wtorek, 22 czerwca 2021

TEGO JUŻ NAWET ZORAN NIE ZROZUMIE

 



16 kwietnia napisałam na blogu: „Wychodzimy Agata”

Godziny spędzone na murku. Setki rozmów, webinarów, książek.  Ciągła praca nad sobą, żeby wyjść z więzienia, w którym od wielu miesięcy byłam zakładnikiem Pani Traumy.

W połowie kwietnia, miałam nadzieję że wystarczy mi siły i spokoju do tego, żeby po śmierci dziecka,  w moim życiu, było jakieś „dalej”.

Pełna nadziei zaczęłam, coraz śmielej składać swój świat od podstaw. Byłam prawie pewna, że po tym czego doświadczyłam, nic złego już stać się nie może. Targowanie się z losem, to zwykła ludzka słabość. Żeby było sprawiedliwie, po najgorszym z doświadczeń w życiu wszechświat musi mi teraz dać coś w zamian. Nie oczekiwałam wiele, chciałam tylko, żeby już więcej mnie nie przewracał i czasami odrobinę się uśmiechnął. W mojej ocenie, tak niewiele. Oczekiwałam, swoistego zadośćuczynienia, święcie przekonana, że ono mi się po prostu należy.

Nie należało się.

Schemat, że równowaga w świecie istnieje, nie działa. Nikt, tak się z nami nie umawia.

Wszechświat daje wszystko, ale nigdy: coś za coś, nigdy nie według naszego scenariusza, opartego na wiecznych roszczeniach.

Otwarłam drzwi, za którymi spodziewałam się wyjścia poza żałobny krąg.

Oczekiwałam światła, ciepła, spokoju. 

Co zobaczyłam?

Chyba drzwi pomyliłaś Agata!

Stoję na progu kolejnej żałoby, w hospicjum umiera mój przyjaciel. Partner, który przez wiele lat, w bardzo swoisty sposób, dopełniał mój świat. Pełen dystansu, luzu, szaleństwa wnosił w moje życie zupełnie inną perspektywę. Pokazał, że można żyć po swojemu, że można nie ulegać schematom i przeżyć życie, przyjmując je takim, jakie jest. Będąc przy mnie od dawna, przyzwyczaił  do tego, że jest i było dla mnie oczywiste, że tak  będzie zawsze. Mieliśmy się razem zestarzeć, a na koniec miałam karmić go zupą i poprawiać szalik.

Chyba źle zrozumiał naszą umowę, to miało być na starość! 

Starość to nie jest 56 rok życia!

Od dwóch tygodni, w naszym życiu dzieją się rzeczy, których ja już nawet nie próbuję zrozumieć. Od pierwszych symptomów choroby,  minęły dwa miesiące. Od ostatecznego wyroku - dwa tygodnie.

Tyle razy pisałam o tym, czym jest nagła śmierć bliskiego, zastanawiając się co by było, gdybym mogła pożegnać się z Olą.

No to proszę bardzo, masz Agata tę odpowiedź!

Tym razem podchodzę do żałoby małymi krokami, mając możliwość rozmowy, przytulenia, pożegnania, wypełnienia ostatniej woli, wsparcia w umieraniu. 

I czego się dowiedziałam? 

To wcale nie jest łatwiejsze. Uczestniczenie w cierpieniu, bez możliwości pomocy, w oczekiwaniu na to co nieuniknione, boli tak samo.

Jak mam zapytać dzisiaj: "Co dalej?"  

Tego, już nawet Zoran nie zrozumie.

Dochodzę do wniosku, że życia zrozumieć się nie da, po prostu. Można je zaakceptować i wtedy, prawdopodobnie, mniej boli.

Można z nim walczyć, wydzierając coś dla siebie, ale wtedy cena za te wydarte od losu "kawałki" jest bardzo wysoka.

Która z tych dróg jest lepsza? Nie wiem, próbowałam obu, ale dzisiaj, znowu niewiele wiem.

Co czuję? 

Boję się wejść do kolejnego  więzienia w którym karty rozdaje Hydra.

Nadzieja zawsze umiera ostatnia, dlatego bardzo was proszę o dobre intencje dla Tomka i dla mnie.

Jeżeli wierzycie w cokolwiek, to pomódlcie się za nas, albo po prostu pomyślcie o nas ciepło.

Wybaczcie, jeżeli przez jakiś czas mnie tutaj nie będzie.


Gdyby ktoś chciał przejąć administrowanie grupą, to napiszcie do mnie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.