Wyjątkowo wredna hydra – Pani Trauma....
Nie gra fair, nie bierze jeńców, nie uznaje żadnych zasad. Prowadząc tę nierówną walkę, od dnia, w którym po raz pierwszy, skutecznie wdeptała mnie w ziemię, zrozumiałam że to będzie otwarta wojna. Wojna, w której wygraną będzie: albo ona albo ja - innej drogi nie ma.
O tym, że przyjdzie każdego 26, jak po swoje i zabierze kolejny kawałek Agaty, już pisałam.
To już wiem i nawet już się tego nie boję. Przyjdzie, trzaśnie mną o ziemię i pójdzie. Nauczyłam się już z tym żyć. Podejmuję coraz odważniejsze próby „dotknięcia”, tych obszarów życia, na które do tej pory nie miałam odwagi. Miejsca, muzyka, zapachy, smaki to wszystko co było moje i Oli. Jak saper sonduję i czekam na wybuch.....
Cisza, spokój - więc robię się odważniejsza, próbuję konfrontować tematy coraz trudniejsze ... Cisza, spokój, nie boli bardziej niż normalnie. Coraz częściej ośmielam się myśleć, że może dała za wygraną...
I właśnie wtedy, gdy zaczynam oddychać ciut głębiej, zaczynam planować, coś więcej niż najbliższą godzinę.....
Wstaje dzień.
Piękny, słoneczny letni dzień …..
A ja......
Nie mam siły wstać z łóżka, nie chce mi się jeść, drażnią mnie najprostsze rozmowy, nie mam na nie ani siły, ani ochoty Nie odbieram telefonu, albo jestem opryskliwa. Nie wiem jaki jest dzień miesiąca, ani nawet dzień tygodnia, nie mam poczucia upływającego czasu, nie wiem czy leżę tak godzinę, czy może trzy dni. Obraz coraz bardziej się zawęża. Zostaję tylko ja i strumień czarnych myśli w głowie. Już nie ma tego co na zewnątrz.
A na skraju łóżka siedzi „ona” z szyderczym uśmiechem, jakby znowu chciała powiedzieć: Za dużo Ci się wydawało Agata! – Jeden zero dla mnie ….
Może tak …..a może nie.
W jedynym spadku, po bardzo doświadczanych, przez los przodkach, dostałam jakąś nieprawdopodobną zdolność „odradzania się” i podnoszenia z najgorszych doświadczeń. Dzisiaj już wiem, jak bardzo mnie to uzbroiło i może właśnie po to było? Jeżeli w życiu wszystko dzieje się według jakiegoś, z góry ustalonego planu, to może właśnie, z tego powodu, los przywalał mi w życiu raz za razem. Przywalał coraz bardziej, żebym umiała dzisiaj przeżyć i pokonać w ostatecznym starciu te hydrę?
Czas pokaże.
Ale nie zamierzam się poddać tak łatwo.
Nie poddała się babcia, nie poddał się dziadek, ale czy pokonali hydrę – tego nie wiem.
Nie wiem, bo nigdy o to nie zapytałam.
Przecież śmierć i żałoba nas nie dotyczy, to temat tabu....
Czy ktoś czuje podobnie?
Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161/

Dziś spędziłam bezsenną noc porządkując swoje emocje po serii trudnych dla mnie sytuacjach. Napisałam tekst o zmaganiu ze stresem przez całe życie ( Ty nazwałaś traumę Hydrą - trafnie) Zauważyłam pewną prawidłowość w swoim życiu, im większa trauma tym większa mobilizacja. Niestety z wiekiem czy tez po kolejnym starciu mamy coraz mnie siły na takie wojowanie. Dłużej się podnosimy, więcej czasu nam zajmuje poskładanie świata na nowo. Ale jest druga prawidłowość: im częściej podejmujemy próbę pokonania tej zarazy tym jesteśmy odważniejsze i bardziej precyzyjnie dobieramy oręż. Nic tak mnie nie wkurza jak zdanie "weź się w garść" "szkoda czasu" itp. A może właśnie ja potrzebuję więcej czasu, żeby się podnieść, a może jednak czekam na pomocną dłoń, a może potrzebujemy tego dnia w łóżku z dala od całego świata? Dopóki walczysz Agata, jesteś zwycięzcą.
OdpowiedzUsuńWitaj
UsuńNie znamy się, ale czytając to o czym piszesz widzę swoje odbicie. Dokładnie tak czuję i tak myślę. Paradoksalnie, powiedzenie, które mnie denerwowało, a do szału doprowadzało Olę, że co nas nie zabije - to nas wzmocni, wydaje się jednak mieć sens. Wprawdzie tak jak piszesz, coraz mniej siły do walki, ale za to pancerz coraz grubszy. Wczoraj myślałam dużo o tej walce z Hydrą i doszłam do jeszcze jednego wniosku, jestem przekonana, że gdyby śmierć Oli nastąpiła, w moim życiu, 20 lat temu, to prawdopodobnie, nie dałabym rady nawet podjąć próby zbierania świata. Ale przez te 20 lat życie stopniowo "przywalało" mi coraz bardziej, czyniąc dzisiejszą Agatę niemalże Feniksem do odradzania się z popiołów. Może zbyt wyszukane porównanie, ale tak się czuję. Kiedyś, w rozmowie z zaprzyjaźnionym artystą, przyrównałam jego obraz do mielonego mięsa wylatującego z maszynki, skojarzyło mi się z moim życiem, los wrzuca nas w taką maszynkę i robi się coś nowego, a potem znowu wpadamy do tej maszynki i znowu i znowu. I tylko coraz mniejsze robi to na nas wrażenie i krwi w tym coraz mniej.... Bardzo dziękuję za to że poświęcasz mi swoją uwagę i chcesz się dzielić swoim światem. Jestem Ci za to bardzo wdzięczna.