Cicho,
cicho, cichuteńko....
Piąte
święta po końcu świata.
Jakie
będą?
W
jakim miejscu swojej drogi bez Oli jestem dzisiaj?
Kolejny
moment na to, żeby powiedzieć: „sprawdzam!”
Boli?
Nie
boli?
Mogę
podejść bliżej?
Czy
znajduję w sobie przestrzeń do tego, żeby wpuścić Boże
Narodzenie?
Ucieknę?
Nie
ucieknę?
Odwrócę
głowę, zakrzyczę w sobie, zapadnę się na dno?
Od
kilku dni mierzyłam się ze służbowymi spotkaniami wokół
opłatka. Rozmowy o przygotowaniach do świąt, życzenia, radość i
świąteczne zamieszanie były wyzwaniem, ale zdałam sobie sprawę z
tego, że nie chcę, żeby kiedykolwiek, ktokolwiek z mojego powodu
poczuł się w święta niekomfortowo. Chciałam w to wejść,
chciałam w pełni uczestniczyć i myślałam, że robię to z
szacunku dla zespołu ludzi, z którymi pracuję.
Jakże
wielkie było moje zdziwienie, gdy dotarło do mnie, że uśmiecham
się już nie z grzeczności, że życzę im naprawdę z serca
wesołych świat, że nie bolą mnie opowieści o barszczu i lepieniu
uszek. Poniosło mnie. Fala dobrej energii, którą oprócz opłatka
przynieśli ze sobą, przeniosła mnie w krainę „Boże
Narodzenie”. Nie bolały opowiadania o wnukach i dzieciach, o
ubieraniu choinki i pieczeniu ciasta. Powodowały refleksję, ale nie
zepchnęły na dno.
Dlaczego?
Wielu
powie, że czas leczy rany, ale ja myślę inaczej.
Po
raz kolejny dokonałam wyboru.
Chciałam
spróbować, zakładając z góry, że nie ucieknę. Przestałam bać
się bólu, nie boję się łez, wiem, że nic złego mi się nie
stanie, a to, czego doświadczam w danej chwili, jest tym, co ma się
wydarzyć. Wszelkie próby odwlekania zdarzeń w czasie albo unikania
ich na niewiele się zdają.
Próba
ucieczki to tylko odwleczenie bólu w czasie. On i tak nas dopadnie,
nie można uciekać w nieskończoność a ucieczka to tylko
niepotrzebna strata energii.
To
bardzo niepopularna teza, ale życie naprawdę nie zawsze jest tylko
szczęśliwe. Wchodząc w dobry, radosny okres w życiu robimy to,
nie zachowując rezerwy, a gdyby tak w ten sam sposób wchodzić w
wydarzenia trudne?
Spróbowałam,
nie po raz pierwszy i uważam, że znalazłam swój sposób na dalszą
drogę. Puściłam swoje przywiązanie do przekonania, że los
doświadczył mnie w sposób wyjątkowo okrutny. Zamiast myśleć:
„nie ma Oli” myślę o tym, jak bardzo jestem wdzięczna, że
mogłam siadać z nią przez osiemnaście lat przy wigilijnym stole,
że cała nasz rodzina do dzisiaj słyszy jej śmiech przy choince i
że miałam dla kogo gotować barszcz a moja mama lepić kluski.
Możliwość opiekowania się jej życiem to był największy dar,
jaki dostałam od życia i chcę czuć wdzięczność, a nie złość
i pretensje. Jeszcze nie w tym roku, ale coraz mocniej kiełkuje we
mnie potrzeba nakrycia do stołu w ten wyjątkowy wieczór w roku i
zaopiekowania się życiem..... Tym razem swoim.
Dużo
spokoju i miłości z okazji nadchodzących świąt życzę każdemu.
I temu, który już może usiąść do wigilii i temu, któremu
dzisiaj jeszcze wydaje się, że już nigdy tego nie zrobi. Niech to
będzie spokojny czas dla nas wszystkich, a jak pojawi się łza, to
pomyślcie, że to bardzo niewysoka cena za miłość, która jest
warta znacznie więcej.
grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161?locale=pl_PL

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.