Moje cierpienie jest największe.
Tak, bez najmniejszego wątpienia, ja cierpię najbardziej.
Żałoba, trauma, żałoba, trauma, trauma, żałoba i codzienna walka, żeby się nie rozsypać.
I tak, od ponad dwóch lat.
Taaaak....
Moje cierpienie jest największe.
Świat „odjechał”, wszystko zrobiło się małe i niewarte mojej uwagi. Ja cierpię.
Mówią, że będzie wojna.
Co mi tam.
Nie moja wojna, nie moja sprawa, ja się śmierci nie boję. Mój koniec świata już był. Nie wiadomo po co tu zostałam. Nic nie mam do stracenia, nie mam się o co bać. Co mnie to obchodzi.
Nie moja wojna.
Tylko te samoloty....
Mieszkam obok lotniska i to zrobiło się ostatnio bardzo niewygodne.
Dlaczego tyle ich ląduje?
Balice to małe lotnisko a w ciągu godziny wylądowało kilkanaście.
„Popatrz w górę Agata!”
Patrzę....
I co z tego, że połowa wojskowych? Spać nie można, bo tak latają.
Moje cierpienie jest największe!
Demonstracja?
Nie pójdę, to nie moja wojna, nie moja sprawa, ja cierpię najbardziej!
Jak błysk, obraz Oli w czapce.
Cholera jasna, jak zwykle.
Czy Ty mi przynajmniej po śmierci dasz spokój? Ja chcę mieć to w nosie, nie będę się angażować, mnie boli!
Przypomina mi się historia tej czapki. Przy poprzednim konflikcie, w trakcie wyprawy w góry, Ola dostała ją od chłopaka, którego rodzice uciekali, przed wojną.
„Agata, czy ty wiesz, co on mówił? On ma 16 lat i boi się zasnąć. Ktoś zrył mu mózg i zabrał dzieciństwo”
Wpadam w panikę, nie wiem gdzie schowałam tę czapkę, podczas przeprowadzki.
Jedna, druga, trzecia szuflada, której zawartość ląduje na podłodze.
Jest! Wciskam pośpiesznie do torebki i lecę biegiem, na tę demonstrację. Nigdy by mi tego nie wybaczyła, gdybym została w domu.
Dociera do mnie coś, co przez pancerz żałoby, nie docierało od dawna. Nie jest mi wszystko jedno....
Rano, jadę do pracy autobusem, który początek trasy ma na lotnisku.
Młoda dziewczyna z trójką, śpiących na siedzeniach, malutkich dzieci. Najmłodsze przytula pluszowego burego misia. Zmęczenie i strach w oczach tej kobiety, przywracają właściwy porządek rzeczy w mojej głowie.
Jestem mamą, moje dziecko mając pięć lat, leciało do Wielkiej Brytanii, z bardzo podobnym misiem pod pachą. Bało się o misia. Płakało, gdy trzeba było położyć go na taśmę.
Co Ty mi chcesz powiedzieć Wojtek?
Że zwariowałam, chcąc udawać, że to się nie dzieje?
„Przecież tego nie da się przemilczeć!
Agata! Twoje dziecko umarło, a ta kobieta robi wszystko, żeby ocalić własne. Pomyśl, co byś czuła i co chciałabyś zrobić, gdybyś mogła wyrwać Olę śmierci?”
Co bym zrobiła?
Duszę diabłu?
Życie?
Wszystkie życia?
Czegokolwiek, ktoś chciałby w zamian?
Wszystko oddałabym, bez mrugnięcia okiem.
„A gdyby, ktoś mógł Ci pomóc w tym ocaleniu dziecka i powiedział: nie obchodzi mnie to, ja cierpię najbardziej?”
Czujesz teraz?
Nie Twoja wojna?
Nie Twoje dziecko?
Nie Twoja sprawa?
Ile tych matek, za chwilkę wpadnie na dno rozpaczy, tak jak Ty kiedyś?
Ilu będziesz mówić: spróbuj usiąść i popatrzeć przez okno....
Może nie moja wojna, ale na pewno „moja” matka tych dzieci i jej strach.
Ja cierpię najbardziej....
Serio?
Zamienisz się z tą rodziną?
Pakuję kolejne rzeczy dla uchodźców i myślę o tym, gdzie podziała się moja, "największa na świecie" żałoba?
Jak działa na was obecna sytuacja?
Czujecie niepokój?
Jak sobie z tym radzicie?
Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161