Od kilkunastu dni „zaklinam” listopad. Spodziewając się ostrzejszego niż zwykle natarcia Hydry, staram się, wszelkimi znanymi sposobami, wyszkolić w sobie, rycerza w twardej zbroi. Zawodnika, który odeprze, kolejny atak wyjątkowo trudnego przeciwnika.
Dbam o swój spokój, rozmyślam o rzeczach przyjemnych, delektuję się piękną sztuką i muzyką, którą od pewnego czasu „podrzuca” mi, jeden wirtualny anioł. Łapię każdy dostępny promień słońca, palę świece i kadzidło. Unikam wszystkiego co za głośne, za szybkie i fałszywe. Jest stabilnie. W niespełna tydzień weszliśmy z Zorankiem na wyższy lewel spacerów, wesoła emotka w smartfonie poinformowała mnie, że idziemy teraz z Paryża do Londynu, nawet jesteśmy już w połowie drogi, a wcześniej mieliśmy 100km rozgrzewkę.
Bardzo dbam o to, co na talerzu, eksperymentuję i za każdym razem na degustację zapraszam Wojtka, który byłby dzisiaj dumny z moich kulinarnych wegetariańskich osiągnięć. Najbardziej na świecie, brakuje mi tych spotkań z nią, przy stole. Gorąca zupa, płonące świece i wielogodzinne rozmowy czasami do późna.
Dzisiaj, patrząc na zdjęcia opowiadam, jak dawniej, o rzeczach ważnych, ale też o tych bzdurnych- durnych, takie wewnętrzne monologi przynoszą ulgę.
Gdy robi się już wyjątkowo smutno zadaję wiele pytań, na które zawsze w uszach mam jedną odpowiedź: „Agata! Zwolnij, spójrz z uwagą i daj sobie czas, wszystkie odpowiedzi są w otaczającym Cię świecie, tylko nie zagłuszaj!”
Praktyka uważności, poza wyciszeniem umysłu, skupieniem uwagi na tym co piękne i dobre, pozwala mi, coraz częściej odnajdywać Olę w świecie. Wraca w smakach, zapachach, dźwiękach. Dzisiaj już wiem, że strach ma wielkie oczy. Pierwsza tegoroczna dynia przyniesiona do domu, od razu przywołała wspomnienie ulubionej zupy. Wielokrotnie, wspólnie udziwniana, osiągnęła smak, którego nie było nigdzie indziej. Nikt tak jej nie gotował. Bardzo miałam na nią ochotę, ale stchórzyłam jak zwykle, nie wystarczyło mi odwagi, żeby ją ugotować. Poprosiłam siostrę o zupełnie inny przepis, żeby „nie bolało”. Zupa była pyszna, ale jedząc ją, zdałam sobie sprawę, że jem ją zupełnie sama. Za bardzo potrzebowałam „obecności” Oli przy stole, żeby bać się hydry... Ugotowałam kolejną, już normalnie i.... wtedy po raz kolejny, zdałam sobie sprawę, że ona wraca w ten sposób. Zapach, smak, dźwięk, słowa piosenki, wiersza... Jest wszędzie! Tylko trzeba przestać się bać i spokojnie się temu poddać, a życie wtedy przynosi nie tylko to co złe.... A ból? Czym jest wobec tego co udaje się ocalić?
Za tydzień czeka mnie kolejna bitwa, ale jestem już dzisiaj w zupełnie innym miejscu, wprawdzie łatwo mnie jeszcze przewrócić, ale już się nie rozbiję, dostałam kolejną lekcję siły od losu, a może od Oli? Kto to wie?
Ale żeby nie było zbyt kolorowo, to tak wygląda zupełnie surowa w środku i „betonowa” od góry, zapiekanka z cukinii, po tym jak Hydra uśmiechnie się zza rogu :-)
Zawsze wygląda tak i wtedy smakuje i pachnie obłędnie.:
Więc, jak widać na załączonych obrazkach może jestem silniejsza, ale "nieogar" ze mnie coraz większy...
Zapraszam do rozmowy w grupie:
https://www.facebook.com/groups/649537065904161



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.