fot. Świat obrazów
Żałoba
to droga.
Część
większej całości, od narodzin do śmierci. Każdy prędzej czy
później wejdzie na tę ścieżkę.
W
zależności od tego, kogo bezpowrotnie zostawia za sobą, przebycie
tego etapu życia będzie łatwiejsze, trudniejsze, albo będzie
wyzwaniem. Dalsza droga bez dziecka jest szczególnie wyboista,
nieprzyjazna i bardzo długa. Nie ma ścieżek na skróty, nie ma
środków lokomocji, trzeba pójść boso. Można tracić siły, może
brakować oddechu i nadziei, można nie wierzyć w horyzont. Można
wielokrotnie się przewrócić albo przysiadać, co chwilę. Jak taka
droga wygląda każdy, komu przyszło się pożegnać, wie doskonale,
ale.....
Po
doświadczeniach ostatnich dni dotarło do mnie, że od dawna idę
już spokojną piaszczystą dróżką. Nie przewracam się, nie bolą
mnie stopy, uwagę skupiam na tym, co piękne wokoło. A piękno
widzę teraz we wszystkim. Zdarza mi się jechać okrężną drogą o
6 rano, żeby przed rozpoczęciem pracy, zobaczyć skąpany w słońcu
Wawel. Lubię gorącą kawę o poranku, lubię rozmowy z ludźmi w
kolejce aglomeracyjnej, lubię długą powrotną trasę do domu.
Codzienne korki w mieście ofiarowują mi czas tylko dla mnie,
słucham, czytam, nie muszę się śpieszyć. Zwyczajne życie
prowadzę.
Czy
to jeszcze żałoba?
Czy
jeżeli na chwilę robi się ciemniej, to wynika z przeżywania
traumy?
A
może ja usiłuję „schować się” za tym bezpiecznym
parawanem?
Bo
w pracy za trudno, bo coś mi nie wyszło, bo miałam zły dzień, bo
ciemno, zimno i mokro, bo nie lubię listopada, bo znowu martwię się
o coś...
Czy
to żałoba?
A
może to życie i stare „schematy Agaty”?
Czy
wszystko, do końca życia będę sobie i innym tłumaczyć trudnym
doświadczeniem?
Rocznica
śmierci Oli była trudna, ale....
Była
trudna, bo sama starym zwyczajem zaczęłam ją celebrować już
kilka dni wcześniej, fundując sobie tym kolejną „noc umierania”.
Zaniedbałam rytm, zaniedbałam dbanie o siebie, zakłóciłam czas
pracy, odpoczynku, sensownego jedzenia. Dzisiaj słyszę w głowie
tylko „Na własną prośbę Agata! Sama zboczyłaś z dobrej drogi,
bo Ci się wydawało” Zabrakło mi uważności,
widząc pierwsze
jaskółki, zwiastujące załamanie nastroju, zamiast iść i tańczyć
do upadłego, zamiast zaparzyć herbatę i wziąć gorący prysznic,
to ja się poszłam „zmierzyć z kamienicą”.
Żałoba
czy głupie postępowanie?
Widać
dużo jeszcze pracy przede mną, ale to nie jest praca nad tym, żeby
wygrać z Hydrą, tylko praca nad tym, żeby zbudować swoje życie
mądrzej, uważniej, lepiej.
Rocznica
śmierci, święta i inne wyzwalacze to takie wiszące mosty (jeżeli
masz lęk wysokości), które łączą dwa krańce Twojej
codzienności. Trzeba przejść, trzeba się nauczyć, każdy po
swojemu. Jedni biegiem z zamkniętymi oczami, inni kurczowo trzymając
się poręczy, jeszcze inni, oswajając strach, ale wszyscy z
nadzieją, że na końcu tego mostu znowu będzie piaszczysta ciepła
droga. Wchodząc na ten most, idziemy w nieznane, bo jego koniec
przeważnie przysłania mgła, ale.... możemy zawołać. Krzyczeć z
ufnością, wierząc, że na drugim jego końcu stoją ludzie, którzy
już przeszli i oni wołają, dodają otuchy, mówią, czasami
śpiewają albo palą kadzidła.
Dzisiaj
to ja stoję już po drugiej stronie i wołam do wszystkich, którzy
tego potrzebują. Nie bójcie się i dbajcie o siebie. Bądźcie dla
siebie tak samo ważni, jak
ważne były dla was osoby, które odeszły.
Do
zobaczenia na następnym moście.


