„Śniło mi się.... Najpiękniejszy sen w dotychczasowym życiu śniłam. Moja blond "Hulaj dusza" tańczyła boso, w kolorowej spódnicy. Uśmiechnięta, a rozpuszczone włosy wirowaly tak, jak ta kolorowa szeroka spódnica. Mogłam jej dotknąć i nie musiałam o nic pytać. Obie wiemy już wszystko. Pomyślałam, że się tym podzielę, bo to takie dobre, ciepłe i spokojne. Nie umiem nazwać słowami tego doświadczenia. Ono jest niewypowiadalne”.
03 maja 2021, podzieliłam się tą opowieścią, z grupą osób zgromadzonych wokół żałoby, na fb.
W rozmowie, która toczyła się pod postem, napisałam:
„Mam nieodparte wrażenie, że ona po kogoś przyszła, żeby było mu łatwiej przejść na drugą stronę. To, czy dobrze zrozumiałam, pewnie życie pokaże. Nie wiem skąd we mnie ta myśl, ale natarczywie powraca”.
Doskonale pamiętam ten sen i emocje, które we mnie obudził.
Moje dziecko, moja miłość największa, przyszła we śnie szczęśliwa....
Z drugiej strony, natarczywe przekonanie, że tu chodzi jeszcze o coś innego.
W mojej rodzinie, w tym czasie, ciężko chorowały trzy osoby, a ja zastanawiałam się po kogo, z tego grona, przyszła Ola Cały czas, wszystko we mnie krzyczało, że ona przeprowadzi kogoś, bezpiecznie, na drugą stronę.
Minęło kilka dni, nic złego się nie stało, chorzy, o których myślałam, poczuli się lepiej, a ja ułożyłam sobie w głowie, że to wszystko to wytwór mojej mocno nadszarpniętej psychiki. Chciałam „odłożyć” i zapomnieć, ale wracało jak bumerang.
18 maja, mój przyjaciel, podczas rutynowej wizyty lekarskiej, dostaje skierowanie do specjalisty, na którym czytamy „ obserwacja w kierunku podejrzewanego nowotworu złośliwego.... Przypadek pilny!”
Nie! Nie! Nie! To nie jest możliwe, szybko układam sobie w głowie, że ja już rozbiłam w życiu bank z nieszczęściem i dlatego, on jest bezpieczny. Mnie coś takiego nie może spotkać. Żadna siła wyższa, nie zostawi mnie, zupełnie samej na świecie. To jest pomyłka, on wyzdrowieje.
A w głowie ciągle myśl: Wojtek przyszedł po kogoś....
6 czerwca trafiamy do szpitala,
11 czerwca następuje niedowład,
21 czerwca w stanie krytycznym , leżymy w hospicjum.
To nawet nie jest Matrix, tam nie było tak szybkiej akcji.
W międzyczasie, trwa walka z systemem opieki, z NFZ i układami społecznymi.
W czasach COVID, w związku partnerskim, w kraju PiS, lepiej zastrzel się na starcie, zanim zaczniesz wojnę z systemem.
Mnie sprzyja „niebo”, cudem otwieram drzwi, załatwiam, wchodzę, proszę, płaczę, krzyczę... Żegnamy się za każdym razem, gdy się widzimy, rozmawiamy o śmierci, o pogrzebie, o relacjach i życiu. Najpiękniejsze i najmądrzejsze rozmowy, jakie w życiu odbyłam, ale z rozpaczy płaczę na schodach i krawężnikach, gdy już mogę sobie na to pozwolić.
Siedzę na beczce z prochem i boję się odebrać telefon.
Nie mam czasu na żadne refleksje – biegnę.
A dzisiaj jest 26 dzień miesiąca.... Już nie umiem bać się bardziej. Od rana zaklinam rzeczywistość i co?
Można wszystko, ale siebie się nie da oszukać.
Jest cisza, która zabija i myśli których zatrzymać nie można... A w głowie wirująca spódnica Oli i moje pytania:
Dlaczego on?
Czy to naprawdę się dzieje?
Co dalej?......
578 dni od śmierci Wojtka, a ja wczoraj nie wiedziałam, że dzisiaj jest 26 czerwca.....
Dziękuję za wasze wsparcie i wiadomości, że poczekacie i nie chcecie innego administratora w grupie. Postaram się pisać nadal, dopóki nie zabraknie mi nadziei, na kolejny dzień....
A teraz, bardzo was proszę, zapalcie ze mną papierosa, kadzidło albo świecę......




