Najpierw trzeba przeżyć i „wyżałobić„ tu nie ma miejsca na racjonalne myślenie.
Stratę się odczuwa psychicznie, fizycznie i duchowo.
Nasze reakcje, zachowania, słowa, bardzo często mogą być dla świata niezrozumiałe i szokujące.
Dzisiaj, gdy oglądam się za siebie, jestem przekonana, że pozwolenie sobie na to wszystko, co przychodzi, było chyba jedyną dobrą drogą. Bardzo trudną, ale właściwą.
Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł, żeby mnie przed czymkolwiek powstrzymywać. Bliscy, którzy mnie znają, wiedzieli, że to daremne, a dalsi znajomi najprawdopodobniej, myśląc że zwariowałam, pewnie z obawy, trzymali bezpieczny dystans.
Pamiętam pierwsze dni po pogrzebie, gdy zerwał się wiatr i zaczął padać śnieg, w głowie miałam jedną myśl, że zgasną znicze a Ola boi się ciemności. Od tego dnia przez rok wszyscy pilnowali, żeby na grobie zawsze płonęło światełko.
Pamiętam dzień, gdy ogłoszono, że zostało kilka godzin do zamknięcia bram cmentarzy z powodu pandemii.
To było dokładnie rok temu, przez całe miasto pobiegłam w kapciach, żeby zapalić kadzidło i znicze na kilka dni. Z tego co zrobiłam zdałam sobie sprawę dopiero nad grobem. Tę historię większość z was pewnie pamięta, bo szokowała nawet mamy w żałobie.
Takich reakcji i absurdalnych wręcz zachowań było wiele. Wszystkie je przeżyłam, bez oceny, bez wyrzucania sobie, bez konfrontowania z jakąkolwiek „normą”. Zawsze uważałam, że to moje dziecko zmarło, tylko ja wiem co czuję, nikt nigdy nie stał w miejscu, w którym postawiło mnie życie i tylko ja mogę znaleźć dalszą drogę. Nikomu nie dałabym wtedy prawa, do oceny. Czułam, że trzeba przeżyć, nie odpychać, nie chować, nie okłamywać siebie. Płakać jak trzeba i tyle ile trzeba, krzyczeć, odpuszczać jak nic się nie chce, przeżywać stratę. A w chwilach, kiedy to jest możliwe, szukać, pytać, rozmawiać, próbować. Od mojego szaleńczego sprintu w kapciach minął rok, za dwa dni jest 01 listopada a ja....
Już nie pobiegłabym na cmentarz. Wiem, że mojemu dziecku to nie jest potrzebne, tak samo jak nie potrzebuje tony plastiku, który zanosimy na groby. To symboliczne miejsce, w którym złożona jest urna, dzisiaj nie ma już z Olą wiele wspólnego. Jest raczej miejscem na refleksję, na spotkanie jej przyjaciół, na okazanie pamięci przez tych, którzy jeszcze są po tej stronie. Dlaczego miałabym się bać tego święta?
Po co mam „wkręcić sobie w głowę” że dzisiaj jest jakiś szczególny dzień? Dlatego, że ktoś zarządził dzień na zadumę i większy żal? Nie, to nie tak działa. Żal „odpala” we mnie wspomnienie, muzyka, zapach, obraz i dzieje się to w najmniej spodziewanych momentach. Przychodzi i odchodzi samo a ja już się tego nie boję. Nie chcę sobie świadomie tego żalu dokładać.
Patrząc wstecz, sama siebie nie poznaję. Czuję spokój, który do niedawna wydawał mi się niemożliwy.
Jeżeli jesteś na początku swojej drogi w żałobie, to pewnie będzie Ci bardzo trudno uwierzyć w to, co napisałam, ale ja kiedyś uwierzyłam innej mamie i to bardzo pomogło mi wstać.
A wy, jak sobie radzicie z takimi świętami?
Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161

