piątek, 14 sierpnia 2020

UKŁOŃ SIĘ STASIU PANI LEŚNICZYNIE - czyli nie oceniaj Agata

 

„Tylko ukłoń się Stasiu Pani leśniczynie” takimi słowami zawsze wyprawiała babcia mojego ojca, wypuszczając za próg domu na wsi.

Jak nietrudno się domyślić żona leśniczego, to wyjątkowa wiejska persona, której należyty szacunek, z racji zawodu małżonka i bardzo długiego języka, wszystkie dobrze wychowane dzieci z porządnych rodzin, okazać musiały.

Pani gospodyni, potem łaskawie, po całej wsi, wszem i wobec opowiadała, jakie te Grabowskie to grzeczne chłopaki, a babcia dumna jak paw, cieszyła się ze wzrostu własnych notowań, w oczach wiejskiej gawiedzi.

Kłaniał się Stasiu, kłaniał się Jurek, zapewne kłaniał się również najmłodszy Adaś. Na pogrzeby, śluby i niedzielne nabożeństwa ubrani jak do trumny prezentowali się wyśmienicie. Sztywny, twardy kanon uczył co wolno, czego nie wolno i co bezwzględnie należy w określonej sytuacji.

W takiej rodzinie wyrosłam, swoista kindersztuba, to było coś co przyjmowało się z dobrodziejstwem inwentarza, bez zbędnych dyskusji.

Dotyczyło praktycznie każdej dziedziny życia, w tym również pogrzebów.

Oczywistym było, że szacunek wyrażamy strojem, nastrojem i wspólnym zawodzeniem misericordia.

Inaczej nie wolno! Świat się skończy, piekło mnie pochłonie i nie daj boże jak się wyłamię, to przeze mnie, przed zmarłym zatrzasną się bramy niebios.

Chodziłam na te pogrzeby tak jak nauczono, raz płakałam - raz nie płakałam. Raz czułam ogromny żal i współczucie, czasami szłam z obowiązku. Zawsze tak samo, sztywno równo i na czarno. Tak trzeba. Każdemu ten szacunek równo i na czarno.

Psalmu pogrzebowego szczerze nienawidzę, zawodzenie organistów doprowadza mnie do szału, bo pieśń w sumie piękna ,ale trzeba wiedzieć co się śpiewa i po co.

I tak prawie pół wieku, do dnia, w którym przyszło mi uszanować wolę mojej córki i pochować ją inaczej. O tym czym dla mnie był świecki pogrzeb, jak bardzo nie miałam o tym pojęcia, jak wiele zawdzięczam człowiekowi, który wiedział, potrafił i ze szczerego serca chciał mi pomóc, pisałam już dużo i nieraz jeszcze napiszę, ale dzisiaj nie o tym.

Z samej ceremonii niewiele pamiętam, niewiele widziałam, zaliczyłam wtedy przerwę w swoim życiorysie. Skupiona na urnie, do momentu odstawienia jej nad grobem, mój umysł zarejestrował niewiele. Ale ten jeden obraz mi został. Morze młodych ludzi, różnych, kolorowych jak moje dziecko, innych tak jak ona, chcących tam wtedy oddać tę ostatnią posługę najszczerzej i najpiękniej jak potrafili.

latarenka

kadzidło

odwaga, żeby publicznie się pożegnać

szczere łzy

poduszki, kocyki, karma dla Zorana

zdjęcie masajskiego kocyka, obietnicy spełnienia młodzieńczych marzeń

i........

papieros

Młody chłopak, który przed urną symbolicznie złamał ostatniego wspólnego papierosa, rozsypując tytoń, zostanie w mojej głowie na zawsze.

Poczułam, już po ceremonii. że oni tam wtedy chcą zostać z nią sami i nie odejdą dopóki ja tam będę. Odchodząc odwróciłam się jeszcze raz i zobaczyłam, że zostali żeby zapalić papierosa.

Na cmentarzu! Agata!!!

A no na cmentarzu, po pogrzebie ze swoją przyjaciółką, z której śmiercią nie pogodzą się pewnie nigdy stać ich było na to, żeby wypalić z nią tego ostatniego papierosa. Tak jak dzielili się wtedy, gdy ona nie miała na nie pieniędzy, a ja walczyłam z tym, że pali.

Przeżyłam pół wieku i nigdy nie widziałam takiego hołdu dla zmarłego.

Do dzisiaj, gdy przychodzę na grób, w małej glinianej miseczce, w której pozostawili różne rzeczy, wspólne pamiątki, zawsze znajduję, co najmniej jeden nowy, niewypalony papieros.

A co powiedziałaby o tym Pani leśniczyna, wolę nie myśleć ale szczerze mówiąc już niewiele mnie to obchodzi....

Zapraszam do rozmowy czy tylko dla mnie taka sytuacja była zaskoczeniem?  https://www.facebook.com/groups/649537065904161/?epa=SEARCH_BOX


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.