sobota, 26 czerwca 2021

JEŻELI TO TAK MA BYĆ, TO JUŻ NIE ŚNIJ MI SIĘ WIĘCEJ......

 


Śniło mi się.... Najpiękniejszy sen w dotychczasowym życiu śniłam. Moja blond "Hulaj dusza" tańczyła boso, w kolorowej spódnicy. Uśmiechnięta, a rozpuszczone włosy wirowaly tak, jak ta kolorowa szeroka spódnica. Mogłam jej dotknąć i nie musiałam o nic pytać. Obie wiemy już wszystko. Pomyślałam, że się tym podzielę, bo to takie dobre, ciepłe i spokojne. Nie umiem nazwać słowami tego doświadczenia. Ono jest niewypowiadalne”.

03 maja 2021, podzieliłam się tą opowieścią, z grupą osób zgromadzonych wokół żałoby, na fb.

W rozmowie, która toczyła się pod postem, napisałam:

Mam nieodparte wrażenie, że ona po kogoś przyszła, żeby było mu łatwiej przejść na drugą stronę. To, czy dobrze zrozumiałam, pewnie życie pokaże. Nie wiem skąd we mnie ta myśl, ale natarczywie powraca”.

Doskonale pamiętam ten sen i emocje, które we mnie obudził.

Moje dziecko, moja miłość największa, przyszła we śnie szczęśliwa....

Z drugiej strony, natarczywe przekonanie, że tu chodzi jeszcze o coś innego.

W mojej rodzinie, w tym czasie, ciężko chorowały trzy osoby, a ja zastanawiałam się po kogo, z tego grona, przyszła Ola Cały czas, wszystko we mnie krzyczało, że ona przeprowadzi kogoś, bezpiecznie, na drugą stronę. 

Minęło kilka dni, nic złego się nie stało, chorzy, o których  myślałam, poczuli się lepiej, a ja ułożyłam sobie w głowie, że to wszystko to wytwór mojej mocno nadszarpniętej psychiki. Chciałam „odłożyć” i zapomnieć, ale wracało jak bumerang.

18 maja, mój przyjaciel, podczas  rutynowej wizyty lekarskiej, dostaje skierowanie do specjalisty, na którym  czytamy „ obserwacja w kierunku podejrzewanego nowotworu złośliwego.... Przypadek pilny!”

Nie! Nie! Nie! To nie jest możliwe, szybko układam sobie w głowie, że ja już rozbiłam w życiu bank z nieszczęściem i dlatego, on jest bezpieczny. Mnie coś takiego nie może spotkać. Żadna siła wyższa, nie zostawi mnie, zupełnie samej na świecie. To jest pomyłka, on wyzdrowieje.

A w głowie ciągle myśl: Wojtek przyszedł po kogoś....

6 czerwca trafiamy do szpitala,

11 czerwca następuje niedowład,

21 czerwca w stanie krytycznym , leżymy w hospicjum.

To nawet nie jest Matrix, tam nie było tak szybkiej akcji.

W międzyczasie, trwa walka z systemem opieki, z NFZ i układami społecznymi.

W czasach COVID, w związku partnerskim, w kraju PiS, lepiej zastrzel się na starcie, zanim zaczniesz wojnę z systemem.

Mnie sprzyja „niebo”, cudem otwieram drzwi, załatwiam, wchodzę, proszę, płaczę, krzyczę... Żegnamy się za każdym razem, gdy się widzimy, rozmawiamy o śmierci, o pogrzebie, o relacjach i życiu. Najpiękniejsze i najmądrzejsze rozmowy, jakie w życiu odbyłam, ale z rozpaczy płaczę na schodach i krawężnikach, gdy już mogę sobie na to pozwolić.

Siedzę na beczce z prochem i boję się odebrać telefon.

Nie mam czasu na żadne refleksje – biegnę.

A dzisiaj jest 26 dzień miesiąca.... Już nie umiem bać się bardziej. Od rana zaklinam rzeczywistość i co?

Można wszystko, ale siebie się nie da oszukać.

Jest cisza, która zabija i myśli których zatrzymać nie można... A w głowie wirująca spódnica Oli i moje pytania:

Dlaczego on?

Czy to naprawdę się dzieje?

Co dalej?......

578 dni od śmierci Wojtka, a ja wczoraj nie wiedziałam, że dzisiaj jest 26 czerwca.....


Dziękuję za wasze wsparcie i wiadomości, że poczekacie i nie chcecie innego administratora w grupie. Postaram się pisać nadal, dopóki nie zabraknie mi nadziei, na kolejny dzień....

A teraz, bardzo was proszę, zapalcie ze mną papierosa, kadzidło albo świecę......




wtorek, 22 czerwca 2021

TEGO JUŻ NAWET ZORAN NIE ZROZUMIE

 



16 kwietnia napisałam na blogu: „Wychodzimy Agata”

Godziny spędzone na murku. Setki rozmów, webinarów, książek.  Ciągła praca nad sobą, żeby wyjść z więzienia, w którym od wielu miesięcy byłam zakładnikiem Pani Traumy.

W połowie kwietnia, miałam nadzieję że wystarczy mi siły i spokoju do tego, żeby po śmierci dziecka,  w moim życiu, było jakieś „dalej”.

Pełna nadziei zaczęłam, coraz śmielej składać swój świat od podstaw. Byłam prawie pewna, że po tym czego doświadczyłam, nic złego już stać się nie może. Targowanie się z losem, to zwykła ludzka słabość. Żeby było sprawiedliwie, po najgorszym z doświadczeń w życiu wszechświat musi mi teraz dać coś w zamian. Nie oczekiwałam wiele, chciałam tylko, żeby już więcej mnie nie przewracał i czasami odrobinę się uśmiechnął. W mojej ocenie, tak niewiele. Oczekiwałam, swoistego zadośćuczynienia, święcie przekonana, że ono mi się po prostu należy.

Nie należało się.

Schemat, że równowaga w świecie istnieje, nie działa. Nikt, tak się z nami nie umawia.

Wszechświat daje wszystko, ale nigdy: coś za coś, nigdy nie według naszego scenariusza, opartego na wiecznych roszczeniach.

Otwarłam drzwi, za którymi spodziewałam się wyjścia poza żałobny krąg.

Oczekiwałam światła, ciepła, spokoju. 

Co zobaczyłam?

Chyba drzwi pomyliłaś Agata!

Stoję na progu kolejnej żałoby, w hospicjum umiera mój przyjaciel. Partner, który przez wiele lat, w bardzo swoisty sposób, dopełniał mój świat. Pełen dystansu, luzu, szaleństwa wnosił w moje życie zupełnie inną perspektywę. Pokazał, że można żyć po swojemu, że można nie ulegać schematom i przeżyć życie, przyjmując je takim, jakie jest. Będąc przy mnie od dawna, przyzwyczaił  do tego, że jest i było dla mnie oczywiste, że tak  będzie zawsze. Mieliśmy się razem zestarzeć, a na koniec miałam karmić go zupą i poprawiać szalik.

Chyba źle zrozumiał naszą umowę, to miało być na starość! 

Starość to nie jest 56 rok życia!

Od dwóch tygodni, w naszym życiu dzieją się rzeczy, których ja już nawet nie próbuję zrozumieć. Od pierwszych symptomów choroby,  minęły dwa miesiące. Od ostatecznego wyroku - dwa tygodnie.

Tyle razy pisałam o tym, czym jest nagła śmierć bliskiego, zastanawiając się co by było, gdybym mogła pożegnać się z Olą.

No to proszę bardzo, masz Agata tę odpowiedź!

Tym razem podchodzę do żałoby małymi krokami, mając możliwość rozmowy, przytulenia, pożegnania, wypełnienia ostatniej woli, wsparcia w umieraniu. 

I czego się dowiedziałam? 

To wcale nie jest łatwiejsze. Uczestniczenie w cierpieniu, bez możliwości pomocy, w oczekiwaniu na to co nieuniknione, boli tak samo.

Jak mam zapytać dzisiaj: "Co dalej?"  

Tego, już nawet Zoran nie zrozumie.

Dochodzę do wniosku, że życia zrozumieć się nie da, po prostu. Można je zaakceptować i wtedy, prawdopodobnie, mniej boli.

Można z nim walczyć, wydzierając coś dla siebie, ale wtedy cena za te wydarte od losu "kawałki" jest bardzo wysoka.

Która z tych dróg jest lepsza? Nie wiem, próbowałam obu, ale dzisiaj, znowu niewiele wiem.

Co czuję? 

Boję się wejść do kolejnego  więzienia w którym karty rozdaje Hydra.

Nadzieja zawsze umiera ostatnia, dlatego bardzo was proszę o dobre intencje dla Tomka i dla mnie.

Jeżeli wierzycie w cokolwiek, to pomódlcie się za nas, albo po prostu pomyślcie o nas ciepło.

Wybaczcie, jeżeli przez jakiś czas mnie tutaj nie będzie.


Gdyby ktoś chciał przejąć administrowanie grupą, to napiszcie do mnie.





poniedziałek, 14 czerwca 2021

TO CO DAŁ NAM ŚWIAT...

 


Pieluszki, smoczki, becik, wózek, łóżeczko, śpioszki, grzechotka.....

W oczekiwaniu, na nasze przyjście na świat, wszyscy wiedzą dokładnie, czego będziemy potrzebowali.

Nie mamy wpływu, na to, czym zostaniemy obdarowani.

Umierając, dostajemy wybór, możemy powiedzieć światu i najbliższym, co powinni zrobić.

Wychowani, w panicznym lęku, przed tym co nieuniknione, nie mamy odwagi, żeby złamać tabu.

O śmierci mówimy szeptem, albo nie mówimy wcale, w obawie że może nadejść zbyt szybko.

Prawda jest taka, że śmierć zawsze przychodzi za wcześnie i zawsze budzi w nas strach.

A gdyby tak spróbować, na chwilę ten strach odłożyć?

Co zrobiłbyś wiedząc, że został Ci ostatni dzień życia?

To bardzo trudne pytanie, które przeczytałam kiedyś na ścianie jednej z galerii sztuki.

Do dzisiaj, nie wiem co odpowiedzieć.

Wiem natomiast, co chciałabym , gdyby nadeszło nieuniknione.

Świecki pogrzeb.

Czerwona sukienka i szpilki ...

I co z tego że stara i pozmarchana?

Kto umarłemu zabroni?

Oprawa uroczystości, mam nadzieję, zapewniona przez zaprzyjaźnionych kolegów artystów.... Chętnie przyjmę ten ostatni prezent niespodziankę.

Urna!

Gdyby przypadkiem, jakimś cudem,  stało się tak, że ten kraj zrobił się normalny i już można, to rozsypać prochy z Lubonia Wielkiego – byle dalej

Potem ognisko i.... lubiłam czerwone wino.

Dużo ognia i kadzidła.

Ciepła myśl z dobrą intencją i

The end

Każdy ma w głowie swój scenariusz, ale mówić o nim nie ma odwagi, a ja wiem jakie to ważne.

Szokowało mnie, gdy moja kilkuletnia, wtedy, córka opowiadała o śmierci i o tym, jak chciałaby być pochowana.

Te rozmowy, zawsze były normalne, jak o wszystkim, bez zbędnego nadęcia i spiny- po prostu.

Gdy odeszła.... wiedziałam. Nie musiałam zgadywać, a to dawało spokój i poczucie wypełnienia ostatniej woli.

Nasza cywilizacja, nauczyła nas zaklinać rzeczywistość, my nie mamy starości, choroby i śmierci. My stworzyliśmy Instagram i kolejne życia w sieci. Piękni, młodzi, mądrzy i bogaci, jesteśmy nieśmiertelni!

I nagle, przychodzi Pan Wszechświat i wyłącza prąd.

System wstaje i brakuje podstawowych elementów, tylko dlatego, że nie potrafiliśmy rozmawiać o tym co istotne.

A to da się zrobić, to nie boli i daje ulgę.

Stając w zderzeniu, z tym co nieuniknione, warto pokonać strach i zapytać.

Zapewniam was, to da się zrobić i przede wszystkim, to zrobić warto.

Ja, odbyłam dzisiaj najtrudniejszą i zarazem najpiękniejszą rozmowę w życiu. Przede mną znowu ciemna czeluść, ale złamałam tabu i jest mi lżej.

Miałam łatwiej, po raz kolejny, dostałam od losu dar, w postaci człowieka, który był gotów, tak jak ja, ale podjęłabym tę próbę, bez względu na okoliczności.

A Ty wiesz, jaki ma być Twój pogrzeb?

Gdybyś mógł wybrać, jak spędziłbyś ostatnie godziny przed śmiercią?

Masz odwagę odpowiedzieć na to pytanie?

Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161


czwartek, 10 czerwca 2021

CHWILE, KTÓRYCH JESZCZE NIE ZNAMY

 


Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy
Ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy”



Moja” piosenka, „mój” wykonawca, „moja” recepta na życie, dzisiaj, zupełnie nieaktualna.

Stając na progu więzienia, w którym życie, na długie miesiące, zrobiło mnie zakładnikiem Pani Traumy, wiem tylko tyle, że wychodzę.

Podjęłam decyzję, że przeżyję i zrobię wszystko, żeby nie oddać reszty swojego życia Hydrze.
Niczego więcej o sobie nie wiem, wszystkiego muszę nauczyć się od początku. 

Człowiek po zresetowaniu systemu, to ja.

Czegokolwiek „dotknę” okazuje się inne.

Ola miała rację, powtarzając do znudzenia, że: „Nic nie jest takie, jakim się wydaje”.

Ważne dni, których jeszcze nie znamy” dawało nadzieję, pomagało zostawiać za sobą problemy i te mniejsze i te większe, składało obietnicę....

Słuchając, wierzyłam w „lepsze jutro”.

A dzisiaj ?

Wiem, że jutro to iluzja, wprawdzie codziennie wzejdzie słońce, ale nie każdemu będzie ono dane.

Wszechświat, daje małemu człowiekowi wszystko, ale dzisiaj, tu i teraz i nigdy nie składa obietnicy, że otrzymasz ten prezent jutro, pojutrze czy kiedykolwiek. Nikt tak się z nami nie umawia.

Dlaczego, zatem uparliśmy się odkładać życie, na później?

Na piątek, na sobotę, na wakacje.....

Jutro, też będzie piękny wschód słońca, ale już nigdy nie będzie taki sam. Przy odrobinie szczęścia, masz szansę, zobaczyć jeszcze niejeden, ale dzisiejszego, już nie zobaczysz.

Tak jest z każdą chwilą, albo ją przeżywasz, doceniasz i jesteś wdzięczny, albo zmarnowałeś.

Można ze swoim życiem zrobić wszystko, przespać, przepić, sprzedać za karierę, władzę, albo pieniądze. Można, dopisać potem do tego wszystkiego, jakąś bzdurną teorię, o byciu lepszym, bo bogatszym, zaradniejszym, piękniejszym. Można zgubić lub wymienić za kolorowe szkiełka, wszystkie swoje wartości, uczucia i marzenia. Można próbować zaklinać rzeczywistość, ale siebie oszukać się nie da. Przychodzi taki dzień, w którym życie powie; „Sprawdzam” i wtedy, w głowie masz tylko, wszystkie te „zmarnowane” zachody słońca, nieprzeżyte chwile, odłożone na później rozmowy, spieprzone relacje.

Wtedy okazuje się, ile warte są plany na przyszłość, realizowane kosztem siebie. Urna nie ma kieszeni, nie weźmiesz ze sobą niczego, a to co po Tobie zostanie w ludziach, nie przelicza się na pieniądze.

Dlaczego najważniejsze mają być chwile, na które czekamy?

Dlaczego czekamy, zamiast żyć?

Ile rozmów z Olą przerwałam w środku nocy, odkładając na później bo....

To "później" nigdy nie nastąpiło, bo zawsze „miałyśmy czas” na ich dokończenie, może w piątek, może w sobotę, może w ferie....

Czego żałuję dzisiaj najbardziej i ile warte były powody, dla których odkładałyśmy te chwile, raczej nietrudno zgadnąć. Niedokończone rozmowy, niezrealizowane podróże, niezjedzone razem lody, każda odłożona sekunda. Pomimo tego, że tych wspólnie przeżytych, było znacznie więcej, pomimo tego, że jestem za wszystkie wdzięczna, to i tak do końca życia będę sobie „dopowiadać” co by było, gdyby....

A ile czasu tracimy, zajęci kreowaniem  w głowie, najgorszych scenariuszy, w sytuacjach kryzysowych? 

Bo napewno, coś się stało.

Bo na pewno, się nie uda.

Bo na pewno, nie dam rady.

Bo na pewno, wydarzy się to, co najgorsze.

To wszystko odbiera nam spokój i zwykłą codzienną radość.

A przecież tego wszystkiego nie ma, może się wydarzyć, ale może się nie wydarzyć, może być inne niż zakładamy, albo może nie być wcale. Dlaczego nadawać takiej iluzji wartość? Gdy stanie się teraźniejszością, wtedy się tym zajmiemy, wcześniej niewarto poświęcać temu uwagę.

Dlatego, wracając do życia zakładam, że jutra nie ma, a otrzymany od losu, codzienny wschód słońca przeżyję i przyjmę od niego wszystko to, co przynosi w danej chwili. Przystanę i poświęcę uwagę temu, co naprawdę jest ważne, bez żadnych planów, celów i oczekiwań. Po prostu, z ufnością zakładając, że niekoniecznie wiem, co jest najlepsze, a darów wszechświata się nie odrzuca i nie marnuje.

Co o tym myślicie?

Czy ktoś nauczył się doceniać drobną, codzienną chwilę?

Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161





wtorek, 1 czerwca 2021

NOSZĘ W SOBIE DZIEŃ DZIECKA


 

Od wielu miesięcy, noszę w sobie Dzień Dziecka.

Gotuję, z intencją - dla Oli.

Zachwycam się sztuką, z intencją - dla Oli.

Chodzę w „nasze” miejsca, z intencją - dla Oli.

Słucham, dotykam, doświadczam wszystkimi zmysłami, ofiarowując jej to wszystko.

Wprawdzie, straciłam już pewność, czy to ja jestem darczyńcą, czy może jednak obdarowaną przez Wojtka, ale to bez znaczenia.

W naszej relacji, zawsze można było nabrać garściami tyle, ile człowiek potrzebował i chciał wziąć, w danej chwili. Myślę, że zawsze działało to, w obie strony.

Dlatego dzisiejszy dzień nie będzie kolejnym „szczególnym” dniem dla Oli.

Będzie dniem, dla zupełnie innego dziecka.

Dla kogo?

Dla każdego małego dziecka w nas.

Pamiętasz swoje dzieciństwo?

Ja pamiętam, małą beztroską, ufną i uśmiechniętą dziewczynkę.

Wspomnienia, jak slajdy wyświetlają się w mojej głowie.

Widzę niejadka, który siedząc nad talerzem budował góry i rowy z ugniecionych ziemniaków, w które „wypuszczał” żółtko sadzonego jajka z okrzykiem: „Wypuszczam Cię na wolność”.

Pamiętam słodkie różowe ciastko, na które ochotę miałam zawsze, a które moją mamę przyprawiało o dreszcze. Jak wyglądała mała Agatka, po zjedzeniu „Napoleona”, nie trudno sobie wyobrazić.

Pamiętam, długie rozmowy w wannie, prowadzone z samą sobą, przez słuchawkę od prysznica.

Ale najwięcej fajnych wspomnień, wraca do mnie z wakacji u pradziadków.

Prawdziwe, wiejskie gospodarstwo i raj dla dzieciaków. Wszystko wolno, wszystko jest inne i ciekawe. Można bezkarnie się ubrudzić, biegać boso, szaleć z grupą dzieciaków do późna, jeść nieumyte owoce, pić mleko „prosto od krowy” skakać na sianie, wieczorami wymyślać niestworzone historie i nigdy nie mieć tego wszystkiego dosyć.. Bawić się we wszystko, co tylko podpowie wyobraźnia. „Kuchnia” – zupa z liści, trawy i piachu, „Sklep” – sprzedajemy kamienie za liście babki lancetowatej ( pierwsze „zielone” jakie miałam w ręce), „Wojna” – strzelanka z pistoletu z patyka. Podchody, gry w piłkę, kąpiel w lodowatej rzece, po kryjomu.

Codziennie inny pomysł i szaleństwo do upadłego. Ubrudzeni, często z poobijanymi kolanami, ale szczęśliwi, uśmiechnięci niezdający sobie jeszcze sprawy, jakim dobrodziejstwem jest brak odpowiedzialności. Za plecami pradziadkowie, zakochani we wnuczkach i zasada „ u babci wolno”

Co zostało we mnie, z tamtego dziecka?

„Napoleonów” od kiedy są już w zasięgu ręki, teoretycznie bez ograniczeń, nie lubię.

Niejadkiem, przestałam być dawno temu.

Powodów do uśmiechu w życiu, coraz mniej, ale ….

Umiłowanie wolności, chadzanie własnymi ścieżkami pod prąd, ciekawość świata i ludzi, głowa pełna „własnej przestrzeni i czasami zaskakującej perspektywy”, to ciągle, ta sama ja.

Czasami zaniedbywana, pomijana i zapominana, ale zawsze obecna.

Im więcej jej we mnie, tym więcej w moim życiu „Dni Dziecka”, a moje życie wraca na dobre tory.

Dlatego, z okazji dzisiejszego święta, życzę nam wszystkim, młodszym i starszym, dopuszczenia do głosu, tych jeszcze nie obarczonych błędami, mieszkających w nas na dnie, maluczkich.

Może, zamiast płakać dzisiaj nad trumną, zaopiekuj się dzieckiem w sobie, bo kto zrobi to lepiej od Ciebie? 


Ja kupię „Napoleona” i ubrudzę się bez wyrzutów sumienia.


A wy jak wspominacie dzieciństwo?

Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161