czwartek, 27 sierpnia 2020

GNIEW Z BEZSILNOŚCI?

 



A jakby się tak wkurzyć na Ciebie Wojtek?

Jakby Ci tak wygarnąć cały swój żal i złość na to, że zostawiłaś mnie tu samą?

Tak się nie robi! Obiecałaś mi świat!

Jakby Ci tak wygarnąć ten nieracjonalny pęd do dorosłości, kiepskie wybory i ośli upór....

Jakby Ci tak wygarnąć.....

Dlaczego oddałaś mnie Pani Hydrze, czyniąc zakładnikiem traumy?

Dlaczego ja mam do końca życia tak cierpieć?

Taka mądra, piękna, dobra i uzdolniona i tak sobie zniknęłaś, bo co?

Do tego też Ci się śpieszyło?

Nie mogę tym razem usiedzieć na murku, gniew i złość nie pozwalają skupić myśli.

Dociera do mnie, że najchętniej, to czymś bym rzuciła, żeby się rozbiło robiąc hałas, albo nawrzeszczałabym na kogoś, najlepiej klnąc przy tym siarczyście i tupiąc nogami.....

Walka na pięści też byłaby dobrym rozwiązaniem!

Agata! Zwariowałaś! To jest agresja!

Takiej siebie nie znam, takiej siebie nie lubię i nawet nie potrafię wyobrazić, a to co odczuwam w tej chwili zaczyna mnie przerażać.

Hydra zmieniła strategię, weszła na „wyższy” level, nie udało się rozwalić Agaty smutkiem i apatią no to jedziemy dalej! Najpiękniejszy okaz złości, gniewu i ….agresji.

Tak sobie teraz „potańczymy”! Nie skupisz się na niczym, nie będziesz mi tu tych wywodów filozoficznych pociskać, nie będziesz się zastanawiać na sensem czegokolwiek!

Obraz się zawęża, w głowie sieczka i jakieś ogromne pokłady chorej energii.

No i co teraz?

Gdzie by tu …....?

Czym by tu....?

W co by tu.....?

Na szczęście nikogo nie ma w pobliżu.

Resztka zdrowego rozsądku i alarmowa lampka w głowie wyje: „Oddychaj, świadomie oddychaj, rozłóż matę , wycisz!”

Siadam, wdech – wydech, wdech – wydech i....

spróbujcie medytować w takim stanie....

Wstaję, wołam psa i idziemy na długi spacer. Biedny Zoran dziwnie mi się przygląda, zwierzęta czują nasze emocje, a oczy tego akurat psiaka mówią wszystko.

No i co się tak gapisz?! Furii nie widziałeś?! A może właśnie gdzieś już tego doświadczyłeś, zanim trafiłeś do Oli i teraz się boisz?

Siadamy nad brzegiem Wisły i.... oglądamy zachodzące słońce.

Oddech się wyrównał, emocje opadły, wypieki na twarzy zbladły, „wracam „ z dalekiej podróży, do obcego świata, w którym nie umiem się poruszać i którego bardzo się przestraszyłam.

Zoran ufnie przysypia z pyskiem opartym o moje kolana.

Co dalej?

Czy uda mi się z tym samodzielnie uporać?

O co tak naprawdę chodzi Hydrze?

Dlaczego nie odpuszcza?

Co jeszcze ma w zanadrzu?

Dlaczego tak się uparła?

Może ktoś z was zna odpowiedź i zechce się podzielić?

Czy tak silny gniew może być związany ze stanami depresyjnymi? Czy tylko mnie się to przytrafiło?

Czy depresja to tylko apatia czy może zdarza się, że bywa agresywna?

Jak sobie radziliście?

Zapraszam do rozmowy na fb  CO DALEJ - grupa dla osób doświadczających żałoby

 https://www.facebook.com/groups/649537065904161

środa, 26 sierpnia 2020

6576 GODZIN

 


26 sierpnia 2020

9 miesięcy....

274 dni

6576 godzin

„śmierci nie można nie umieć....”

Będę umiała, jak każdy, swojej śmierci nie muszę się uczyć.

Jak przyjdzie pora pożegnać się ze światem, to myślę, że będzie mi łatwo przejść na drugą stronę światła, z radością do Ciebie pobiegnę.

Śmierci ani się nie boję, ani się nią nie martwię.

Wyobrażam sobie jak stoisz i czekasz na mnie na drugim brzegu....

Bo przecież będziesz tam czekać?

Czy wśród wszystkich aniołowych mam, znajdziesz mnie w tłumie?

Czy jeszcze mnie poznasz?

Co mi powiesz?

Tak bardzo chciałabym wiedzieć, co sobie teraz myślisz, patrząc  na mnie?

Czy jeszcze będziesz mnie kochała?

Czy tęsknisz za mną tak bardzo, jak ja za Tobą?

Mija czas, a ja z każdym dniem, coraz bardziej Ciebie potrzebuję, więc jak mam nauczyć się Twojej śmierci? Gdzie mam ją sobie schować, jak uporządkować? Ja nie mam takiej szufladki ani w głowie, ani w sercu.

Popatrz ile dni i godzin już mi ją wykładasz, a ja niczego dalej nie potrafię.

Twojej śmierci nie da się „nauczyć”

Dzisiaj znowu przyjdzie Hydra po swój kawałek Agaty, a ja najchętniej oddałabym jej już wszystkie elementy, żeby nie musieć tego dalej przeżywać,.

Ja mam Ci tyle do opowiedzenia i tak bardzo chcę poczuć zapach Twoich włosów, ja chcę Ci ugotować zupę i zapleść warkocze. Chcę zobaczyć jak biegniesz po łące z Zoranem otulona masajskim kocykiem, więc jak mam nauczyć się Twojej śmierci?


Jeżeli możecie zapalcie dzisiaj światło, albo kadzidło, albo papierosa i pomyślcie o nas przez chwilkę albo westchnijcie do Boga, jeżeli w jakiegokolwiek wierzycie....


sobota, 22 sierpnia 2020

OSTATNIE URODZINY

 

Dzisiaj są moje urodziny, od tygodnia o tym myślę i boję się, tak bardzo boję się Hydry, która znowu przysiądzie na moim łóżku.

Oddałabym wszystkie swoje urodziny, które jeszcze będzie dane mi przeżyć za to, żebyś Ty Wojtuś mogła dożyć swoich dwudziestych.

Bez zmrużenia okiem dzisiaj oddałabym wszystkie swoje świeczki na torcie, wszystkie ciepłe słowa, życzenia i prezenty za to, żebym mogła jeszcze raz spojrzeć Ci w oczy i powiedzieć jedno jedyne zdanie.....

Gdyby ktoś mógł oddać nam jeden dzień życia razem, to może zdążyłabym powiedzieć wszystko to, co odłożyłam na później, bo wydawało mi się że mamy dużo czasu.

Dzisiaj już wiem, że nigdy nie powiedziałabym, że dokończymy jakąkolwiek rozmowę jutro, bo pora iść spać, bo praca, bo musimy rano wstać, bo jesteśmy zmęczone, bo.....

Nie zdążyłam..... Po prostu nie zdążyłam Ci powiedzieć.....

A dzisiaj życzą mi sto lat i żebym nie umarła. A ja …. chciałabym umrzeć jak najszybciej, żeby móc znowu Cię przytulić. Nie chce mi się tu być, tu nic nie jest warte, żadnej uwagi. Staram się, ale mi nie wychodzi, ja chcę mieć takie urodziny jakie tylko ty potrafiłaś urządzić. Pamiętasz te w zeszłym roku, nigdy takich nie miałam. Jak zwykle o 6 rano obudziła mnie wiadomość od Ciebie, słodki filmik z życzeniami, tym razem do życzeń dołączył się Zoran.

Potem wiadomość urwij się z pracy, porywam Cię o 13.00.

Kwiaty, i prezent zapakowany w torebkę od Coco Chanel z komentarzem, dzisiaj stać mnie tylko na firmową torebkę, ale zobaczysz Agata, ja Ci kiedyś oddam ten świat, który Ty dałaś mnie.

Potem niespodzianka, jedziemy przez pól Krakowa, do.... „Psikawki” kawiarnia, do której przychodzi się z piesłem. Ciacho i fantastyczna rozmowa. Ja myślę, że to już koniec, a Ty mówisz no to idziemy dalej i zabierasz mnie na wielogodzinną cudowną „przygodę” w Muzeum Narodowym. A potem ….. pierogi. Dziecko splajtujesz! Ja zapłacę! Kategorycznie się nie zgadzasz i wydajesz ostatnie pieniądze... Już wtedy mam błysk w głowie, że to jest takie piękne, że cena za ten jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu może być bardzo wysoka. Nie przypuszczałam jednak, że los może wystawiać aż tak wysokie rachunki....

Na samym końcu wręczasz mi małą torebeczkę pełną kolorowych koralików i mówisz, Agata zawsze skupiasz się na tym, co ciężkie, trudne i nieszczęśliwe. Spróbuj inaczej, nawlecz na żyłkę jeden koralik, za każdym razem jak coś w życiu Cię ucieszy, jak poczujesz się szczęśliwa z najmniejszego nawet powodu.

Wróciłam do domu i nawlokłam wtedy jeden jedyny fioletowy koralik......

Żegnając się ze mną nagle mówisz coś, co zupełnie mnie zaskakuje: Jeżeli chcesz, to pójdę z Tobą do św. Rity, jest 22 kupimy różę, wiem że to dla Ciebie ważne. Osłupiałam, przecież ty nie wierzysz..... Poszłyśmy, a ja byłam tam po raz ostatni. Po Twojej śmierci weszłam jeszcze jeden jedyny raz do tego kościoła..... i nic tam już nie było.....

A dzisiaj nie ma już mnie, nie ma urodzin, nic już nie ma. Życzenia 100 lat brzmią jak przekleństwo. Do końca życia każdego 22 sierpnia, będę przeżywała w głowie 22.08.2019 - dzień moich ostatnich urodzin. Dziwne to uczucie wiedzieć, że przeżyło się już wszystkie swoje urodziny.....



piątek, 21 sierpnia 2020

NIE JESTEŚ JEDYNA

 

Czy rozpoznasz mnie, gdy spotkamy się w Niebie?

Czy uścisnę Cię, gdy spotkamy się w Niebie?”

Tak zaśpiewał Eric Clapton, po śmierci swojego czteroletniego synka.

Słuchając tego utworu ,siedząc po raz kolejny na murku, nachodzi mnie myśl, że rodzimy się ze śmiercią.

W dniu naszych ziemskich narodzin, wiadomo o nas jedynie to, że umrzemy i że nikt nie wie, ile życia będzie mu dane.

Oczywistym jest, że utarty w naszych głowach naturalny porządek rzeczy, zakłada pełne „koło istnienia tu na ziemi”.

Jestem córką, potem będę matką, a potem babką i może nawet prababką.

Moje życie ma sens tylko wtedy, kiedy ktoś po mnie zostanie.

Nad moją urną westchną, może zapłaczą, ale powiedzą: „ Przeżyła swoje lata”.

Nikt specjalnie dziwił się nie będzie.

Po śmierci Oli, czułam się przeklęta, przez Boga, przez los, przez złą karmę. Może to kara? Może jestem bardzo złym człowiekiem, bardzo złą matką, skoro akurat moje dziecko odeszło? Przecież dzieci nie umierają......

Ale czy na pewno?

Im dłużej siedzę na murku, tym więcej osieroconych rodziców sobie przypominam. I tych najbliższych i tych z pierwszych stron gazet.

Dociera do mnie, że w mojej rodzinie w każdym pokoleniu umierały dzieci i te całkiem maleńkie, jeszcze nienarodzone i te starsze i te, które jak Ola dopiero wchodziły w dorosłe życie. Osieroconymi mamami były ciotki, babka i prababka, potem teściowa.

Temat był tak trudny, że praktycznie się go nie poruszało, swoiste tabu w rodzinie.

Na ile zmieniło wszystkie te kobiety?

Nie wiem, nie mam pojęcia jakimi ludźmi były, zanim los tak ciężko je doświadczył.

Mam koleżanki i kolegów którym umierały dzieci, a szukając informacji na ten temat, znajduję tak wiele tragedii, wśród znanych tego świata, że aż nie mogę w to uwierzyć.

Dzieci umierały i umierają, tak to jest i nie mogę tego żadną miarą odrzucić.

Więc może błędne jest założenie, że dożyjemy do późnej starości? Że tylko starość „usprawiedliwia” śmierć. Dziś myślę, że  to nasze oczekiwania, to niespełnione marzenia. To nie przyjęcie do świadomości, że należy w życiu spodziewać się wszystkiego, bo tak naprawdę niewiele od nas zależy, powoduje ten ogromny smutek,  bunt i niemożność pogodzenia się z tragedią.

Życie łamie daną obietnicę, tak myślałam, tylko czy życie coś mi obiecało?

Czy miałam prawo zakładać długie i piękne życie?

Nie! Bo to wcale nie jest naturalny porządek. Naturalne jest tylko to, że rodzimy się ze śmiercią i im wcześniej to do nas dotrze, tym lepsze może być nasze życie.

Wczoraj już było a jutra może nie być, jest „teraz”. Nigdy nie będziesz wiedział, kiedy po raz ostatni przytulasz drugiego człowieka nie ma  żadnego znaczenia ile lat ma ten człowiek. Więc doceń każdą najmniejszą chwilę, "przystań" nad drobiazgiem, nie pędź, uciesz się  i nie odkładaj siebie na później.....

Patrząc wstecz, na to jak żyła Ola, to wiem, że właśnie tego powinnam się była od niej uczyć, właśnie tego.....

Zapraszam do podzielenia się swoją refleksją

https://www.facebook.com/groups/649537065904161











piątek, 14 sierpnia 2020

UKŁOŃ SIĘ STASIU PANI LEŚNICZYNIE - czyli nie oceniaj Agata

 

„Tylko ukłoń się Stasiu Pani leśniczynie” takimi słowami zawsze wyprawiała babcia mojego ojca, wypuszczając za próg domu na wsi.

Jak nietrudno się domyślić żona leśniczego, to wyjątkowa wiejska persona, której należyty szacunek, z racji zawodu małżonka i bardzo długiego języka, wszystkie dobrze wychowane dzieci z porządnych rodzin, okazać musiały.

Pani gospodyni, potem łaskawie, po całej wsi, wszem i wobec opowiadała, jakie te Grabowskie to grzeczne chłopaki, a babcia dumna jak paw, cieszyła się ze wzrostu własnych notowań, w oczach wiejskiej gawiedzi.

Kłaniał się Stasiu, kłaniał się Jurek, zapewne kłaniał się również najmłodszy Adaś. Na pogrzeby, śluby i niedzielne nabożeństwa ubrani jak do trumny prezentowali się wyśmienicie. Sztywny, twardy kanon uczył co wolno, czego nie wolno i co bezwzględnie należy w określonej sytuacji.

W takiej rodzinie wyrosłam, swoista kindersztuba, to było coś co przyjmowało się z dobrodziejstwem inwentarza, bez zbędnych dyskusji.

Dotyczyło praktycznie każdej dziedziny życia, w tym również pogrzebów.

Oczywistym było, że szacunek wyrażamy strojem, nastrojem i wspólnym zawodzeniem misericordia.

Inaczej nie wolno! Świat się skończy, piekło mnie pochłonie i nie daj boże jak się wyłamię, to przeze mnie, przed zmarłym zatrzasną się bramy niebios.

Chodziłam na te pogrzeby tak jak nauczono, raz płakałam - raz nie płakałam. Raz czułam ogromny żal i współczucie, czasami szłam z obowiązku. Zawsze tak samo, sztywno równo i na czarno. Tak trzeba. Każdemu ten szacunek równo i na czarno.

Psalmu pogrzebowego szczerze nienawidzę, zawodzenie organistów doprowadza mnie do szału, bo pieśń w sumie piękna ,ale trzeba wiedzieć co się śpiewa i po co.

I tak prawie pół wieku, do dnia, w którym przyszło mi uszanować wolę mojej córki i pochować ją inaczej. O tym czym dla mnie był świecki pogrzeb, jak bardzo nie miałam o tym pojęcia, jak wiele zawdzięczam człowiekowi, który wiedział, potrafił i ze szczerego serca chciał mi pomóc, pisałam już dużo i nieraz jeszcze napiszę, ale dzisiaj nie o tym.

Z samej ceremonii niewiele pamiętam, niewiele widziałam, zaliczyłam wtedy przerwę w swoim życiorysie. Skupiona na urnie, do momentu odstawienia jej nad grobem, mój umysł zarejestrował niewiele. Ale ten jeden obraz mi został. Morze młodych ludzi, różnych, kolorowych jak moje dziecko, innych tak jak ona, chcących tam wtedy oddać tę ostatnią posługę najszczerzej i najpiękniej jak potrafili.

latarenka

kadzidło

odwaga, żeby publicznie się pożegnać

szczere łzy

poduszki, kocyki, karma dla Zorana

zdjęcie masajskiego kocyka, obietnicy spełnienia młodzieńczych marzeń

i........

papieros

Młody chłopak, który przed urną symbolicznie złamał ostatniego wspólnego papierosa, rozsypując tytoń, zostanie w mojej głowie na zawsze.

Poczułam, już po ceremonii. że oni tam wtedy chcą zostać z nią sami i nie odejdą dopóki ja tam będę. Odchodząc odwróciłam się jeszcze raz i zobaczyłam, że zostali żeby zapalić papierosa.

Na cmentarzu! Agata!!!

A no na cmentarzu, po pogrzebie ze swoją przyjaciółką, z której śmiercią nie pogodzą się pewnie nigdy stać ich było na to, żeby wypalić z nią tego ostatniego papierosa. Tak jak dzielili się wtedy, gdy ona nie miała na nie pieniędzy, a ja walczyłam z tym, że pali.

Przeżyłam pół wieku i nigdy nie widziałam takiego hołdu dla zmarłego.

Do dzisiaj, gdy przychodzę na grób, w małej glinianej miseczce, w której pozostawili różne rzeczy, wspólne pamiątki, zawsze znajduję, co najmniej jeden nowy, niewypalony papieros.

A co powiedziałaby o tym Pani leśniczyna, wolę nie myśleć ale szczerze mówiąc już niewiele mnie to obchodzi....

Zapraszam do rozmowy czy tylko dla mnie taka sytuacja była zaskoczeniem?  https://www.facebook.com/groups/649537065904161/?epa=SEARCH_BOX


środa, 12 sierpnia 2020

"TWOJE BUTY" czyli TWOJA-MOJA DROGA

 

/zdjęcie Julia Bujańska /

Ubrałam Twoje buty.....

Pamiętam jak ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, zapragnęłaś mieć markowe, sportowe buty za milion monet.

Nigdy tego nie lubiłaś, stawiałaś na oryginalność w ubiorze i minimalizm w cenie. Wymiany, ciuchy      z odzysku albo totalnie „odjechane”, niepowtarzalne, a do tego, najczęściej obowiązkowo glany.

Zdziwiłam się, cena trochę mnie przeraziła, ale co tam, Agata dziecku butów nie kupisz?

No i kupiłaś śmieszne, pomarańczowe Nike, na białej podeszwie. Dla mnie szczyt kiczu i snobizmu, ale widocznie tego wtedy potrzebowałaś. Leciutkie, wygodniutkie, w mojej głowie, kompletnie do niczego nie pasujące.

Zachwyciłaś się, ale …..bardzo szybko Ci przeszło. Po raz kolejny przekonałaś się, że to nie jest Twój świat. To nie były „Twoje” buty.

Trafiły na dno szafy, wyrzucić szkoda, ja w pomarańczowych pomykać nie będę, może komuś, kiedyś, albo.....

Znalazłam je przypadkiem. Jak wszystko co należało do Ciebie, uruchomiły kolejny film w mojej głowie. Usiadłam na podłodze w przedpokoju i ubrałam....

Będę nosić Twoje buty, przemierzam kilometry z Zoranem, będą idealne i ten kolor …...

Idąc na długi spacer dzikim brzegiem Wisły, ciągle mam w głowie myśl, że ubrałam Twoje buty.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, za życia często chodziłyśmy w tych samych ciuchach, po Twojej śmierci ubierając Twoje rzeczy, czuję jakbym znowu mogła, przez chwilę Cię dotknąć i czuję spokój.

Dlaczego, akurat te buty tak mnie „uderzyły” ?

Przysiadam na murku....

Przeczytałam kiedyś takie zdanie: „ Jeżeli nie potrafisz kogoś zrozumieć, załóż jego buty, przejdź jego drogę i spójrz jego oczami,  dopiero wtedy możesz dokonać oceny”

Stają mi przed oczami początki Twojej choroby i moje głupie: „Weź się w garść!” „Nie przesadzaj !” „Masz gorszy dzień !” „Dasz radę!”.

Pomysły żeby Ci pomóc wspólnymi zakupami, słodyczami, gorącą zupą i wycieczką za miasto. Nie miałam pojęcia czym naprawdę jest depresja, nie uznałam nigdy jej powagi.

Nie mogłam pojąć, dlaczego nagle traciłaś chęć do rozmowy i nic Ci się nie chciało. Nie rozumiałam, gdy opowiadałaś o atakach paniki i bezsenności. Nic nie rozumiałam.

Przypominam sobie jak wkurzyła mnie Twoja pierwsza recepta na antydepresant. Terapia – owszem, ale nie ma tabletek na szczęście, a te leki to droga w jedną stronę. Wydawało mi się, że to czy wyzdrowiejesz zależy Tylko od Ciebie.

Przecież byłaś silna tak jak ja, tak samo pracowita i przebojowa. Samodzielna od najmłodszych lat. Tacy ludzie nie chorują na depresję....

Czy mogłam sobie wmówić coś głupszego?

Dzisiaj już wiem, że na depresję chorują Ci, którzy za długo musieli być silni.

To na moim łóżku, co miesiąc przysiada Hydra, a czym innym jest, jeśli nie depresją?

Nie śpię, często nie mam ochoty na rozmowę i denerwują mnie ludzie samą swoją obecnością, nie chciało mi się jeść albo jadłam za dużo. Spadki nastroju powodują paniczny lęk.

Walczę po swojemu, próbuję... Wychodzi raz lepiej a raz gorzej, ale jedno wiem na pewno - zrozumiałam ….

W „twoich butach” idę krok po kroku i widzę świat takim, jakim Ty go wtedy widziałaś.

Zrozumiałam....

Czy to dało mi prawo do oceny? Moim zdaniem nie dało, ocenić mogę tylko i wyłącznie to, czego ja doświadczyłam, nawet zrozumienie nie dało mi prawa do oceny kogokolwiek....


Może ktoś też "zrozumiał" czym jest  depresja i zechce się tym ze mną podzielić.

Czy poradziliście sobie sami?

Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161/







czwartek, 6 sierpnia 2020

TYLKO SIĘ NIE LITUJ....

Wiem, że się martwisz

Wiem, że nigdy mi tego nie powiesz, jak bardzo czasami się boisz.

Śmierć mojego dziecka, to też Twoja żałoba, ale uznajesz, że mój ból jest większy.

Świat ustawił hierarchię we wszystkich kategoriach życia. Gdzie w tym szeregu jest cierpienie brata, ciotki, babci, przyjaciółki?

Jak porównuje się taki żal?

Nie zastanawiasz się nad tym, bo oprócz żałoby, teraz boisz się o mnie.

Szanujesz, ofiarowujesz swój czas i uwagę, modlisz się, żeby nie zabrakło mi siły. I po prostu jesteś.

Wytrzymujesz moje najgorsze doły, najbardziej nawet nieracjonalne zachowanie, czasami opryskliwość, zniecierpliwienie i brak chęci do rozmowy. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że zniesiesz wszystko i zawsze zadasz to swoje sakramentalne: „ Jak się masz? Jadłaś, spałaś? Co robisz?”

Przyjedziesz w środku nocy jak trzeba, jak trzeba dyskretnie pomożesz, nawet nie mówiąc. Często pomyślisz i zrobisz za mnie.

Płaczesz jak nie widzę.

Rozumiesz, a nawet jak nie rozumiesz - to nie rozumiesz i tyle. Nie polemizujesz, nie próbujesz wypowiedzieć się na każdy temat, nie mając o nim pojęcia.

Doświadczając żałoby w „pakiecie” dostałam zupełnie inne doświadczenie, dane mi jest poczuć empatię, którą przez wiele lat utożsamiałam z litością.

A współczucie to zupełnie coś innego, jest głębokie, prawdziwe, oparte na najszczerszych intencjach i bardzo różnorodne.


Wiem, że cierpisz tak samo jak ja.

Wiem, że straciłaś dziecko, rodzica, rodzeństwo, przyjaciela.

Uznaję Twój ból, tak samo jak Ty uznajesz mój.

Żalu i cierpienia nie można wartościować, każdy z perspektywy osoby, która go doświadcza, jest największy.

Wyobrażasz sobie, że można się pocieszać myśląc: „Co tam, ja tylko straciłam matkę, to nie takie straszne, ona straciła dziecko, to ja mam lepiej....”

Przecież to absurd, nikt w żałobie tak nie myśli, nie czuje....

Współodczuwamy razem, wiem że Ciebie boli, tak jak Ty, zdajesz sobie sprawę z tego, jak wielki żal noszę w sobie.

Czasami wystarcza nam tylko wirtualna rozmowa, żeby przeżywać to samo. Nie potrzebujemy  długich opowieści,  jedno słowo, jedno zdjęcie, krótka rozmowa i czuję Twoją „obecność”. Tak bardzo potrzebną obecność.

Bez tego poczucia jedności z Tobą, prawdopodobnie nie wystarczyłoby mi siły, żeby postawić kolejny krok na ścieżce, po której idziemy teraz obok siebie. Przywołując w wyobraźni obraz uchodźców zmierzających do swojej ziemi obiecanej, myślę o nas. Tłum obcych ludzi, którzy przez swoje tragiczne doświadczenia staje się swoistą grupą wsparcia w nieszczęściu. Zmęczeni, często chorzy, bezsilni, wykluczani, przerażeni, rozumieją siebie nawzajem, jak nikt inny.  Tylko współodczuwanie daje tę możliwość.


Wiem, że nie przeżyłeś straty, nikt bliski jeszcze Ci nie umarł.

Wiem, że żyjesz w innych warunkach, w innym miejscu.

Wiem, że inaczej ułożyłeś swoje życie.

Wiem też, że szczerze płakałeś nad moją stratą.

Trzecie oko, które otwarła mi Pani Trauma, jak radar, wyczuwa szczerość ludzkich intencji.

Stykając się z  tragedią innego człowieka, podejmujesz próbę, wyobrażenia sobie siebie na jego miejscu. Potrafisz „poczuć”, że ciebie też by to bolało.

Postrzegasz świat nie tylko rozumem.... Czujesz.......

Przystajesz na mojej drodze, dajesz swoją uwagę, obecność, współczucie.

Robisz to z szacunku do drugiego człowieka i z dobroci serca. Masz ten rodzaj wrażliwości, który nie każdemu jest dany.


Przysiadam na murku po raz kolejny. Dociera do mnie, że pogrążeni w żałobie, skupieni na bólu, zamknięci w swoich głowach, często nie dostrzegamy, ile innych uczuć towarzyszy cierpieniu. Uczuć, za które ja potrafię być wdzięczna.  To ważne, bo dzisiaj już wiem, że wdzięczność w żałobie, to bardzo deficytowy towar.

„Towar” o którym napiszę,jak znowu kiedyś przysiądę na murku.


Czy wy też doświadczacie empatii?

Czy odróżniacie ją od zwykłej litości?

Czy litość też was drażni?

Zapraszam do rozmowy, może ktoś zechce podzielić się swoim doświadczeniem?

https://www.facebook.com/groups/649537065904161/