piątek, 4 września 2020

NAPIJ SIĘ ZE MNĄ GORĄCEJ HERBATY

 



Halko!

Agata!

Przeżyłaś i jesteś tutaj - a to jest CUD!

Dlaczego w takim razie uparłaś się utonąć za wszelką cenę?

W poszukiwaniu sposobu na pokonanie hydry, trafiam na wielu ludzi, którzy pokazują zupełnie inną perspektywę.

Są tacy, którzy sami zmagając się z traumą i są już w zupełnie innym miejscu niż ja, są tacy, którzy nie podejmują próby wyjścia poza zaklęty żałobny krąg i tacy, którzy dopiero usiłują wstać z podłogi, tyle historii,  ilu ludzi.

Każdy wrzucony nagle, bez przygotowania, do wzburzonego lodowatego oceanu.

Wpadasz na dno, nic nie widzisz, nie słyszysz, jest ci zimno. Czujesz, że umierasz ale.....

Coraz częściej dociera do mnie, że to czy tak się stanie, zależy tylko od nas.

Albo się poddamy i utoniemy, albo będziemy do końca życia dryfować na powierzchni nie mając odwagi utonąć ani nauczyć się pływać.

Jest też trzecia droga.

Możemy spróbować dać sobie szansę, podjąć wysiłek i dopłynąć do bezpiecznego brzegu.

Nikt za nas zrobić tego nie może.

Siedząc na murku, po raz kolejny w mojej głowie „dobija” się myśl:

„Skoro cudem jest, że zostałam tutaj i żyję, to czy mam prawo oddać resztę życia walkowerem?

Czy mam prawo dryfować trzymając kurczowo za rękę ludzi, którym na mnie zależy?”

Zdaję sobie sprawę, że od pewnego czasu unoszę się spokojnie na powierzchni, czuję na twarzy ciepło słonecznych promieni, czuję lekkie przyjemne podmuchy wiatru, czuję spokój, ale....

Już mi to nie wystarcza?

Z uwagą „przyglądam się” temu: nie wystarcza.....

Pierwsza myśl, to ta, że nie chcę utonąć.

Nie potrafię się poddać w ten sposób i wcale tego nie chcę.

Bardzo zaskakujące odkrycie.

Ta cisza, ten spokój, zaglądanie w siebie z uwagą, łapanie każdej emocji, nie po to żeby ją odepchnąć tylko oswoić, pozwala odkryć tę bardzo zaskakującą dla mnie prawdę.

Chcę żyć.

Chcę żyć tyle, ile będzie mi dane.

Dryfowania na dłuższą metę życiem nazwać się nie da.

Muszę nauczyć się pływać.

Jak?

Zaczęłam próbować metody maleńkich kroków, z uwagą i w spokoju daję sobie codziennie prawo do najmniejszej nawet przyjemności.

Obiecałam Oli nawlec na żyłkę codziennie, przynajmniej jeden kolorowy koralik. Mam nadzieję, w ten sposób stworzyć sznur uśmiechów i wdzięczności.

Od kilku dni, wiem już, że to działa.

Już nie stąpam jak saper, w oczekiwaniu na wybuch, nie patrzę z którego kąta wyskoczy hydra.

Skupienie uwagi na tym co piękne, dobre, spokojne i uczciwe czynią ją malutką i już nie tak przerażającą.

Czując że usiłuje podejść, zaparzam kubek ulubionej herbaty, włączam muzykę, siadam na macie albo idę na spacer, zachwycając się najmniejszym nawet drobiazgiem. Mam czas, nie muszę już nigdzie biec a świat jest taki piękny.....

Najdziwniejsze jest to, że moje „kontakty” z Wojtkiem są teraz o wiele lepsze. Myślę, że ona prowadzi mnie tymi małymi kroczkami do akceptacji, do innego świata, do innego wymiaru życia.

Dzisiaj jej słowa: „Zobaczysz Agata, ja ci kiedyś oddam cały ten świat, który Ty dałaś mnie” nabrały zupełnie innego znaczenia. Po raz kolejny, moje dziecko „daje” mi świat, o istnieniu którego, nie miałam nawet pojęcia.

Ogromną inspiracją do podjęcia tej próby, była dla mnie Ewelina Stępnicka, jej historia, to o czym pisze na blogu i jej grupa „Staw się do życia”.

Trafiłam na te wpisy przez zupełny przypadek ( a może wcale nie był to przypadek ), ale o tym napiszę już innym razem.

Gdyby ktoś z was próbował w ten sposób zawalczyć o siebie i zechciał się podzielić doświadczeniem, albo refleksją,  to serdecznie zapraszam do rozmowy. Będę bardzo wdzięczna.

https://www.facebook.com/groups/649537065904161


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.