„Trzy kroki do przodu, dwa w tył” wielu ludzi przeżywających żałobę, w ten sposób określa swoją drogę, po stracie.
Bardzo trafne określenie, z którym zgadzam się od dawna. Ktoś porównał te kroki do tańca. Zachwyciło mnie wówczas, to porównanie. W mojej głowie ring, na którym toczyłam walki z Hydrą, zamienił się w taneczny parkiet. Tak było łatwiej. Wielogodzinne treningi, czyniły nasz wspólny taniec coraz bardziej harmonijnym. Nastał spokój, przy akompaniamencie uważności i jak mi się wydawało, coraz większej akceptacji i zrozumienia. Przez chwilę myślałam nawet, że to już tak będzie.
Taka jesteś „ZEN AGATA”.....
Zrozumiałaś, wiesz, przepracowałaś, możesz się podzielić....
Żartujesz?
Sprawdzam!
Po raz kolejny, powiedziało życie i....
Wdałam się, w za daleko posuniętą polemikę, czując od samego początku, że walka jest nierówna.
Wiedziałam, do czego doprowadzi ta rozmowa i nie wycofałam się w porę. Górę wzięły emocje i usłyszałam coś, co nietrudno było przewidzieć. Ktoś bił na oślep, bez zastanowienia, tylko po to, żeby zabolało.
Dlaczego, w porę, nie zobaczyłam w tym krzyku rozpaczy?
Dlaczego, nie przekierowałam, swoim zwyczajem rozmowy w inną stronę?
Dlaczego, pozwoliłam na przekroczenie własnych granic?
Dlaczego ktoś mógł, skutecznie, złym, niesprawiedliwym i bezmyślnym słowem przewrócić mnie na ziemie?
Poczucie krzywdy, złość pomieszana z poczuciem winy i ciemno.
Wyszłam z tego poobijana okrutnie.
Pierwszy raz, od bardzo dawna, to ja potrzebowałam wsparcia, takiego prostego „przytulenia” przez ludzi, którzy zrozumieją.
Starym zwyczajem, wracam na murek, emocje opadają powoli a umysł odzyskuje jasność widzenia i właściwej oceny sytuacji.
Pierwsza myśl: to była bardzo nieszczęśliwa kobieta.
Sama najbardziej, bałam się tego, że jeżeli nie uda mi się ułożyć straty w sobie, to zgorzknieję i zwyczajnie zrobię się wredna. Znam ten mechanizm, od drobnych złośliwości i wiecznego niezadowolenia, zasłoniętego skutecznie płaszczykiem żałoby, do zatruwania życia sobie i innym. Wszystko to, w myśl zasady: „ja cierpię, to niech wszyscy cierpią razem ze mną”. Zabrakło mi uważności i empatii, żeby zobaczyć nieszczęście schowane pod skorupą agresji.
Druga refleksja: dlaczego potrzebowałam potwierdzenia własnej wartości na zewnątrz?
Dlaczego nie uporałam się z tym sama i potrzebowałam wsparcia od innych ludzi?
Czego we mnie zabrakło, w tej sytuacji?
W którym miejscu, był zapalnik całej tej sytuacji?
„Nie kochałaś dziecka”?
„Idź się bawić”?
„Nie wierzysz w Boga dlatego chciałaś się zabić”?
„Prawdziwe osierocone matki nigdy nie pogodzą się ze śmiercią dziecka. Cierpią do końca życia” „Z tego się nie wychodzi”?
To bardzo trudne pytania, dużo, sprzecznych ze sobą myśli, przelatuje przez moją głowę.
Może ktoś patrząc z boku widzi to lepiej?
Podzielcie się proszę.
Czy warto mówić otwarcie to co się myśli i czuje przeżywając stratę, bez względu na to, jak zostanie to odebrane?
A może lepiej tkwić, w swojej „bezpiecznej bańce” w spokoju, będąc otoczonym tylko przychylnymi, podobnie myślącymi ludźmi?
Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.