niedziela, 27 lutego 2022

ŻAŁOBA TAKA MALUTKA? - czyli WOJNA i okazało się, że mój koniec świata, nie jest najważniejszy.

 






Moje cierpienie jest największe.

Tak, bez najmniejszego wątpienia, ja cierpię najbardziej.

Żałoba, trauma, żałoba, trauma, trauma, żałoba i codzienna walka, żeby się nie rozsypać.

I tak, od ponad dwóch lat.

Taaaak....

Moje cierpienie jest największe.

Świat „odjechał”, wszystko zrobiło się małe i niewarte mojej uwagi. Ja cierpię.

Mówią, że będzie wojna.

Co mi tam.

Nie moja wojna, nie moja sprawa, ja się śmierci nie boję. Mój koniec świata już był. Nie wiadomo po co tu zostałam. Nic nie mam do stracenia, nie mam się o co bać. Co mnie to obchodzi.

Nie moja wojna.

Tylko te samoloty....

Mieszkam obok lotniska i to zrobiło się ostatnio bardzo niewygodne.

Dlaczego tyle ich ląduje?

Balice to małe lotnisko a w ciągu godziny wylądowało kilkanaście.

„Popatrz w górę Agata!”

Patrzę....

I co z tego, że połowa wojskowych? Spać nie można, bo tak latają.

Moje cierpienie jest największe!

Demonstracja?

Nie pójdę, to nie moja wojna, nie moja sprawa, ja cierpię najbardziej!

Jak błysk, obraz Oli w czapce.

Cholera jasna, jak zwykle. 

Czy Ty mi przynajmniej po śmierci dasz spokój? Ja chcę mieć to w nosie, nie będę się angażować, mnie boli!

Przypomina mi się historia tej czapki. Przy poprzednim konflikcie, w trakcie wyprawy w góry, Ola dostała ją od chłopaka, którego rodzice uciekali, przed wojną.

„Agata, czy ty wiesz, co on mówił? On ma 16 lat i boi się zasnąć. Ktoś zrył mu mózg i zabrał dzieciństwo”

Wpadam w panikę, nie wiem gdzie schowałam tę czapkę, podczas przeprowadzki.

Jedna, druga, trzecia szuflada, której zawartość ląduje na podłodze.

Jest! Wciskam pośpiesznie do torebki i lecę biegiem, na tę demonstrację. Nigdy by mi tego nie wybaczyła, gdybym została w domu.

Dociera do mnie coś, co przez pancerz żałoby, nie docierało od dawna. Nie jest mi wszystko jedno....

Rano, jadę do pracy autobusem, który początek trasy ma na lotnisku.

Młoda dziewczyna z trójką, śpiących na siedzeniach, malutkich dzieci. Najmłodsze przytula pluszowego burego misia. Zmęczenie i strach w oczach tej kobiety, przywracają właściwy porządek rzeczy w mojej głowie.

Jestem mamą, moje dziecko mając pięć lat, leciało do Wielkiej Brytanii, z bardzo podobnym misiem pod pachą. Bało się o misia. Płakało, gdy trzeba było położyć go na taśmę.

Co Ty mi chcesz powiedzieć Wojtek?

Że zwariowałam, chcąc udawać, że to się nie dzieje?

„Przecież tego nie da się przemilczeć!

Agata! Twoje dziecko umarło, a ta kobieta robi wszystko, żeby ocalić własne. Pomyśl, co byś czuła i co chciałabyś zrobić, gdybyś mogła wyrwać Olę śmierci?”

Co bym zrobiła?

Duszę diabłu?

Życie?

Wszystkie życia?

Czegokolwiek, ktoś  chciałby  w zamian?

Wszystko oddałabym, bez mrugnięcia okiem.

„A gdyby, ktoś mógł Ci pomóc w tym ocaleniu dziecka i powiedział: nie obchodzi mnie to, ja cierpię najbardziej?”

Czujesz teraz?

Nie Twoja wojna?

Nie Twoje dziecko?

Nie Twoja sprawa?

Ile tych matek, za chwilkę wpadnie na dno rozpaczy, tak jak Ty kiedyś?

Ilu będziesz mówić: spróbuj usiąść i popatrzeć przez okno....

Może nie moja wojna, ale na pewno „moja” matka tych dzieci i jej strach.

Ja cierpię najbardziej....

Serio?

Zamienisz się z tą rodziną?

Pakuję kolejne rzeczy dla uchodźców i myślę o tym, gdzie podziała się moja, "największa na świecie" żałoba?


Jak działa na was obecna sytuacja?

Czujecie niepokój?

Jak sobie z tym radzicie?

Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161






czwartek, 24 lutego 2022

WYBRAŁBYŚ INNE ŻYCIE?

 

                                                                         fot. z filmu "Pieniądze, albo życie zaczyna się jutro"

Gdybym mogła wrócić na start i wybrać sobie inne życie?

Czy bałabym się wsiąść do tego pociągu, gdybym wiedziała, jak skończy się, moja podróż, przez dwadzieścia lat życia z Olą?

Czy wolałabym wybrać inną drogę?

Czy znając smak traumy, po śmierci dziecka, wolałabym, nie być jej mamą?

Dziewiętnaście lat...

To dużo, czy mało?

Może w sam raz?

Czy szczęście mierzy się w latach?

A może ceną, jaką trzeba za nie zapłacić?

Ważąc uczciwie, każdą przychodzącą refleksję układam na szali, wszystkie myśli i te dobre i te trudne. Od kilku tygodni szukam odpowiedzi.

Wbrew pozorom, to wcale nie jest proste, siebie oszukać się nie da. Nigdy nie chciałam zostać świętą, nie miałam też zadatków na męczennicę. Wielokrotnie moje myśli uciekają w kierunku wyobrażeń o życiu, które może byłoby nudne i spokojne, albo wręcz przeciwnie. Zastanawiam się, czego mogłabym doświadczyć, jakich wyborów dokonać, gdybym odpowiadała tylko za swoje życie. Do podjęcia jakiego ryzyka byłabym zdolna? Jakim człowiekiem bym była?

Oczywiście, że kocham Olę, oczywiście, że doceniam każdą sekundę razem i za każdą jestem wdzięczna losowi, oczywiście wiem, ile zawdzięczam jej i temu macierzyństwu, ale wiem też, ile kosztowała ta miłość. Wiem jak smakuje chwila, w której dowiadujesz się o śmierci dziecka. Wiem, że można zapomnieć jak się oddycha, je i co to jest sen. Można nie mieć siły, żeby wstać. Wiem, jak ciężka jest walka o każdy następny dzień i wiem, że nie każdemu udaje się tę walkę wygrać. Wiem, bo byłam w tym piekle i dotknęłam w nim wszystkiego, czego można było dotknąć. Na własnej skórze przekonałam się, że „cierpienie nie uszlachetnia”.

Co bym wybrała, gdyby ktoś dał mi prawo wyboru, uczciwie mówiąc na początku, jak będzie?

Historia, na którą trafiam przypadkiem, wymusza na mnie zmierzenie się z tym tematem.

Czytając artykuł „Ciężarne słyszą straszne diagnozy i nie wiedzą, co robić. Pomaga im Fundacja Gajusz” autorstwa Edyty Brzozowskiej, trafiam na taką wypowiedź:

"Powtarzajcie wszystkim i wszędzie, że miłość jest silniejsza niż strach”. Zdanie wypowiedziane przez kobietę, która wiedząc o letalnej wadzie swojego nienarodzonego dziecka, zdecydowała się donosić ciążę i urodzić w hospicjum perinatalnym.

Zdanie, które rozbija w drobny mak, cała moją misterną układankę.

Ona miała wybór, wiedziała na co się decyduje i nie miała wątpliwości?

Dla tej jednej malutkiej chwili, zaryzykowała własnym życiem i po tym wszystkim powiedziała, że było warto? Mnie los przyniósł w darze dziecko, które zmieniło mój świat, które przez dziewiętnaście lat, codziennie, przybiegało dzieląc się ze mną, swoim ogromnym, nieprzeciętnym wszechświatem. Człowieka, dzięki któremu codziennie miałam chęć i siłę do życia. Mój kompas, moja wena, moja przystań. Kogoś, kto samym pojawieniem się przy stole zapalał słońce albo zmuszał do refleksji. Człowieka, z którym chciało się rozmawiać i milczeć, śmiać się i płakać, z którym nawet kłótnia wnosiła dobry element.

Nad czym Ty się zastanawiasz kobieto?

Na co albo na kogo chciałabyś to zamienić?

Wreszcie dotarła do mnie  odpowiedź, która przynosi spokój.

Nie zamieniłabym mojej podróży z Olą, na nic innego i dzisiaj, nawet znając zakończenie, ponownie wsiadłabym do tego samego pociągu.

Anna Dymna zacytowała kiedyś, jednego z podopiecznych fundacji „Może ja żyję po to, żebyś Ty docenił, jaki jesteś szczęśliwy”

Warto od czasu do czasu przymierzyć swoją historię, do historii drugiego człowieka, nie po to, żeby ocenić, tylko po to, żeby zobaczyć siebie inaczej.

A Ty wybrałbyś inne życie?

Zapraszam do rozmowy, grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161



czwartek, 17 lutego 2022

NIGDY NIE ISTNIEJE

 



 

Nigdy bym tego nie zrobiła.

Nigdy tak bym się nie zachowała.

Nigdy nie wyzdrowieję.

Mój smutek nigdy się nie skończy.

Moja żałoba nigdy nie minie....

W trakcie rozmów, z osobami głęboko przeżywającymi stratę, to ostatnie zdanie, pojawia się bardzo często.

Wiem jak to jest, też byłam „ w tym miejscu”. Wydawało mi się, że rozpacz mnie zabije, że nie przeżyję, ciągle powracającego: smutku, żalu, złości. Byłam przekonana, że to się nigdy nie skończy.

Dzisiaj myślę, że „nigdy”, podobnie jak „zawsze”, nie istnieje. To tylko stan naszego umysłu.

Wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono, to bardzo mądra sentencja. Nie wiemy dokąd doszlibyśmy, gdybyśmy podjęli próbę zmierzenia się z samym sobą. Założenie „nigdy” na samym początku drogi, skutecznie nam tę drogę zamyka. Przychodzi mi na myśl Martyna Wojciechowska, która po wypadku samochodowym i poważnym urazie kręgosłupa, usłyszała, że już nie wróci do pełnej sprawności. Nigdy! Ona tego nigdy nie przyjęła, to nie było jej „nigdy”. Szukała drogi i skutecznie ją realizowała, nie chcąc oddać reszty życia walkowerem. Po tym urazie, dzięki swojej determinacji i katorżniczej pracy, zdobyła Koronę Ziemi. Praca, upór i wiara w sukces to jedno, ale najważniejsza moim zdaniem, była ta pierwsza podjęta decyzja, deal z samą sobą, Wyjdę z tego, może jeszcze nie wiem jak i nie wiem, czy na pewno, ale zrobię wszystko, żeby to się udało. Krok po kroku, upadając i wstając tyle razy, ile będzie trzeba.

Podobnie jest z żałobą, jeżeli na początku tej drogi, założymy „nigdy” to tak się stanie, bo z żałoby nikt za nas nie wyjdzie, nikt nie przeżyje i nie znajdzie rozwiązania. Czy może się nie udać? Myślę, że może, ale to nie są zawody, to jest układanie każdego dnia na nowo, godzina po godzinie, tu i teraz. To nie są zawody, tutaj przegrywa się resztę swojego życia, tylko wtedy, gdy sami uwierzymy, że istnieje „nigdy”.

Dopowiem jeszcze zdanie do mojego wczorajszego wpisu.

Zabliźnianie, to nie jest zapominanie. To nie jest chęć wymazania przeszłości. Nie można zapomnieć swojego dziecka, nie można przestać być mamą, ani przestać kochać. Zawsze będą istniały sytuacje, chwile, nagłe błyski wspomnień, które dotkną boleśnie, ale to nie jest tożsame ze świadomym „oraniem” swoich emocji, przywołując to co bolesne. W dużej mierze, od nas samych zależy, na jakich wspomnieniach skupimy naszą uwagę, w jaki sposób pokierujemy strumieniem myśli.

Pamiętam zupę dyniową, o której już tutaj pisałam. Ulubione danie Oli. Bałam się ją ugotować zgodnie ze swoim przepisem, zakładając że zaboli. W końcu podjęłam tę próbę. Czy płakałam? Oczywiście, że tak, ale gdy fala smutku przepłynęła, to zaczęłam świadomie sięgać do dobrych wspomnień, do niekończących się rozmów przy stole, do jej uśmiechu i słodkiej miny, gdy rzucała zdanie: „Dynie już są Agata, zupę ugotujesz?”

Te dobre, ciepłe obrazy już mnie nie bolą, przestałam się ich bać. A co gdy się rozpłaczę? No to się rozpłaczę tu i teraz a nie „zawsze”.


Zapraszam do rozmowy grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161



środa, 16 lutego 2022

TATUAŻ NA SERCU

 

 
                                                                             
                                                                                                                                    Instagram @stupenka_tattoo / za zgodą autorki/

Pod wpływem amoku, zaraz po śmierci Oli, dosłownie „wyrzygałam” na papier, to co się stało. Napisanie tego, przyniosło mi chwilową ulgę, a tekst nigdy nie miał ujrzeć światła dziennego. Potrzebowałam pół roku, żeby móc do niego wrócić i przeczytać. Był we mnie, słowa, które widziałam na ekranie laptopa, w ten sam sposób zostały zapisane w mojej głowie. Podzieliłam się nimi ze światem, zaczynając w ten sposób, swoją świadomą już wędrówkę, w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: „Co dalej?”

Po dwóch latach, raz jeszcze opowiedziałam to publicznie i wtedy zdałam sobie sprawę, że więcej tego robić nie chcę. Poczułam, że za każdym razem, znowu stanę na tej ulicy, znowu będzie wieczór a ja będę się trzęsła z wewnętrznego przeraźliwego zimna i niemocy. Niczego to już nie zmieni, niczemu nie pomoże a ja wrócę do punktu wyjścia.

Nie posypuj solą otwartej rany, nie drap strupa, nie dotykaj zbyt mocno, pozwól się zabliźnić.

Wiemy, że świeże okaleczenie, wymaga opatrunku, troski i środków przeciwbólowych. Wiemy, że zbyt wczesne dotknięcie, ponownie otworzy ranę i trzeba będzie zacząć od nowa. Potrzebujemy czasu i szczególnej opieki. W bliżej niekreślonej przyszłości, będziemy mogli delikatnie sprawdzić jak wygląda blizna i zastanowić się co z nią zrobić.

Śmierć kochanej osoby, rani nasze wnętrze, a ja przekonałam się, że gojenie wymaga przestrzegania tych samych reguł.

Dotykając delikatnie bolącego miejsca we mnie, za każdym razem spodziewam się, że już wkrótce, będę mogła z uwagą przyjrzeć się bliźnie. Chciałabym móc ją zobaczyć w świetle dziennym i wymyślić obraz, który pozwoli wykreować. Ola pokazała mi kiedyś tatuaże, będące prawdziwymi dziełami sztuki. Przykrywały blizny po mastektomii, w ten sposób, chciałabym swoim dalszym życiem, wytatuować bliznę na sercu. Tymczasem rozdrapuję kolejnego strupa, wracając stale pod drzwi prosektorium, na tamtą ulicę, na komisariat. Ilekroć pozwolę sobie na próbę świadomej konfrontacji swojej historii z ostatnim pożegnaniem innego człowieka, idę raz jeszcze, alejką na cmentarzu, niosąc urnę. Jestem przekonana, że w ten sposób moja blizna, nigdy wytatuować się nie da, dlatego nie będę już próbowała wracać do tego wpisu, do tej nocy i do opowiadania o tym jak to było. Ktoś kiedyś śpiewał „Nie drapcie ran, absolutnie, nie drapcie ran....” i miał rację.

Czasami zastanawiam się czy taką ranę można zabliźnić, czy ona zawsze będzie się otwierać na nowo?

Zapraszam do rozmowy grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161

sobota, 12 lutego 2022

„ZRÓB KOMUŚ DOBRY DZIEŃ” - czyli znowu o znakach, albo o potędze dobrej intencji.

 

„Słowa są niczyje i są wielorazowego użytku” mówi moje dziecko, w filmie Interiekcja. Są takie cytaty, które ktoś napisał za nas. „Zrób komuś dobry dzień” - zasłyszane nie wiem gdzie i nie wiem kiedy, jest dla mnie, takim zdaniem. O tym, jak mnoży się dobro, od śmierci Oli przekonałam się wielokrotnie. Dawałam okruszek, a w zamian dostawałam lek na całe zło i siłę do dalszej drogi. Wielu ludzi, wiele sytuacji, setki rozmów i gestów skierowanych w moją stronę. Dzięki nim, jestem dzisiaj w zupełnie innym, spokojnym miejscu. Staram się oddać to światu, ale za każdym razem, wraca, coraz większe. Nie jest oczywiste, wymaga uwagi i umiejętności przyjęcia w rzeczach zwykłych, które gdy się nad nimi pochylamy, okazują się wyjątkowe.

W takich chwilach, zawsze czułam radość, spokój i wdzięczność. Malowały się obrazy, do których sięgałam, zawsze wtedy, gdy robiło się ciemniej.

Za wszystkie, byłam zawsze ogromnie wdzięczna. Zostawały we mnie i dzisiaj mam już całkiem sporą „galerię”.

Ogromną rolę, w kolorowaniu mojego, nowego życia, odgrywają młodzi ludzie, którzy stali się jego częścią, dzięki Oli. Zawsze przywracali właściwy porządek rzeczy, w mojej głowie, o czym pisałam już wile razy.

Ostatnie dni, były dla mnie trudne, życie toczy się dalej i mocno trzyma się zasady, żeby mój wózek, był odpowiednio obciążony. Niedogodności losu, bardzo sprzyjają spadkowi nastroju.

W kiepskim nastroju, dobrego życia budować się nie da. Więc nie buduję, bezmyślnie scrolluję Instagram i trafiam na relację, jednej z przyjaciółek Oli. Dziewczyna wystawia na sprzedaż książkę. Młoda, uzdolniona artystka, sprzedaje książkę, pisząc, że się kurzy. Bez zastanowienia składam ofertę kupna, nie zastanawiając się nad tym, co kupuję. W mojej głowie, jest jeden scenariusz, młodym artystom, teraz nie jest lekko, pieniędzy, nigdy nie za wiele. Książka, na szczęście, jeszcze jest do kupienia, i jest moja. Po dokonaniu zakupu, dociera do mnie, że mam imieniny i fajnie jest „dopisać sobie” do tego teorię, że to będzie prezent od Wojtka. Nie możemy skoordynować spotkania i ostatecznie ustalamy, że książka będzie na mnie czekać, w jednej z krakowskich kawiarni. Z Patrycją, bo o niej mowa, już po śmierci Oli, zupełnie przypadkowo, połączył mnie zachwyt twórczością Beksińskiego. Ona wie, jakie wrażenie, zrobił na mnie jeden z obrazów, który opisałam później na blogu. W piątkowy wieczór dostaję wiadomość, że podpisana torba z „Kocyka”, czeka na mnie w umówionym miejscu. Jest jeszcze dopisek: „Dorzuciłam drobiazg. Trochę podniszczony, przeżył parę przeprowadzek, ale nie mogłam się powstrzymać. Wiem, że ma trafić właśnie do Ciebie”. Nie mam odwagi zapytać, co to? Rano idę do kawiarni, w której nigdy wcześniej nie byłam. Wchodzę...... i przenoszę się w świat Oli, czuję się jakbym weszła do niej, do domu. Wystrój, muzyka, klimat, ludzie, wszystko jest takie jak „wtedy”, jak „kiedyś”. Podchodzę do baru, proszę o torbę z „Kocyka” dla Agaty, zamawiam kawę i drożdżówkę ( nie mam pojęcia, skąd pomysł, na drożdżówkę, której nie jadam) i czuję, że chcę tu zostać, na chwilę, chcę tu być. To wcale mnie nie boli, to mnie wzrusza do głębi serca, ale wzrusza ciepło, wzrusza dobrze. Mogę już „dotknąć” na nowo świata Oli, który zdawał się zniknąć bezpowrotnie. Mogę zrobić coś, co wydawało mi się zupełnie niemożliwe. Nie rozsypuję się na małe kawałki, nie cierpię, uśmiecham się do wspomnień. Daję sobie chwilę na bycie i przeżywanie, aż w końcu sięgam do torby. Wyjmuję książkę, którą, jak się później okazuje, ktoś napisał za mnie.....”Małe końce świata” Justyny Mazur. W torbie jest jeszcze spory rulon. Wyjmuję z tuby i rozwijam plakat z „moim obrazem”. Plakat, który wisiał na ścianach, wszystkich wynajmowanych pokoi, plakat, który prawdopodobnie pamięta, mieszkanie, w którym dziewczyny mieszkały razem, a przede wszystkim plakat, który jest bardzo dla kogoś ważny.  Ten Ktoś, mając niewiele, zdejmuje ze ściany, coś dla siebie cennego i obdarowuje tym mnie. Ja się poczułam tak, jakbym dostała skarb, coś nieprzeliczalnego, na żadne pieniądze, kawałek serca tej młodej dziewczyny. Myślę, że oryginał tego obrazu, nie zrobiłby na mnie takiego wrażenia. Po dłuższym czasie, wyszłam na zalaną słońcem ulicę i spacerem przeszłam pół miasta, uśmiechając się, do spotkanych ludzi. Uśmiech jest bardziej zaraźliwy, niż wszystkie wirusy świata. Nie wiem czy to był znak, czy to potęga dobrych intencji, czy może ja, nauczyłam się już, dostrzegać piękno życia, w zwykłych rzeczach. Niech każdy wybierze co chce a ja, tak sobie jeszcze z tym zostanę, zanim przepłynie...

Cała ta historia, to jak dotykanie zabliźnionej rany, żeby sprawdzić czy już nie boli. Gdy rana jest świeża, to nie należy jej dotykać, nie trzeba rozdrapywać od nowa. Później dotykamy delikatnie, powolutku, tylko tyle ile można, aż w końcu przychodzi taki dzień jak dzisiaj i już wiemy, że można dotknąć bez obaw.

I kto tu komu pomógł? Ile razy zadam sobie jeszcze to pytanie, w takich sytuacjach?


Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161




środa, 9 lutego 2022

GDZIE JESTEŚ? - czyli o "ciałach niebieskich"

 

Umarłaś...

Bach i nie ma, zrzucone ziemskie ubranko, spakowane w urnę, przysypane ziemią, ale co z resztą?

Dokąd poszłaś?

Gdzie teraz jesteś?

Czy niczego Ci nie potrzeba?

Mogłabyś powiedzieć, ale gdzie tam!

Kombinuj Agata! - jak zwykle, to akurat do Ciebie podobne. Wyobrażam sobie, jak się teraz śmiejesz, a ja siedzę i kombinuję....

Gdzie, ja Ciebie dziecko znajdę, po tej drugiej stronie?

Jak długo będę szukać?

Czy ty mnie poznasz?

Różni ludzie, różnie mówią.

Indianie wierzą, że poszłaś do Krainy Wiecznych Łowów i ucztujesz teraz, na wielkiej prerii. Jesteś szczęśliwa, możesz dyskretnie się mną opiekować i złapać za rękę, gdy trzeba.

Pięknie wyglądałabyś ze swoimi złotymi długimi włosami, wśród kolorowych Indian.

A może powinnam szukać Ciebie już teraz, wśród ptaków, wiewiórek albo psów? Zastanawiałam się jaką przybrałabyś postać, gdybym miała uwierzyć buddystom. Myślę, że byłabyś jaskółką, lubisz daleko odfruwać, nie znosisz zimna, latasz wysoko, jesteś piękna i zawsze wracasz do domu. Tak... Myślę, że byłabyś jaskółką, one zwiastują wiosnę, przynoszą radość i nadzieję, tak jak Ty swoim przyjściem na świat, przyniosłaś je do mojego domu.

Gorzej dla nas, jeżeli rację mają katolicy, wtedy niechybnie spotkamy się w piekle. Może dlatego straciłam wiarę, żebym mogła pójść za Tobą, skoro z takim Bogiem nie było Ci po drodze.

A może Ty cały czas jesteś obok? Otulasz wiatrem, grzejesz słońcem, zachwycasz obrazem?

Niektórzy mówią, że jesteś, tylko Cię nie widać. Pięknie opowiadają o świecie równoległym, to są ciepłe, kolorowe obrazy, które przynoszą spokój.

Szczerze mówiąc, mnie też tak właśnie się wydaje. Jeszcze bardziej spodobałoby mi się, gdyby prawdą okazała się moja bajka, o Twojej duszy. Chętnie dołączyłabym, na tę chmurkę i nareszcie odpoczęła w spokoju. Nauczyłaś mnie lubić lody, o smaku słonego karmelu.

Mam nadzieję, że mylili się Egipcjanie, bo nie dałam Ci, na tamten świat, żadnej złotej wyprawki. Tym samym, skazałabym Ciebie na biedę, z jedną koralową bransoletką w dłoni.....Sama złotej walizki też nie mam, więc jeżeli byłaby potrzebna, to znowu do bogatych nie trafimy.

A może tam niczego już nie ma, a Ty odeszłaś jednak bezpowrotnie? 

Może, żyjesz już tylko we mnie?

Jak to będzie?

Ja wiem, że gdybyśmy mieli to wiedzieć, to byśmy wiedzieli.

Szanuję to, że trzeba poczekać, ale nikt nie zabronił mi marzyć o spotkaniu z Tobą. Ludzie na całym świecie piszą, na ten temat, takie piękne scenariusze a ja przechadzam się wśród tych teorii i przymierzam. I ta piękna i tamta kusi. Która najbardziej pasuje do nas? Ty już wiesz, a ja sobie muszę szukać i powyobrażać.

Jak to będzie?

Zapraszam do rozmowy grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161

Gdy kończyłam pisać ten tekst, w radiu ktoś śpiewał "Jestem już tylko cieniem...." - wierzę w znaki


sobota, 5 lutego 2022

WIEŻA BABEL - czy czeka mnie kolejna wspinaczka?

 


Wdech - wydech, wdech -wydech, a teraz policzę do stu, wdech -wydech.

Delikatnie, z uwagą osiądę w teraźniejszości, poddając siebie realnej ocenie.

Śmierć Oli a później Tomka, skutecznie, na długo wypchnęła mnie poza nawias dotychczasowego życia. Od wielu miesięcy, skupiona na szukaniu sposobu, powrotu do świata żywych, nie zauważyłam, że ten świat, niebezpiecznie „odjeżdża”. Uczciwie, do upadłego pracowałam nad sobą. Całą uwagę, skupiłam na szukaniu sposobów, radzenia sobie ze stratą. Nie marzyłam o niczym innym, tylko o tym, żeby nie czuć już żalu. Chciałam poradzić sobie z bólem i smutkiem, chciałam móc się znowu śmiać i tańczyć w kolorowej sukience. Tak niewiele, a tak dużo....

Moja codzienność, od dawna, nierozłącznie związana jest ze śmiercią i przeżywaniem żałoby, z budowaniem swojej nowej tożsamości. W końcu jestem gotowa. Chcę wrócić do życia. Ja - Agata, zdobywczyni najwyższej życiowej góry, Cieszę się schodząc na dół, przekonana o tym, że coś mi się udało. Zrobiłam to, przeżyłam traumę, wracam !!!!

Cisza.........

Wdech -wydech, wdech-wydech...

To nie jest miejsce, w którym chciałabym zostać. To nie jest miejsce warte tego, z czym, przez tyle miesięcy, przyszło mi się mierzyć. Ja tutaj nie pasuję. Czuję się jak ptak, któremu żałoba naznaczyła pióra. Stado takiego ptaka nie rozpoznaje a jemu do takiego stada, też nieśpieszno. Wszystko to czego dowiedziałam się o sobie, o życiu, o śmierci przełożyło się na to, co uznaję za warte uwagi i rozmowy. Większość dotychczasowych "problemów" zmalała do poziomu, niewartego dyskusji i czasu. To co dla mnie ważne, to czym mogłabym się podzielić trafia w pustkę. Stado tego nie rozumie. Mówimy róznymi językami, o całkiem róznych rzeczach. Brakuje przestrzeni na wspólny mianownik. 

-Nigdy tak nie mówiłaś.

-Nigdy tak nie myślałaś.

-Dziwna jesteś, bardzo się zmieniłaś.

-Nie jesteś sobą.

Problem w tym, że ja po raz pierwszy w życiu, jestem sobą. Strata Oli, jednym ruchem zdarła ze mnie wszystkie maski i wykopała ze wszystkich życiowych ról. Została Agata, w czystej postaci, ale takiej oni już nie chcą. Po co komu Agata, która o nic nie zabiega, na niczym jej nie zależy, nie uznaje kompromisów, nie stara się przypodobać, w nosie ma, co  powiedzą inni, niczego się nie boi i niczemu nie podporządkuje. Tak, bez żalu, kończą się dawne relacje. Zbudować nowych chyba nie potrafię. Co ja mam powiedzieć, spotkanemu w życiu człowiekowi? Kim ja jestem? Kobietą, której wszyscy umarli? Specjalistką od przeżywania straty? Żałobnicą? Jaką relację można zbudować na czymś takim? Jakim językiem mam to powiedzieć?  Nie jestem żałobą, nie chcę patrzeć na swoje życie, jak na wieczne strapienie. Potrafię się cieszyć, umiem się bawić, lubię ludzi i kocham życie. Strata to tylko "jedna strona księzyca" A jednak, nie umiem rozmawiać z ludźmi, którzy chcą podejść bliżej, nie znając mojej historii. Uciekam i coraz częściej oglądam się za siebie. Takie rzeczy rozumieją, tylko ludzie mierzący się z własną stratą, a ja chcę wyjść poza ten krąg. Ja chcę "do życia" , chcę  normalnie, bez tego piętna. Utknęłam i stoję tak sobie, między dwiema górami, z jednej właśnie zeszłam a na tę kolejną, wejść chyba nie potrafię. 

I co dalej?

Może rozpalę ognisko.......

Jak wygląda powrót do życia, po traumie?

Zapraszam do rozmowy: grupa na fb https://www.facebook.com/groups/649537065904161