środa, 22 czerwca 2022

JAK DAŁAM RADĘ czyli trudne pytania o siłę

 


Powiedz, co zrobiłaś, żeby Ci się chciało żyć? Skąd wzięłaś siłę?”

Na tak zadane pytania nie ma jednej, prostej odpowiedzi.
Opowiadam swoją historię od dnia, w którym los wyłączył mi prąd. Wystawiłam na światło dzienne swoje przeżywanie straty. Najpierw po to, żeby wyrzucić z siebie ból później, żeby skonfrontować swoje doświadczenie z innymi rodzicami. Dzisiaj już tylko po to, żeby pokazać, że można wyjść z więzienia żałoby. To wszystko było intuicyjne, działo się z wewnętrznej potrzeby, którą przyjmowałam i starałam się zaspokoić. Bez cienia kalkulacji i dyplomacji, bez zastanawiania się nad nad konsekwencjami, poszłam za wewnętrznym głosem. Nie ma jednego zaczarowanego sposobu, nie ma drogi na skróty, nie ma idealnej terapii, duchownego, guru ani różowej tabletki na szczęście. Dzień po dniu, metodą prób i błędów, raz dwa kroki w przód, raz jeden do tyłu, każdy buduje swoją drogę do wyjścia z traumy. Ja swoją przeszłam uczciwie, wypracowałam każdy jej milimetr, wiele razy upadałam i tyle samo razy wstałam. Wypłakałam, wykrzyczałam i wytupałam cała swoją bezsilność, poczucie winy i niesprawiedliwości. Wypróbowałam każdą propozycję, każdy pomysł, jaki się pojawiał. Rozmawiałam z każdym, kto tylko zechciał się podzielić swoim doświadczeniem, słuchałam każdej opowieści. Czytałam, rozmyślałam i po malutkim kawałeczku budowałam swoje wyobrażenie śmierci i tego, co po niej, ale przede wszystkim zobaczyłam, jaką wartość ma życie. Gdybym dzisiaj miała wskazać jeden przełomowy element w całej tej układance, to zawsze powiem, że wszystko zaczyna się od podjęcia decyzji. Nie potrafię umrzeć, więc zrobię wszystko, żeby żyć i nie oddać tego życia walkowerem. Nie chciałam stać przez następne lata wpatrzona w urnę, nie chciałam tak bardzo cierpieć, nie chciałam utopić się w smutku.. Kto mógł mi pomóc? Kto wiedział najlepiej, czego potrzebuję? Kto zna mnie lepiej niż ja sama? Od tego zaczęłam, po raz pierwszy w życiu postawiłam siebie przed Olą. Jakkolwiek to zabrzmi, dotarło do mnie, że to jej życie się skończyło, nie moje. Jestem na tym świecie tak samo ważna, jak każdy inny człowiek, moje życie ma taki sam sens. Życie przynosiło mi wiele radości, której nawet nie zauważałam, miłości, której nie doceniłam, zwykłego codziennego szczęścia, którym nie potrafiłam się cieszyć. Doświadczyłam straty, przeżyłam żałobę, ale przecież boli tak bardzo właśnie dlatego, że wcześniej dostałam coś wyjątkowego. Nikt się ze mną nie umawiał, że to będzie na zawsze. Każdy wie, że życie daje wszystko, tylko my uparliśmy się przyjmować to, co nam pasuje. Wstając rano myślę tylko o tym, co tu i teraz, wiem, że przeszłości już nie ma, a przyszłość nie każdemu będzie dana. Cieszę się chwilą, każdym najmniejszym drobiazgiem, nie oczekuję, nie buntuję się, uznając, że tak jak jest, jest dobrze i widocznie, tak ma być. Odzyskałam spokój, coraz częściej się uśmiecham, choć wiem, że te chwile też przeminą. Zamiast krzyczeć do życia: Daj mi! Pytam: Co mi dzisiaj przyniesiesz i przyjmuję to, co przychodzi. A siła? Nie wiem... Osobiście uważam, że rodzimy się kompletni, wyposażeni we wszystko, co będzie nam potrzebne, wierzę w to, że każdy ma siłę w sobie, tylko czasami o tym nie wie.

Zapraszam do rozmowy o sile grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161

piątek, 10 czerwca 2022

JESTEM "KRÓLEM".....



 Dwadzieścia siedem lat temu, na najniższym szczeblu zawodowej kariery, zupełnie niezgodnie z planem, wbrew sobie i marzeniom realizuję program odpowiedzialności za rodzinę. Potrzebujemy pieniędzy i nie mamy gdzie mieszkać. Wchodzę w to, bo tak trzeba i kropka. Dzieje się, dzieje się, dzieje się.... 

Czteroletnia Ola trafia ze mną do biura, bo "muszę jeszcze tylko szybciutko tu skończyć....." Ona to lubi. Do dzisiaj pamiętam zachwyt w jej oczach i pytania: „Mama, a to co?” 

Jesteśmy same i ona zagląda do gabinetu, miłościwie nam wówczas panującego człowieka o nazwisku Król.

Mama! A tutaj kto siedzi????
Odpowiadam, że prezes i że „Król” opowiadam o swojej pracy o szczebelkach i strukturze, ona patrzy, a zdumione oczy ma jak coraz większe talarki. Wieczorem dopytuje o wszystko. Dla niej stanowisko prezesa jest równoznaczne z koronacją i niewyczerpalnym workiem pieniędzy. Na końcu pada zdanie, które odbija się we mnie echem przez całe życie: „Mama a ty nie mogłabyś być takim królem?” Zawsze wtedy, gdy życie wymagało ode mnie więcej, niż mogłam włączało się to, gdybym była.... Wtedy chciałam, chciałam dla niej, tylko i wyłącznie ze względów finansowych. Gdybym była „królem” nie musiałabym odmawiać jej wielu rzeczy, nie musiałabym dorabiać, mogłabym … Lata mijały, ja przeskoczyłam parę szczebelków kariery i uznałam, że to już jest maksimum moich możliwości. Umiera Ola, życie pokazuje mi całą prawdę. Dwa lata buduję swoją nową tożsamość, myślę o zmianie profesji. 
Chcę pracować w piekarni. 
Tak, chcę sprzedawać chleb, bo o poranku do tego cudownie pachnącego miejsca przyjdą zawsze zadowoleni ludzie. 
Nie będą rościć, nie będą złorzeczyć i wyrażać niezadowolenia, zagadają jak do człowieka i pójdą. Kasa? Ja już znam jej wartość. 
Że praca ciężka? 
Bywało, że musiałam sprzątać, żeby przeżyć. 
Po dziadku odziedziczyłam pracowitość i szacunek do pracy. 
Ogólnie? 
To lubiłam, mogłam długo i dużo. 
I w takim momencie życie mówi zupełnie coś innego. Jakby chciało złapać i zawrócić ze źle wybranej drogi.
Pojawia się wakat na stanowisku prezesa w mojej firmie. Ogłoszono konkurs i pada propozycja, złóż kobieto swoją ofertę. Z wielu stron pada to samo zdanie. Wpadam w panikę. 
Po co mi to? 
Już niczego nie chcę? 
Już nie potrzebuję! 
To jest ciężki kawałek chleba! 
Krzyczę do nieba:"Teraz ? Teraz to mnie...."
Z drugiej strony rozum każe, po raz kolejny kierować się rozsądkiem. 
Jestem sama, nie mam żadnego zaworu bezpieczeństwa, co się ze mną stanie, gdy zabraknie mi pieniędzy, o co w dzisiejszych czasach nietrudno.
Składam ofertę.
Przechodzę przez etapy kwalifikacyjne i,,,,,, wygrywam.
JESTEM KRÓLEM
Słyszysz Wojtek! 
Jestem królem!
I chce mi się płakać.
Dlaczego to nie mogło wydarzyć się wtedy, gdy mogło mieć jakiekolwiek znaczenie?
Ktoś dzwoni, gratuluje, ludzie się cieszą a ja zastanawiam się : Co ja tutaj robię?
Po co o tym opowiadam?
Bo cała ta historia ma drugą stronę, ja doszłam tutaj sama, wbrew i pomimo... Po raz pierwszy nie zbuntowałam się przeciwko temu, co przyniosło życie, zaufałam i mam nadzieję, że z tego wyłoni się coś nowego a najważniejsze w tym wszystkim jest to, że idę.
Podjęłam to wyzwanie już tylko dla siebie i nie oddam walkowerem.
Trzymajcie za mnie kciuki, bardzo potrzebuję dobrych intencji, wydaje mi się, że naprawdę przekroczyłam próg reszty SWOJEGO życia. Jak widać, po śmierci dziecka życie nie musi sprowadzać się do układania zniczy na płycie grobowca. To jest bardzo trudne, wymaga dużo, ale.....To da się zrobić a czy podejmiemy wyzwanie od życia, zależy tylko od nas samych. Odnoszę wrażenie, że weszłam w kulminacyjny moment walki o siebie i dużo łatwiej byłoby odpuścić.
Życie wskazuje drogi, przynosi oferty niekoniecznie łatwe. 
Decyzja zawsze leży po naszej stronie.
Zapraszam do rozmowy grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161

poniedziałek, 6 czerwca 2022

JAK ZBURZYĆ SOBIE SPOKÓJ?


Wygrałam z Hydrą, bezpowrotnie zostawiłam ją daleko za sobą. Chcę żyć, uśmiecham się, pielęgnuję malutkie kiełki marzeń. Jest cicho, spokojnie, jest dobrze. Wybieram życie, świadomie wybieram wszystkie sytuacje, o których wiem, że wywołają mój uśmiech. To działa, działa naprawdę, ale....

Zapominam o tym, że nie ma w tym wszystkim miejsca na życie na automacie, nie ma przestrzeni na wyłączenie uważności.
Jestem silna!
Jestem mocna!
Znowu „dam radę”!.
Wraca stary schemat, a ja zachowuję się tak, jakbym niczego się nie nauczyła.
Brak pokory, brak szacunku do siebie i pracy włożonej w budowanie wszystkiego na nowo.
Wracam do starych schematów, pozwalam sobie na sytuacje, relacje i wybory, które mocno nadwyrężają spokój. Narażam się zupełnie świadomie na stres, adrenalinę, podkręcam tempo, śrubuję wytrzymałość.
Praca stawia mnie przed bardzo trudnym wyborem.
Wybieram niezgodnie z tym, co czuję, bo...
Włącza się rozum, który mówi: „oszalałaś, nie możesz inaczej, musisz, nie masz innego wyjścia!”
Cały tydzień borykam się z narastającym stresem. Dodatkowo funduję sobie przypominajkę z galerii zdjęć w smartfonie. Rok temu stałam na moście i codziennie rano fotografowałam wschód słońca. Wtedy czerpałam z tego siłę, dzisiaj pamiętam już tylko jedno, za moimi plecami Tomek żegnał się z życiem. Codziennie nowe zdjęcie i codziennie nowe wspomnienie ze szpitala, hospicjum, cmentarza.... a ja nie potrafię wyłączyć tej cholernej galerii. Znowu przerasta mnie wszystko, wpadam w panikę a w głowie tylko jedno, niech już będzie piątek, odpocznę, odzyskam spokój, poukładam to od nowa, szybko pozbieram to, co się rozsypało.
To znowu schemat, działać trzeba natychmiast, nie można odkładać ratowania spokoju. Na dodatek piątek daje przestrzeń do zupełnego pogrążenia się w żalu. Mając przed sobą weekend, mogę się zadręczać do woli. No i zadręczam, lawiną myśli, wątpliwości, a przede wszystkim samobiczowaniem, bo: znowu zepsułaś Agata! Co Ty sobie w ogóle myślałaś? Niczego się nie nauczyłaś! Od tego już tylko krok do napisania najgorszego z możliwych scenariuszy na resztę swojego życia, później jeszcze tylko przekonanie siebie o tym, że to wszystko wymyślone na pewno się wydarzy i....
Na szczęście na więcej nie miałam już siły, a sen pomógł odzyskać równowagę.
Co dalej?
„Wańka Wstańka zaczynam raz jeszcze. Piję herbatę, medytuję, spaceruję i siedzę na brzegu rzeki, rozmawiam z ludźmi. Proszę o wsparcie i przyjmuję je obiema rękami, choć to ciągle sprawia mi problem, odpoczywam i przyglądam się z ogromną uwagę temu, co się stało.
Czego się dowiedziałam, czego jeszcze muszę się nauczyć?
Spokój to nie jest coś, co można wypracować na zawsze.
Codziennie budujemy go na nowo. Zawsze będą sytuacje, które ten spokój naruszą lub zupełnie zburzą, ale to mija. To bardzo bolesne i wyczerpujące, ale jeżeli już się zdarza, to im szybciej przepłynie, tym lepiej. Wiem, że wszystkie sprawdzone wcześniej metody działają, już nie muszę ich szukać, tylko świadomie po nie sięgam i wracam do równowagi. Najważniejszą lekcją, którą wyniosłam, jest to, że nie można działać wbrew sobie. Jeżeli to tylko możliwe, to należy ominąć sytuacje, które wymagają od nas więcej, niż możemy dać w danej chwili. Codziennie trzeba najpierw zadbać o siebie. Sen, świadomy posiłek, spacer, rytm dnia i nocy, praca we właściwych proporcjach, czas na odpoczynek to bardzo pomaga w utrzymaniu równowagi. Najważniejsze jednak jest życie w zgodzie z sobą. To jedyne prawdziwe źródło spokoju i zwykłego szczęścia. Jeżeli robisz, czujesz, myślisz i mówisz to samo, to nic z zewnątrz nie zburzy Twojej równowagi.
To bardzo trudne, ale może o to właśnie chodzi w moim „nowym” życiu.
Zapraszam do rozmowy grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161