Pod wpływem amoku, zaraz po śmierci Oli, dosłownie „wyrzygałam” na papier, to co się stało. Napisanie tego, przyniosło mi chwilową ulgę, a tekst nigdy nie miał ujrzeć światła dziennego. Potrzebowałam pół roku, żeby móc do niego wrócić i przeczytać. Był we mnie, słowa, które widziałam na ekranie laptopa, w ten sam sposób zostały zapisane w mojej głowie. Podzieliłam się nimi ze światem, zaczynając w ten sposób, swoją świadomą już wędrówkę, w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: „Co dalej?”
Po dwóch latach, raz jeszcze opowiedziałam to publicznie i wtedy zdałam sobie sprawę, że więcej tego robić nie chcę. Poczułam, że za każdym razem, znowu stanę na tej ulicy, znowu będzie wieczór a ja będę się trzęsła z wewnętrznego przeraźliwego zimna i niemocy. Niczego to już nie zmieni, niczemu nie pomoże a ja wrócę do punktu wyjścia.
Nie posypuj solą otwartej rany, nie drap strupa, nie dotykaj zbyt mocno, pozwól się zabliźnić.
Wiemy, że świeże okaleczenie, wymaga opatrunku, troski i środków przeciwbólowych. Wiemy, że zbyt wczesne dotknięcie, ponownie otworzy ranę i trzeba będzie zacząć od nowa. Potrzebujemy czasu i szczególnej opieki. W bliżej niekreślonej przyszłości, będziemy mogli delikatnie sprawdzić jak wygląda blizna i zastanowić się co z nią zrobić.
Śmierć kochanej osoby, rani nasze wnętrze, a ja przekonałam się, że gojenie wymaga przestrzegania tych samych reguł.
Dotykając delikatnie bolącego miejsca we mnie, za każdym razem spodziewam się, że już wkrótce, będę mogła z uwagą przyjrzeć się bliźnie. Chciałabym móc ją zobaczyć w świetle dziennym i wymyślić obraz, który pozwoli wykreować. Ola pokazała mi kiedyś tatuaże, będące prawdziwymi dziełami sztuki. Przykrywały blizny po mastektomii, w ten sposób, chciałabym swoim dalszym życiem, wytatuować bliznę na sercu. Tymczasem rozdrapuję kolejnego strupa, wracając stale pod drzwi prosektorium, na tamtą ulicę, na komisariat. Ilekroć pozwolę sobie na próbę świadomej konfrontacji swojej historii z ostatnim pożegnaniem innego człowieka, idę raz jeszcze, alejką na cmentarzu, niosąc urnę. Jestem przekonana, że w ten sposób moja blizna, nigdy wytatuować się nie da, dlatego nie będę już próbowała wracać do tego wpisu, do tej nocy i do opowiadania o tym jak to było. Ktoś kiedyś śpiewał „Nie drapcie ran, absolutnie, nie drapcie ran....” i miał rację.
Czasami zastanawiam się czy taką ranę można zabliźnić, czy ona zawsze będzie się otwierać na nowo?
Zapraszam do rozmowy grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.