
na szlak, zostawiając za sobą resztki odgłosów
Zakopianki.
Robi
się cicho. Ta cisza przynosi ulgę, pozwala opanować chaos w głowie.
Przez
gęste drzewa przebija się słońce, zaczynam zwracać uwagę na
otoczenie.
Myśli
zwalniają, robią się jaśniejsze, spokojniejsze, inne.
Nie
wiem, kiedy zaczynam myśleć o sobie, o swoim „Co dalej?”
Życie
w ostatnim czasie bardzo hojnie sypie w moim kierunku a ja nauczyłam
się to przyjmować, nawet wtedy, gdy nie jest po mojej myśli.
W
końcu zostaję już tylko ja, ta cisza i zachwyt nad tym wszystkim,
co „dotyka” mnie po drodze. Hydra została daleko z tyłu,
wygląda na to, że ona ma bardzo ciężki tyłek i w góry nie
chodzi.
A
ja wyszłam na szczyt i czułam już tylko radość i wdzięczność.
Wierzę, że wszystko się ułoży, może nie wszystko rozumiem, może
nie wszystko mi się podoba, ale coraz częściej jestem przekonana,
że tak jak jest, jest dobrze. Patrząc z góry znacznie lepiej
widać, swoje życie też.
Co
w tym jest najważniejsze?
Odważyłam
się rozbroić najcięższą minę wyzwalającą Hydrę i już wiem,
że mój strach to był stan umysłu. Emocje nie robią nam krzywdy a myśli można łapać i racjonalizować, wybuchy uczuć przepływają a my wychodzimy z tych doświadczeń silniejsi. Idąc szlakiem na Luboń, po
raz kolejny dokonałam wyboru, w którą stronę się odwrócić.
Wybór zawsze pada na życie.... moje życie.
Zapraszam do rozmowy w grupie na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.