fot. Dorota Grabowska-Kozak
Przeżyłam
kolejny listopad.
Grudzień
przyszedł po cichu, zapalił świece i kadzidło. Zaparzył kubek
gorącej herbaty, ogrzał dłonie i roztopił listopadowy lód we
mnie. Sypnął śniegiem i otulił wszystko, zatrzymał pod kocem i
odbił światło. Ludzi zamknął w domach, a to dało oddech mojej
ulicy.
Jest
jaśniej, cieplej, spokojniej i bardzo cicho.
Jest
inaczej.
Grudzień
jest grudniowy i nie ma w sobie nic z listopada.
Żyję.
Weszłam
w kolejny piąty już rok po tym, jak coś wyłączyło system w moim
życiu.
Restart
i nieudolne wstawanie systemu.
Wysypało
się i wstało, ale urządzenie za stare na aktualizacje. Nie
wszystko weszło i teraz … Wielka improwizacja.
Dla
mnie grudzień, to dłuższy spokojny oddech, ale mój grudzień
kończący przeklęty listopad, jest początkiem koszmaru innego
człowieka. Jak pałeczka sztafetowa....
Weź,
proszę bez strachu i biegnij. Nie siadaj i przyjmij wszystko, co
spotkasz na drodze. Łzy, złość, żal, gniew, zamrożenie.
Przewracaj się sto razy, ale wstań po raz sto pierwszy i dobiegnij
do stycznia a później.... Zapal świece i poczuj wdzięczność za
to, że żyjesz, czujesz i możesz pójść dalej. Razem z pałeczką
daj drugiemu człowiekowi swoją siłę, nadzieję i ciepło. Daj
tak, żeby dobiegł do swojej kolejnej mety na tej trudnej
drodze.
Czy
kiedyś wypadniemy z tej sztafety?
Czy
ona ma jakąś z góry określoną liczbę okrążeń?
Czy
będzie można pójść w końcu w swoją stronę?
Tego
nie wiem.
Czy
na takie pytania jest odpowiedź?
Tego
też nie wiem, ale wiem, że jeżeli jest, to przyjdzie sama i
najprawdopodobniej wtedy, gdy już doświadczę tego, czego
doświadczyć trzeba.
Dlatego
przyjmę to, co przyjdzie.
Przyjrzę
się, zastanowię, poukładam i wezmę kolejne i tak do
skutku.
Wszystko
będzie lepsze niż rezygnacja z reszty swojego życia.
02 grudnia zaniosłam cmentarną alejką urnę z prochami Oli na miejsce, do którego nigdy nie chciałabym jej zaprowadzić.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.