czwartek, 26 sierpnia 2021

ŻEGNAJĄC HYDRĘ

 


Nie umiem tego przyjąć.

Nie ma we mnie zgody, na zaakceptowanie tezy, że żałoba po stracie Oli, będzie mi towarzyszyła do końca życia.

Wewnętrzny sprzeciw, budzi we mnie opinia, że śmierci nie można zaakceptować.

Od wielu miesięcy przechodzę bardzo trudną drogę. Włożyłam wiele pracy, żeby pogodzić się z tym, co się stało. Szukam, próbuję, pytam, rozmawiam i spędzam długie godziny „na murku”. Dzisiaj, gdy minął kolejny miesiąc, wiem, że mój żal, nie jest już taki sam. Przez wiele miesięcy, walczyłam z Hydrą, czasami, z kolejnego starcia, cudem wychodząc cało. Bolało, przewracało i paraliżowało, często na długo, ale nie chciałam oddać tej walki walkowerem.

Nie po to podjęłam decyzję, że się nie poddam, żeby później walczyć, bez prawa do wygranej. Nie po to....

Nauczyłam się bronić przed Hydrą skutecznie. Wiem, że stany, które towarzyszą przeżywaniu straty da się przeżyć i że nie trzeba się ich bać. To są emocje, które przychodzą, przepływają boleśnie i odchodzą, pod warunkiem, że ich nie złapiemy i nie zamkniemy w sobie. Dlatego zawsze będę powtarzała: płacz, krzyk, gniew a nawet atak „głupawki” pomagają, jeżeli tylko sobie na nie pozwolimy.

Rozumiem, gdy ktoś pisze, że kilkanaście lat od pogrzebu, przeżywa żałobę równie mocno, jak na początku.

Rozumiem, bo wiem że każdy jest inny, ale wiem też, że można z żałoby wyjść i że ten stan może kiedyś minąć. To czy się skończy, zależy tylko od nas i tylko my możemy to zrobić. Prawdopodobnie, nie ma też jednego uniwersalnego sposobu. Każdemu z nas zajmie to więcej, lub mniej czasu. Być może potrwa bardzo długo, ale nie możemy na starcie założyć, że żałoba ma trwać wiecznie. Nasze życie jest równie ważne, nie możemy spędzić reszty, stojąc i wpatrując się w groby, których z czasem tylko przybywa.

Jeszcze nie potrafię w pełni zaakceptować śmierci swojego dziecka. To bardzo trudne, bo jej śmierć zrujnowała naturalny porządek rzeczy, ale zrobię wszystko żeby i to ułożyć w sobie do końca. Mam wewnętrzne przekonanie, że gdyby mi się to udało, to będę mogła powiedzieć, że przeżyłam żałobę.

Strata zostanie ze mną na zawsze. Zawsze będę mamą i partnerką. Będę też córką, wnuczką, bratanicą, przyjaciółką, koleżanką dla wszystkich tych, którzy odeszli, ale tu i teraz, jestem człowiekiem, kobietą, Agatą, która ma jeszcze coś do przeżycia. Mam nadzieję, że ułożę to wszystko w głowie, do końca, a później stanę, odwracając twarz do słońca i sama sobie odpowiem na pytanie: co dalej?

Niosąc do końca życia, zamiast żalu i gniewu, wdzięczność za to, że przez dziewiętnaście lat, było mi dane być mamą Oli i doświadczyć tego wszystkiego co przyniosła ze sobą.

Worek wdzięczności za to jaka była, czego mnie nauczyła, co razem przeżyłyśmy, jest lżejszy niż worek żalu i rozpaczy. Bardzo chciałabym wziąć go ze sobą w dalszą drogę. 

Czy zgadzacie się ze mną?

Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161







środa, 18 sierpnia 2021

GDY NIEMOŻLIWE STAJE SIĘ MOŻLIWE

 



Dlaczego uporczywie zakładasz, że wiesz lepiej, co powinno się wydarzyć?

Skąd czerpiesz przekonanie, że czyjeś życie powinno potoczyć się inaczej, albo trwać dłużej?

Wiara, w jakąkolwiek siłę wyższą: Boga, Źródło, Wszechświat, to zaufanie i pokora.

To również, przekonanie o tym, że to co się wydarza, nie jest skierowane przeciwko nam.

Śmierć kochanej osoby boli, boli niewyobrażalnie, zabiera oddech, przewraca, paraliżuje.

Śmierć dziecka jest nieporównywalna z niczym innym.

Chcemy zrozumieć, za wszelką cenę, staramy się zracjonalizować coś, czego moim zdaniem rozumem objąć się nie da.

A gdyby uznać, że nie ma jednakowej miarki, dla każdego życia?

Gdyby uwierzyć, że każdy strumień życia jest inny, nie tylko tym którędy przepływa, ale również odmienny w swojej długości?

Gdyby przyjąć, że nie my o tym decydujemy i tak jak jest, jest dobrze.

„Dobrze”, niekoniecznie oznacza, tak jak nam się podoba, ani tak jakbyśmy chcieli i planowali.

„Chcesz usłyszeć chichot Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach”

Tyle warte są nasze życiowe scenariusze.

Po ostatnich traumatycznych doświadczeniach, po godzinach spędzonych „na murku”, doszłam do wniosku, że życie mniej boli, wtedy gdy mu się poddamy.

Ta myśl chodziła za mną od pewnego czasu, ale głośno dała o sobie znać po śmierci Tomka. Nie miałam już siły walczyć, ale chciałam żyć.

Stojąc, wtedy, rano na moście podjęłam decyzję, że bezwarunkowo przyjmę to, co przychodzi. Uczciwie, zdając się na „los”, bez targowania, bez buntu, bez własnego scenariusza, prosiłam tylko; „Pokaż mi drogę”...

Od tamtego dnia minął miesiąc, a ja jestem dzisiaj w zupełnie innej, nowej rzeczywistości.

To wszystko „zrobiło się samo”. Zbiegi okoliczności, gotowe rozwiązania, sprawy, które okazywały się załatwione, zanim zaczynałam się nimi martwić. Nadzieja, która pojawiała się codziennie na nowo i przywracała siłę, to wszystko odwróciło mnie „przodem do życia”. W najmniej spodziewanym momencie, w chwili, w której mój organizm zaczął wykazywać wszystkie możliwe objawy depresji, coś  odwróciło sytuację. W jednym dniu nie miałam już siły, żeby wstać z łóżka, a po kilku dniach, pakowałam całe swoje dotychczasowe życie, do pudełek.

Zrobiłam to, nie wiem jakim cudem, ale zrobiłam. Stanęłam na nowej ścieżce i weszłam w całkiem nowy rozdział. Rozdział, którego nie zamierzam „poprawiać na siłę” raczej usiądę i z ciekawością „poczytam”, co przyniesie. Mam łatwiej, nie mam już niczego do stracenia, za nic nie odpowiadam i niczego się nie boję, to potężny kapitał, gorzki, ale taka jest cena mojej wolności. Skoro ja ciągle tu, to znaczy, że moje życie jeszcze się „nie przeżyło”.

Strata, żal i tęsknota na zawsze już będą wpisane w moją historię, ale nie będą stanowiły o jej sensie. Nie mogę reszty swojego życia zatrzymać płacząc nad urnami, dzisiaj wiem, że mój strumień popłynie swobodnie dalej i dopłynie tam, gdzie powinien.

Mieszkam od kilku dni, w innym miejscu i nabieram przekonania, że „Ktoś” podjął za mnie najlepszą decyzję, z możliwych.

Jest cisza, jest spokój, jest słońce i pogodni ludzie wkoło. Jestem nową sąsiadką z fajnym psem, a nie tą kobietą, której "wszyscy" umarli. Wspomnienia nie wyskakują za zakrętem, przypadkowi ludzie nie wypytują nachalnie, nie starają się na siłę w mojej obecności, zachować powagi, jest pięknie a to pomaga. Milion spraw do załatwienia, układanie nowej przestrzeni, ciekawość tego co za progiem, nie zostawiają zbyt wiele czasu na rozpamiętywanie. Płacz nie jest już treścią mojej codzienności.

Nie bójcie się odwrócić wzrok w inną stronę, nawet wtedy, gdy wydaje się to niemożliwe.

Ja już wiem, że to da się zrobić.

Myślę, że za jakiś czas napiszę więcej, jak taka zmiana pomaga a jak utrudnia wychodzenie z żałoby. Dzisiaj widzę to z takiej perspektywy. Może ktoś z was ma już większe doświadczenie?

Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161




wtorek, 3 sierpnia 2021

KLUCZ


 

Śmierć Tomka, nałożyła na mnie kolejną warstwę żałoby, powodując  paraliż,  jakiegokolwiek działania.

Z dnia na dzień, czułam się coraz gorzej. Zmęczenie fizyczne, powoli ustępowało, wyczerpaniu psychicznemu. Senność, nadmierne objadanie się, na zmianę z niejedzeniem zupełnie, brak dbałości o cokolwiek, coraz bardziej żałosny widok w lustrze, krajobraz po wojnie w domu i odkładanie wszystkiego "do jutra".

Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że metoda małych kroków, która bardzo pomogła mi, stanąć na nogi, po śmierci Oli, tym razem może się nie udać.

Nie mam już siły, żeby przechodzić, wszystko na nowo, idąc tą samą drogą, Nie mam już tyle czasu.

Coraz częściej, pojawia się paniczny lęk, że pewnie zaraz, znowu śmierć przyjdzie, po swoje.

To po co, tak się męczyć?

Jak znaleźć nowy sposób?

Chcę żyć, nie tonąc we wspomnieniach, które są wszędzie.

W każdej, najmniejszej rzeczy w moim domu, pojawia się Ola, albo Tomek, a najczęściej, oboje razem.

Na każdej okolicznej ścieżce, w każdym sklepie, w ludziach mieszkających obok, wszędzie.

Beznadziejne, rutynowe czynności, już nie wiadomo po co i dla kogo?

Porównywanie dzisiejszej rzeczywistości, do tej „lepszej- wczorajszej”.

Po co sobie to robię?

Znowu, te same pytania:

Dlaczego?

Co by było, gdyby?

Jeżeli nie znajdę sposobu, to już się mogę nie pozbierać, a ja chcę żyć! Chcę jeszcze czymś się zachwycić, ucieszyć, marzyć, być....

Codziennie, stoję na moście, wpatrując się we wschodzące słońce. W ten sposób, „loguję się” do portalu ”Wszechświat.pl ” i proszę :”Pokaż mi drogę”

Któregoś dnia, na niebie, nie widać słońca, jest prawie ciemno,  mocno wieje.

Do głowy przychodzi mi, Boreasz – północny wiatr siejący spustoszenie, straszny, groźny, nieprzekupny,

Myślę: zupełnie jak w moim życiu. Wieje i przewraca, wszystko, co z takim mozołem próbuję zbudować.

Co robię źle?

Dlaczego ciągle wieje?

Dlaczego, nie pozwala stanąć pewnie na ziemi?

Mam coraz mniej siły, żeby się utrzymać.

A może, to właśnie o to chodzi, żebym ja odpuściła i przestała, tak kurczowo trzymać się, swojego dotychczasowego życia?

Może właśnie dlatego wieje, żeby „wymieść” mnie z sytuacji, która wydaje się już, bez wyjścia?

Może trzeba temu zaufać?

Tyle razy pisałam, że nie boję się już niczego, na dodatek, ciągle jeszcze mam w sobie ciekawość świata i ludzi, dlaczego miałabym tu tkwić nadal?

Przecież w ten sposób, tylko buduję sobie sarkofag, za życia.

Nie mam siły na długą, powolną drogę małymi krokami?

To zrobię, jeden duży, być może desperacki i głupi, ale jeżeli nie spróbuję, to nigdy się nie dowiem.

Dwa tygodnie temu, na krakowskim moście, o poranku, podjęłam decyzję, że poszukam dla siebie, innego miejsca na ziemi, że spróbuję zacząć wszystko, zupełnie od początku.

Bogatsza, w wiedzę o sobie, o świecie, o ludziach, o życiu i śmierci, spróbuję raz jeszcze.

Po tej decyzji, wydarzenia potoczyły się już same. Nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, zaczęły układać moje nowe życie, prawie bez mojego udziału. Wystarczyło, wejść na tę ścieżkę i z ufnością, wyruszyć w drogę.

Czy było warto?

Pewnie za jakiś czas się przekonam i opowiem.

Dzisiaj, wiem, że mimo tego, że czasami bardzo trudno znaleźć siłę i chęci, to cała sytuacja wymusiła, przekierowanie uwagi w inną stronę. Dużo spraw do załatwienia, w krótkim czasie, nie zostawia, zbyt dużego pola do „leżenia na ziemi”.  Wstaję, czasami zaciskając zęby z żalu, złości i niemocy, ale wstaję i idę, bo bardzo chcę zobaczyć, co będzie za tą górką.

Niedługo, po śmierci Oli znalazłam symboliczny klucz. Zastanawiałam się wtedy, co otworzy w moim życiu?

Dzisiaj trzymam w dłoni klucze, które mam nadzieję, nie zaprowadzą mnie do kolejnego 'żałobnego” lochu. Może za tymi drzwiami, będzie cisza i odrobina słońca? A może po prostu, to co będzie, będzie najlepsze dla mnie i oznacza, że takie ma być?

Czy ktoś z was, zdecydował się na tak radykalną zmianę życia, po stracie? 

Czy to była dobra decyzja? 

Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161