poniedziałek, 29 czerwca 2020

DLACZEGO?


Dlaczego?

To najtrudniejsze pytanie, które zapewne pozostanie bez odpowiedzi....

„Dotykając” żałoby, spotykam na swojej drodze, inne osierocone mamy. Różnimy się wiarą, światopoglądem, warunkami życia. Każda, na swój sposób przeżywa tragedię, ale łączy nas jedno pytanie: „Dlaczego?”

Dlaczego tak się stało? 

Czy musiało do tego dojść? 

Dlaczego mnie to dotknęło?

Mądrzy, utalentowani, piękni, młodzi ludzie. Dzieciaki, wchodzące dopiero w życie, nadzieja i ogromna miłość rodziców. Oglądam ich zdjęcia, poznaję historie i coraz bardziej nie rozumiem.

Dlaczego jakaś siła odwraca naturalny porządek rzeczy? Komu to jest potrzebne? Komu, moje dziecko, potrzebne było bardziej niż mnie?

Najczęściej, oprócz żałoby, towarzyszy nam ogromne poczucie winy. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, przez pryzmat tego co już wiemy, szukamy tych wszystkich sposobów, które potencjalnie mogłyby zapobiec tragedii.

Gdybym wtedy....

Gdybym inaczej....

Można było.......

Może to kara dla mnie?

Myśli powracające jak bumerang, pogrążają coraz bardziej.

Z drugiej strony, czuję, że muszę znaleźć w sobie zgodę na to, że nie mamy wpływu na wszystko i nie jesteśmy wszechmogący.

Gdybyś wiedziała, wtedy, że Twoje dziecko ulegnie wypadkowi – to nie wypuściłabyś go z domu – ale nie wiedziałaś, bo nie mogłaś wiedzieć.

Gdybyś wiedziała, że inny rodzaj leczenia, terapii może być bardziej skuteczny, to byś go wybrała – ale wtedy nie wiedziałaś.

Gdybyś wiedziała, że trzeba zostać w domu w tym dniu – to byś została, ale nie mogłaś wtedy tego wiedzieć.

Szukanie sposobów na to, żeby minione wydarzenia, potoczyły się inaczej, z dzisiejszej perspektywy, opartej na wiedzy, którą mamy dzisiaj, jest bez sensu.

Przecież każda z nas, gdyby tylko mogła, to zrobiłaby wszystko, żeby dziecko nie umarło. Ale to nie my decydujemy o śmierci, ani o tym jaka ona będzie, ani kiedy nastąpi. Ta mała refleksja przyniosła mi spokój, który mam nadzieję pozwolił zrobić pierwszy mały krok na drodze, do akceptacji. A czy kiedyś zrozumiem, czy ktoś lub coś pozwoli mi to ostatecznie ułożyć w głowie? Dzisiaj myślę, że jeżeli tak ma być to tak się stanie, a jeżeli nie, to znaczy, że tak właśnie jest dobrze.

Jeżeli, ktoś mógłby mi pomóc ułożyć to w głowie, podzielić się swoją perspektywą, bo widzi to inaczej albo, może znalazł drogę prowadzącą do akceptacji, to jak zawsze, będę bardzo wdzięczna za podzielenie się tymi refleksjami.

Serdecznie zapraszam do rozmowy.

https://www.facebook.com/groups/649537065904161/?epa=SEARCH_BOX







piątek, 26 czerwca 2020

HALKO AGATA! - ODDAJ NA WYMIANĘ



26.06.2020 – już 7 miesięcy jestem zakładniczką Pani traumy.

W dniu śmierci Oli, rozpadłam się, popękałam na małe kawałeczki, złożone w obrazek niczym puzzle.

Co miesiąc Pani trauma, bezlitośnie, w tym samym dniu, o tej samej porze przychodzi i zabiera jeden element, a ja nie wiem, z ilu kawałków składa się obrazek.

Wyobrażałam sobie, do tej pory, że z każdym miesiącem, dniem. rokiem Agaty, będzie coraz mniej, a dziury w obrazku będą coraz większe, aż w końcu rozsypię się ostatecznie.

Skupiona na tym okropnym braku, rozpamiętując codziennie od nowa swój ból, nie zauważyłam, jak wielu ludzi, jak wiele okoliczności i przypadkowych – nieprzypadkowych zdarzeń, zaczyna budować dla mnie protezę, swoiste stemple, spajające wszystkie elementy w całość. Nie wierzę w przypadki, wiem, że wszystko w życiu dzieje się po coś. Wiem, że jesteś ze mną, że wpychasz jak zawsze na tą lepszą stronę mocy, na dobre ścieżki i ku dobrym ludziom. Wczoraj wieczorem wreszcie dotarło do mnie, co chcesz powiedzieć tym razem. Zostałam z Twoimi rzeczami, wspomnieniami po Tobie, z pamięcią o Twoich marzeniach, ale przede wszystkim zostałam tu z cała swoją miłością do Ciebie. Przecież nie da się tego wystawić na sprzedaż, co mam z tym zrobić?

Agata! Oddaj na wymianie!

Na wymianie oddaj? Co Ty mówisz?

Po raz kolejny przysiadam na murku....

Znowu masz rację Wojtek, znowu masz rację! Czym była w moim życiu akcja dla Hubercika, jak nie wymianą dobra i miłości? Dałam okruszek a świat oddał tyle, że dzisiaj wstałam i pierwszy raz miałam odwagę stawić czoło Pani traumie, niech przyjdzie! Niech weźmie! Już się nie boję, bo oddając miłość na wymianie, to co dostaję z drugiej strony daje siłę i rysujący się horyzont. Całej mnie nie zabierze, zmieni, sponiewiera, ale dopóki kropla mojej miłości do Ciebie jeszcze będzie do oddania, to nie przewróci do końca. A przecież miłość do Ciebie to niewysychające źródełko, przecież ja nigdy nie przestanę Cię kochać.



poniedziałek, 22 czerwca 2020

W NIEZNANE



Od kiedy sięgam pamięcią, ciekawość świata, była Twoim motorem napędowym w życiu.

Pamiętam, ile razy marzyłam o tym, żeby odpocząć po powrocie z pracy, a Ty stawałaś w drzwiach z uśmiechniętą buzią i iskierką w oku, pytałaś radośnie: Dokąd idziemy? Co będziemy dzisiaj robić?

Nie dało Ci się odmówić, zdejmowałam szpilki, zakładałam trampki, brałam Twoją mała rączkę w swoją i szłyśmy. Nazywałaś to zawsze wyprawą w „nieznane” . Mnie robiło się weselej, bo to Twoje „nieznane”, to był wtedy Rynek krakowski, Kazimierz, Kopiec Kościuszki... Chłonęłaś wiedzę jak gąbka, a Twoja chęć zobaczenia więcej, szerzej, szybciej, zaowocowała tym, że już po kilku latach, to Ty zapraszałaś mnie w „nieznane”. Jeszcze przez chwilę miałam szczęście, żeby Ci towarzyszyć, ale potem Ty poszłaś dużo dalej, już z przyjaciółmi. Każdy rajd, każda wyprawa, każde wejście na szczyt, Tobie ładowało akumulator, a mnie ofiarowywało długą, przeważnie nocną opowieść do rana. Opowieść o tym, czego w Twoim już „nieznanym„ doświadczyłaś. Opowiadałaś tak, że widziałam obrazy, słyszałam dźwięki i czułam zapachy.

Powtarzałaś wtedy, zobaczysz Agata kupimy campera i zabiorę Cie w prawdziwe „nieznane”.

Myślę o tym dzisiaj i wiesz co Wojtuś? Najbardziej paradoksalnym jest fakt, że zabrałaś mnie w takie „nieznane”, które niewielu jest dane. Do Buriacji może kiedyś jeszcze pojadę, do Indii pewnie też, jeżeli jest mi to pisane, ale to może każdy. W świat, w który, Ty „zabrałaś” mnie teraz, idą nieliczni. Dzisiaj pokazujesz mi zupełnie inny wymiar rzeczywistości, życia i mnie samej. Otwierając trzecie oko, dając  odmienny rodzaj wrażliwości, codziennie pokazujesz mi tyle, że coraz częściej muszę przysiąść na murku.

Bywa, że tak jak kiedyś, do późnej nocy muszę sobie to, co do mnie teraz „mówisz” poukładać w głowie. I znowu jak kiedyś widzę, słyszę czuję nie doświadczając tego bezpośrednio.

Twoje – Moje „nieznane”, wraz z Twoją śmiercią, nabrało zupełnie innego znaczenia. Życie po traumie jest bardzo ciężkie, ból bywa nie do zniesienia, ale zaakceptowanie tego faktu daje nam grunt, do podjęcia próby nauczenia się innego „bycia” w świecie. Od dnia swojej śmierci żyjesz we mnie, z każdym dniem coraz bardziej i nic tego nie zmieni. To ja się zmieniłam, już nieodwracalnie, a teraz Ty prowadzisz mnie w „nieznane”, ścieżką, która prowadzi nawet poza czas.....

A ból? Jak żyć jak tak bardzo boli?

„Agata! To wszystko jest w głowie! Musisz ból poukładać w głowie, tak jak wszystko, musisz to zrobić, żebyśmy mogły pójść dalej...”


Czy ktoś potrafi „poukładać ból w głowie”, tak żeby podjąć próbę życia od nowa? Jak zwykle, serdecznie zapraszam do rozmowy: https://www.facebook.com/groups/649537065904161/



wtorek, 16 czerwca 2020

BÓL - taki sam...


Bardzo młodo straciłam mamę..... Mimo upływu lat, cierpię do dzisiaj.....

Pani Agato, straciłam brata...

Straciłem najlepszą przyjaciółkę.....

Agata, straciłam nienarodzone dziecko...

Cierpię, bardzo cierpię, ale jak myślę o Tobie, to nie wyobrażam sobie jaki to musi być ból. To, przez co przechodzisz, to chyba najgorsza forma żałoby.

Od śmierci Oli, wiele takich zdań wypowiedziano pod moim adresem. A ja za każdym razem myślę, że to najwyższa forma empatii i szacunku, uznać czyjś ból za większy od własnego.

Tylko, czy ból jest mierzalny? Czy można porównać ból?

To prawda, że moje dziecko odeszło mając zaledwie 19 lat, ale ja miałam szansę przez te 19 lat cieszyć się każdą godziną, dniem, rokiem, spędzonym razem. Ona dała mi siłę, ona nauczyła mnie być tą Agatą, którą jestem dzisiaj. „Ulepiła” ludzika zupełnie od nowa., Jej „wszechświat” ogromny, to niekończące się źródło mojej miłości i inspiracji, źródło z którego będę czerpać do końca życia, a w nim ciągle jeszcze bardzo dużo zostanie. Ale czy dlatego mnie boli bardziej niż dziecko, któremu umiera mama? Albo mamę, której nie było dane, nawet przytulić swojego dziecka,  maluszka, który w jej głowie, poukładał już wszystkie obietnice świata....

Ola, pewnie powiedziałaby dzisiaj: „Ból - to ból nie może być obiektywny. Jeżeli małe dziecko płacze nad rozbitym kolanem, to jego  kolano tu i teraz boli najbardziej. Tego się nie porównuje z niczyim innym bólem. Każda „najmniejsza nawet żałoba” wymaga szacunku i uwagi, nie porównywania, nie oceny, tylko uwagi.

Chyba każdy ból wystarczająco „ojojany” przez innych jest lżejszy do zniesienia.


Jak myślicie, czy ból można stopniować? 

Czy uznanie takiej śmieci za najgorszą, wynika z faktu, że nie możemy sobie wyobrazić swojej reakcji na taką sytuację?

 Czy mamy potrzebę uznania, że to właśnie my cierpimy najbardziej?

 A jeżeli tak, to po co?

Zapraszam do dyskusji  https://www.facebook.com/groups/649537065904161/?epa=SEARCH_BOX

poniedziałek, 15 czerwca 2020

RZECZY - CZY ZAPOMNĘ ?

Zorciu! Ale znowu narobiłeś bałaganu!

Patrząc na porozrzucane piłki i poduszki, przypominam sobie, wiecznie nieposprzątany, dziecięcy pokój, lalki, klocki, kredki , małe garnuszki, wszystkiego zawsze za dużo i brak miejsca, żeby to pochować.

Wieczny chaos, w którym ja bardzo źle funkcjonuję. „Bo ty Agata masz ewidentnie OCD” - znowu głos „Wojtka" w głowie. Dzisiaj, już wiem przynajmniej, co to jest, kiedyś nie miałam pojęcia.

Swoją drogą, zawsze mi się wydawało, że lubię porządek i  to jest dobra cecha. Szybko okazało się: nie, nie, nie - to jest.... zaburzenie, które na dodatek wpoiłam dziecku. Bardzo szybko, wiecznie nieposprzątany, dziecięcy światek, zamienił się w pięknie poukładany, czyściutki świat nastolatki. Pudełka, pudełeczka, książeczki od linijki, ubrania w kosteczkę albo na wieszaczku, a wszystko czyściutkie, świeżutkie i pachnące....

Przyszedł dzień, w którym musiałam zmierzyć się z tym wszystkim, co zostało. Jeżeli teraz narzekasz na bałagan, w pokoju swojego dziecka, to spróbuj sobie wyobrazić, że stajesz w pustym - na zawsze już pustym pokoju...Nie da się opisać tego, co przeżywa się dotykając rzeczy, w takich okolicznościach.

Pomyślałam, że najpierw ubrania, bo będzie najłatwiej.... 

Przeglądnę, rozdam, a to co zostanie oddam na wymianie. Trzymając w dłoniach pierwszą z brzegu bluzę, już wiem, że to nie będzie takie proste. Ona pachnie Olą, dotykając jej, czuję namiastkę jej dotyku. Nie ma szans, nikomu tego nie dam! Zakładam sama i czuję spokój. I tak bluzy, bluzeczki, spodnie, spódniczki, w większości wracają do szafy. Widać jeszcze nie pora.

No to może książki?

To dopiero wyzwanie, w każdej listek, kwiatek, zakładka albo znacznik a wszystko niesie ze sobą taki ładunek emocji, że muszę usiąść. Odkładam. Po co ruszasz książki? Tego akurat, nikomu, nawet nie masz zamiaru oddać.

No to teraz pudełeczka, po kolei, od największego....

Otwieram wieko i widzę prace wykonane przez "Wojtka", w większości kolaże. Widziałam je już wielokrotnie, ale teraz nad każdym spędzam długie chwile. Tego nie oddam nigdy! Wypożyczę, do wykorzystania, jest jedna osoba na świecie, której mogę to pożyczyć i wiem, że dzięki niemu one nie umrą w tym pudełku. Odkładam. Robi się bardzo późno, a ja, próbuję otworzyć, tym razem, jedno z mniejszych. Nawet nie dociera do mnie jego zawartość, bo po otworzeniu cały pokój wypełnia zapach....Jej zapach, delikatne kadzidło pomieszane z miętową pastą do zębów, wodą toaletową i nutą kremu. Siedzę jak zaczarowana, jakbym uwolniła dżina. Szybko zamykam wieko, wiadomo, że zapach ulotni się najszybciej, zanim ubrania, książki i prace się zestarzeją, to po zapachu już nie będzie nawet wspomnienia. Stary papier, za parę lat,  może być nawet szlachetniejszy, ale zapachu zatrzymać się nie da. I wtedy po raz pierwszy zaczynam się bać.

Boję się,  że ja sobie Ciebie Wojtuś „zapomnę”, tak zwyczajnie po ludzku, zacznę sobie zapominać Ciebie po kawałku.....Ta myśl, wraca do mnie jak bumerang i coraz mniej we mnie pewności....

Myślicie że da się zapamiętać na zawsze?


Zapraszam do dyskusji

https://www.facebook.com/groups/649537065904161/?epa=SEARCH_BOX





sobota, 13 czerwca 2020

KOLOROWA SUKIENKA



Agata!

Zostałaś tu!

Pamiętasz? ….

Obiecałaś! Umówiłyśmy się!

Masz, krok po kroku, pomalutku, spróbować wstać i zbudować swoją nową rzeczywistość.

Boli?

Pewnie, że boli..... Nie przestanie!

Wiesz? Bywa tak, że ludzie chorzy, żyją w bólu, w fizycznym bólu, nie do zniesienia, czasami przez lata. Ci ludzie potrafią być wdzięczni za każdy oddech, godzinę, dzień....

Nie poganiam Cię, ale musisz spróbować, jak to jest, „dotknąć” ponownie naszych wspólnych miejsc, sytuacji, ludzi.....

Ej babo! Przecież już wiesz, że i tak trzymam Cię za rękę! To czego się boisz?

Weź się Agata „ogarnij”!

Nic nie rozumiesz Wojtek! Ty mi mówisz: ogarnij się? Nie pamiętasz, że to najgłupszy tekst na świecie? Zawsze tak mówiłaś. A teraz co? Perspektywa Ci się zmieniła?....

W duchu, myślę jednak, że chyba ma rację, już wiem, że nie można umrzeć z bólu.... A im dłużej on trwa, tym bardziej wpisuje się w naszą codzienność i daje się oswoić. Zaczęłam mu się nawet „przyglądać” i codziennie rano rzucam mu krótkie: „Cześć jesteś?” - no jesteś, to znak, że jednak ciągle żyję...

Nie umarłam?

Nie umarłam...

Widocznie jeszcze nie pora!

No to wstanę i zobaczę jak to jest być tam, gdzie Ciebie już nie ma...

Staję przed szafą i myślę, w co się ubrać. Od pół roku noszę te same czarne rzeczy, a teraz nagle dziwna myśl w głowie: „Wyprasuj Agata kolorową sukienkę! Już nie mogę patrzyć jak wyglądasz! Ubierz się w kolorową sukienkę...”

Ubrałam.... Patrząc w lustro i zastanawiam się, czy to ciągle ja?

Dociera do mnie, że te czarne rzeczy, to był swoisty pancerz, chroniący mnie od pół roku, czułam się w nich bezpieczniej.

Na dodatek mam poczucie winy, nieracjonalne poczucie winy, że ubieram coś innego. Skąd się wzięło?

Kto i kiedy wgrał mi w głowie taki schemat?

Masz być brzydka, czarna, niewidzialna......

Ale ja tak nie mogę.....

Ja jestem mamą Oli!

TEJ Oli!

Ona, nie chowałaby się przed światem, za żadną czarną woalką.

Więc i ja nie będę, dam radę i tym razem.

Zarzucam kolorowy szal i idę sobie „pooglądać” siebie, z perspektywy galerii sztuki, w której tak wiele „zostało”......

O tym jak fantastyczne to było spotkanie z Wojtkiem, w zupełnie pustym muzeum i o przedziwnym zbiegu okoliczności napiszę kiedy indziej....

Dzisiaj wiem tyle, że jeżeli głos w głowie, podpowiada nam coś, to nawet jeżeli, na pierwszy rzut oka wydaje nam się to absurdalne, to trzeba się z tym zmierzyć i nie przeciwstawiać na siłę....


wtorek, 9 czerwca 2020

" OD TEGO SIĘ NIE UMIERA "

                                                                                   /fot.Julia Bujańska  - @mikro.fale /

"Od Tego się nie umiera!"


Tekst, który wypowiadany przez mamę towarzyszył mi przez 50 lat.

Silne kobiety w rodzinie, zwykły tak mawiać, kwitując w ten sposób, jednym zdaniem: rozbite kolano, dwójkę w szkole, kłótnię z przyjaciółką, wszystkie nic nieznaczące, z perspektywy dorosłego „bzdury” . Można by rzec, rzeczy banalne, kompletnie nieważne.

Bardzo szybko „od tego się nie umiera” przeszło, w bardzo już poważne: „Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni”.

Teoria, która porządkowała świat. Wygodnie było uznać, że wszystko dzieje się po coś i że jak doświadczenia w życiu robią się coraz cięższe i coraz bardziej bolesne, to wszystko, czyni nas odporniejszymi na ciosy, a blizny tylko uszlachetniają. Im więcej zniesiesz, tym nagroda na końcu będzie większa. Nie bez znaczenia była tu wiara, oparta na ukrzyżowaniu. Wszak do zbawienia tylko przez cierpienie, ale za to wieczna szczęśliwość.

Umartwiaj się i cierp, cierp i się umartwiaj, to Cię to wzmocni.

No to taka będziesz Agata „mocna” na końcu tej drogi, że żal Cię będzie do trumny kłaść....

Co najmniej 10 lat „Wojtuś” usiłował mi pokazać absurd tej filozofii.

Agata co Cię nie zabije – to Cię nie zabije i tylko tyle....

Za następnym razem możesz już z tego nie wyjść cało, albo wyjdziesz tak poobijana, że już się nie pozbierasz.

Nie każdy jest taki silny jak Ty.

Skąd Ty bierzesz to przekonanie, że za dobro spotka Cię dobro?

Wielogodzinne rozmowy, burzliwe dyskusje i mój ośli upór, „ będziesz grzeczna - życie da Ci lizaka”.

I nagle...... ciemno, cicho, nic już nie ma.....

„ W jednej chwili życie łamie swoje obietnice,

nasze ciało jest, jak wypożyczony nam obiekt”

Zrozumiałaś Agata?

Przeżyłaś życie w przekonaniu, że los ci coś obiecał, że ktoś lub coś się z tobą umówiło.

Dzisiaj już wiesz, że jak chcesz się umartwiać, poświęcać, cierpieć to twój wybór i jest tak samo dobry jak każdy, pod warunkiem że nie krzywdzi innych.

Jest dobry, ale tylko wtedy jeżeli nie oczekujesz niczego w zamian, bo życie niczego, nikomu nie obiecało. Twój strumień życia i tak popłynie i nie będzie się z nikim na nic umawiał, to jest obiektywne.

Wpływ możesz mieć jedynie na to, jak przyjmujesz, co się wydarza, jak zareagujesz. Zjawiska są neutralne, to my nadajemy im sens, we własnym umyśle. To my i tylko my układamy w swojej „głowie” to co na nas oddziałuje, w taki sposób jak zechcemy, jeżeli tylko potrafimy oderwać się od „wgranych schematów”.

I właśnie to oderwanie jest najtrudniejsze, mnie Wojtuś zdążył pokazać, ale czy nauczy, czy nie jest za późno? 

Czy jeszcze coś jest przede mną? 

Coraz częściej, szukając miejsca dla siebie, zastanawiam się: Co dalej? 

Czy jest jeszcze jakieś dalej?......




niedziela, 7 czerwca 2020

TANIO SPRZEDAM!

Co zrobić z rzeczami?

Rozdam przyjaciołom, oddam biednym, zaniosę na wymianę..... Tego właśnie byś chciała. Trochę rodzina wzięła „na pamiątkę” i zrobią sobie z tego ołtarzyk. A ja muszę iść dalej....... Nie potrzebuję pamiątek po Tobie, bo tego co chciałabym zatrzymać, żadną miarą zatrzymać się nie da. Nie ma takiej rzeczy, która wypełniłaby te pustkę.

Mówiłaś:

Po co Ci tyle tego?

Nie kupuj!

Nie zbieraj!

Nie produkuj śmieci!

Do czego Ci to potrzebne?! Ludzie gromadzą tyle niepotrzebnych rzeczy, potem umierają i trzeba podstawić duży kontener, który wywiezie to wszystko na wysypisko. To jest bardzo drogie Agata ! I dla planety zabójcze!

Agata! Dom to nie jest miejsce i rzeczy! Dom to ludzie, atmosfera i Twoja zupa... Pamiętasz? Gdy zawieje północny wiatr, trzeba iść dalej, a cały ten chłam zostawia się za sobą....

Pamiętam.

I może odeszłabym od tej urny, na chwil kilka, ale ja dostałam w spadku po Tobie, coś zupełnie innego. Rzeczy rozdam, tak jak sobie życzysz, ale nie mam co zrobić z Twoimi marzeniami....

Jak to nie masz co zrobić?

Sprzedaj!

Dzisiaj sprzedaje się wszystko!

Zrób wyprzedaż i tanio zawsze ktoś kupi....

No to otwieram wyprzedaż....

Może znajdzie się chętny?

To prawdziwy hit, marzenie, które miałaś od zawsze...

Tanio sprzedam! Jest okazja! Wystawiam na licytację:

Pomysł Wojtka na życie.

Camper.....

Camper twój domek.

Domek, który nigdy, nie założy Ci szubienicy na szyję, w postaci kredytu na 25 lat, który nie uwiąże, w jednym miejscu, z kimś kto może przestać Ci się podobać, domek, który pozwoli żyć będąc wolnym, ciesząc się każdym dniem, poznając miejsca i ludzi. Będziesz boso chodził brzegiem morza, wchodził na każdy szczyt, który przyjdzie Ci do głowy, jeżeli akurat będziesz miała taką potrzebę. Będziesz zwiedzał duże miasta, małe miasteczka i zupełnie maleńkie siedliska, których nawet, nie ma na mapie.

Będziesz podróżnikiem. Pojedziesz sobie z najlepszym czworonożnym przyjacielem przez świat. Bez pośpiechu od miejsca do miejsca, nie szkodząc nikomu i niczemu, a przede wszystkim nie szkodząc sobie. Poznasz ludzi, miejsca, kultury, barwy, zapachy i dźwięki, a wszystko to bez planu i żadnych „odgórnych” ograniczeń. Będziesz o tym pisać, będziesz robić zdjęcia i filmować po to, żeby podzielić się swoją perspektywą, z tymi, którzy z jakiegoś powodu, nie mogą tego doświadczać.

Marzenie towarzyszyło właścicielce tak długo, że śmiało mogę do niego dorzucić świetną znajomość angielskiego i hiszpańskiego.....

Może znajdzie się chętny?

Otwieram licytację cena wywoławcza 1 grosz.

Kto da więcej?

A może  też macie marzenia na sprzedaż? Napiszcie.....





piątek, 5 czerwca 2020

JUTRA MOŻE NIE BYĆ


„ Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie”

Słowa modlitwy, wyrażające obawę przed tym, że śmierć może nas zaskoczyć.

Dobra śmierć od dawna, kojarzona była z możliwością uporządkowania swoich spraw, z przygotowaniem się na jej nadejście. Wierzącym dawała możliwość spowiedzi i rozgrzeszenia. Oznaczała, że konający, nie jest sam, w ostatniej godzinie życia, że będzie miał czas na pożegnanie, a przy jego łóżku czuwać będą najbliżsi.

Szukając informacji, rozmawiając o śmierci, uderza mnie, że dzisiaj już niewielu tak myśli. Na pytanie jak wyobrażamy sobie nasze odejście? Dzisiaj większość oczekuje jedynie, żeby śmierć była „niezauważalna”, żeby nie poprzedzała jej choroba, uciążliwa starość, ból. To są elementy, które najczęściej pojawiają się w odpowiedziach na moje pytanie. Niewiele w dzisiejszym świecie wielopokoleniowych rodzin mieszkających razem.

W takich domach starość choroba, niepełnosprawność, w końcu śmierć, była naturalnym dopełnieniem cyklu w życiu. Dzisiaj umieramy w szpitalach, hospicjach, domach opieki. I nie chodzi tu o to, czy to jest lepsze, czy gorsze tylko, że jest inaczej.

Czy zatem nagła śmierć, to gorszy rodzaj śmierci?

Czy śmierć może być lepsza lub gorsza?

A jeżeli tak, to dla kogo?

Doświadczałam w życiu już wielu odejść. Umierali dziadkowie, teściowie, ojciec, teraz Ola. Umierali różnie, a ja zastanawiając się nad tym dzisiaj, wiem że nagła, niespodziewana śmierć jest traumatyczna dla tych. którzy zostają.

Zmieniając na chwilę swoją perspektywę , widzę drugą stronę tej sytuacji i pada zupełnie inne pytanie. Czy śmierć w wyniku długiej i ciężkiej choroby, gdzie o nieuniknionym wiemy dużo wcześniej, byłaby lżejsza? A jeżeli ta śmierć dotyczy dziecka?

Oczywiście każda śmierć młodego człowieka, jest „nienaturalna” i rodzi znacznie większy bunt w tych którzy zostają, ale zapominamy o tym że „Nikt nie może śmiało stwierdzić, że będziesz żył następnego dnia...” / Eurypides/


A Ty jak chciałbyś umrzeć, gdybyś musiał wybrać?.....







czwartek, 4 czerwca 2020

O DUCHACH :-)






„Ars moriendi” – sztuka umierania

W pogoni za pieniędzmi, władzą, uznaniem, tańczymy współczesny danse macabre.

Po pierwsze ma być dużo, po drugie - szybko, już, teraz, natychmiast, po trzecie ma być zawsze szczęśliwie i bez strat. Piękni, wiecznie młodzi i bogaci kreujemy bajkową rzeczywistość uśmiechając się na retuszowanych zdjęciach. Mamy milion pomysłów na wieczór panieński, kawalerski, na ślub i wesele, na baby shower, chrzciny to wszystko takie słodkie kolorowe, piękne. Możemy prześcigać się w wymyślaniu kolejnych rytuałów na każdą okazję. A śmierć i żałoba? Takie coś? To tylko w kościele...................

Czy wiecie o tym, że w tradycji ludowej bardzo mocno zakorzenione były wierzenia, obrzędy i przesądy związane ze śmiercią, pogrzebem i żałobą.

Szukając informacji na ten temat nie mogłam oprzeć się refleksji, że czytając znaki, doświadczając niewytłumaczalnych zjawisk, wcale nie odkryłam czegoś nowego. Ja, często wobec tych doświadczeń, zaczynałam wątpić w swoje zdrowe zmysły, a okazało się że to wszystko, jest w tradycji wsi oczywiste i bardzo dobrze opisane. Do dzisiaj wśród ludzi, którzy mają czas „przystanąć” i żyć wolniej, nie są to żadne cuda ani dziwy. Postaram się w najbliższym czasie napisać o tym, jak wiele z dobrej tradycji zgubiliśmy, na drodze do nowoczesności i postępu. Zgubiliśmy, zupełnie nie wypełniając powstałej pustki.

Spróbuję opisać wierzenia, przesądy i rytuały w kontekście tego, czego sama doświadczyłam, albo czego zabrakło mi w przeżywaniu najwcześniejszych dni żałoby.

Do dzisiaj, ludzie w małych wiejskich społecznościach, z pokolenia na pokolenie przekazują sobie wierzenie, że osoba nagle zmarła sama powiadomi o swojej śmierci. Ci ludzie to wiedzą, dla nich pojawiający się znak ( spadający obraz, zatrzymany zegar, dziwne odgłosy, nietypowe zachowanie psa lub kota ) są oczywiste. My powiemy średniowieczne zabobony, ale zastanówcie się, czy na pewno zabobony? Czy może my tych znaków nawet nie zauważamy, ,ze o zrozumieniu ich nie wspomnę. W moim życiu, nagle, zmarły trzy osoby: mój ojciec, mój teść (najlepszy tato na świecie) i Ola.

W noc śmierci mojego ojca ( z którym nie widziałam się od kilku dobrych lat) , obudził mnie, w środku nocy dzwonek ( zepsutego wtedy) domofonu,. W słuchawce usłyszałam tylko jego głos i krótkie „ja”. Wiadomość o jego śmierci dotarła do nas rano.

Gdy umiera dziadziuś Maniuś ( mój teść), w domu jego córki spadają z półki butelki z domowym winem, spektakularnie rozbijając się na podłodze.

W nocy, której zmarła Ola, moją siostrę o godzinie 0.13 wyrwała z głębokiego snu jakaś przerażająca siła. SIła, która potem nie pozwoliła jej już zasnąć. Pierwsza wiadomość rano od niej, to ta opowieść z przekonaniem, że stało się coś złego. Moja narastająca nazajutrz panika,


wynikająca z braku możliwości skontaktowania się z Olą, w dużej mierze oparta była na prawie stuprocentowej pewności, że stało się coś nieodwracalnego.


Jeżeli ktoś z was ma takie doświadczenia, to może zechce się podzielić?


wtorek, 2 czerwca 2020

PATOLOGIA



Patologiczna żałoba.....

Czytam i nie rozumiem.

Czy naprawdę wszystko musimy zracjonalizować, opisać, rozłożyć na czynniki pierwsze i zaszufladkować?

Nie jestem zepsutym odkurzaczem, który można naprawić, wg schematu w pięciu etapach.

Poznając swoją nową ścieżkę w życiu, od śmierci Oli, przeczytałam bardzo dużo na temat straty. W większości jednak, trafiałam na takie kwiatki:

„Cztery etapy żałoby”

„ Żałoba ma pięć etapów”

„Czas trwania żałoby”

„Etapy rozpaczy”

Zastanawiam się czemu służą takie wywody? Mają pomóc w rozumieniu? Być może, tylko komu?Osoba doświadczająca straty wie, że żałoby się nie rozumie, tu nie ma nic do rozumienia, to jest przeżycie, a przeżycia, jak sama nazwa wskazuje się PRZE-ŻY-WA.

Każdy inaczej, bo każdy jest inny.

Jeden potrzebuje samotności, drugi potrzebuje ludzi wkoło. Jeden płacze, inny popada w apatię. Jeden pracuje dużo i długo, bo w tym znajduje ulgę, a inny nie ma siły wstać z łóżka. Co jest normą, a co patologią?

W tym przypadku też użyjemy kryterium większości?

Tylko po co?

Dlaczego, nawet w takiej materii, mam się z kimś na coś umawiać?

Czy tylko po to, żeby potem uznać, że ok jestem normalna, bo zdążyłam „wyżałobić” stratę w rok.

Za patologię, autorzy większości tych prac, uznali fakt. że ktoś nie „wrócił do normy”. A ktoś zapytał, czy ja chcę do tej normy wrócić?

I czyja to ma być norma?

W mojej poprzedniej brakuje fundamentu, to do czego mam wracać?

Więc jeżeli pozwolicie, to będę sobie tkwić, w każdym miejscu mojej żałoby, tak długo jak zechcę.        Będę przeżywać jej "pierdyliard" etapów, bez żadnej ustalonej sztucznie kolejności i po trzy razy każdy, jeżeli taką akurat będę miała potrzebę. Będę przeżywać, aż powstanie moja nowa norma, albo ta żałoba stanie się moją nową normą. Normą – nie patologią, bo to moje życie, moja strata i mój ból.

Dzisiaj nie wiem dokąd ta ścieżka mnie zaprowadzi, ale na pewno nie pozwolę się, żadnej ludzkiej sile, już z niej zawrócić. Mocno wierzę, że tylko to co we mnie, zaprowadzi mnie tam, gdzie jest teraz moje miejsce.