piątek, 25 września 2020

CZEKAJ NA MNIE NA STACJI, PRZYJADĘ POCIĄGIEM.....

 


W kalendarzu, kolejny 26.....

Nie ma Cię już dziesięć miesięcy, od dziesięciu najdłuższych miesięcy w moim życiu, nie mogę już Ciebie przytulić, nie mogę o nic zapytać i nic mi nie opowiedziałaś..... Cholerne 10 miesięcy zupełnie bez sensu......... Wiesz, że miesiąc może mieć sens albo nie? Ja nie wiedziałam.

Czasami wyobrażam sobie, że pojechałaś w podróż dookoła świata, a to znając Ciebie będzie baaaardzo długa podróż. Ty wszystko musisz dokładnie obejrzeć, wszystkiego posmakować i dotknąć, wszystkim się zachwycić....

Spędzisz w tej podróży resztę mojego życia, a potem przyjdziesz i będziesz czekać na stacji „ Śmierć Agaty”.

Ja na pewno przyjadę pociągiem......

I tak sobie jesteśmy, w dwóch różnych wymiarach, Ty podróżując - ja czekając na pociąg.

Dzisiaj nie mam już siły bać się hydry, ona była przedwczoraj, w Twoje dwudzieste urodziny sponiewierała mnie adekwatnie do okoliczności i poszła.

Wzięła tyle, że dzisiaj już nie przyjdzie, myślę że wystarczy jej na długo.... A jak jej nie ma i robi się spokój, to moje czekanie na pociąg, bywa czasami, całkiem znośne.

Rozglądam się z uwagą i szukam Ciebie wszędzie.

A znalezienie Ciebie nie jest trudne, jesteś we wszystkim, w zapachu kadzidła, w smaku makaroników, w odgłosach pociągów i dworców, w muzyce i w ciszy, tyle obrazów przywołujących jakieś wspomnienie z Tobą. Jesteś i będziesz. Często pytam siebie, co Ty byś zrobiła, powiedziała, pomyślała?

Czasami słyszę jak mówisz Agata!

No coś Ty!

Nie bądź Grażynka!

Zmień perspektywę!

Tak Ci się tylko wydaje......

Po Twoim „wyjeździe” straciłam punkt odniesienie i muszę już sama odkrywać świat na nowo.

W dniu swoich narodzin zaczęłaś pracę nad lepieniem „Agaty – mamy Oli” i gdyby ktoś pomyślał, że ten proces skończył się wraz z Twoim odejście, to byłby bardzo zdziwiony patrząc na to, co dzieje się ze mną teraz.

Potocznie mówi się, że w życiu jest coś za coś. Mnie nigdy nie było przesadnie pięknie, lekko i przyjemnie. W zamian za to, dostałam największy dar, wart całej reszty mojego życia. Dziewiętnaście wspólnych lat, z najlepszym człowiekiem jakiego znałam. Dziewiętnaście lat wspólnej cudownej „podróży” dzień po dniu. Jestem szczęściarą, niektórzy nie dostali nawet malutkiej części tego, co ja miałam.

Ktoś powie ze krótko....

Pewnie, że za krótko, za mało, niewystarczająco, ale choćbym miała cierpieć już teraz do końca życia, to to jest cena, którą warto będzie zapłacić.... Dziękuję Ci Wojtuś i czekaj na mnie na dworcu.... Mam tylko nadzieję, że mnie poznasz......


Zapalcie ze mną cokolwiek......

Dzisiaj dla trójki dzieciaków, które pojechały sobie razem w tę podróż dookoła świata. Miłosz, Maciek i Ola, rówieśnicy zmarli praktycznie razem, a każde osobno. Łączy ich data śmierci, albo data narodzin do innego świata.....

A ja sobie wyobrażam, że razem ze mną na ten ostatni pociąg czeka Agnieszka i Magda......


Gdyby ktoś chciał porozmawiać to zapraszam  

https://www.facebook.com/groups/649537065904161

środa, 23 września 2020

URODZINY, KTÓRYCH NIE BĘDZIE.....

 



24 września 2000 przyszłaś na świat.

Jutro byłyby Twoje 20 urodziny, kolejny fantastyczny dzień, świeczki, tort, kwiaty, życzenia, Twoi przyjaciele.....

Dzisiaj.... Kupuję Ci znicz..... Już tylko tyle mogę....

I pewnie do końca życia, będę w dniu Twoich urodzin czytała list, który napisałam do Ciebie po śmierci.

Nad Twoją urną, odczytał go jakiś obcy człowiek ( nie znam faceta, ale wcale nie był miły)

Dzisiaj, to ja przeczytam go światu i Tobie raz jeszcze....


Kochana Oleńko ( dla innych Aleksandro) potocznie zwana Wojtusiem


Prawie 20 lat temu byłam sobie zapracowaną, poukładaną ( czytaj sztywną, równą i nudną) mamusią odchowanego już synka. W wirze mojego zabieganego i trochę już monotonnego życia, przyszło mi stanąć pewnego wieczoru nad małym plastikowym „ustrojstwem” które radośnie zakomunikowało „BĘDZIESZ MAMĄ”!!!!

Najpierw zdziwienie, niedowierzanie, trochę strachu......... głębszy oddech i pierwsza myśl jaką zapamiętałam …......„bądź dziewczynką.....” To pewnie słabość i egoizm, bo normalna mama zawsze mówi byle było zdrowe, a ja chciałam mieć córeczkę.

(No ale jak powszechnie wiadomo, normalną mamą nigdy nie byłam).

Od pierwszych dni nie miałaś ze mną łatwo, nie położyłam się w cieplutkim łóżeczku, żeby Ci było lepiej, tylko rozpoczęłyśmy wspólną wędrówkę ( czasami niestety w wielkim pędzie).

Pamiętam dzień, w którym pierwszy raz zobaczyłam malutką fasolkę na USG, pamiętam pierwszy zapis bicia Twojego serduszka a przede wszystkim pamiętam 9 miesięcy moich monologów skierowanych do Ciebie.

Nie będę ściemniać, nie zawsze było różowo, zwyczajnie po ludzku bałam się o naszą przyszłość, bałam się że nie dam rady, że zabraknie mi siły....... I wiesz co? Dzisiaj już wiem, GŁUPIA BYŁAM! Bardzo głupia byłam! Nie miałam pojęcia, że to właśnie Ty i to że pojawiłaś się w moim życiu będzie moją największą siłą i inspiracją. Że dasz mi odwagę, siłę i nauczysz w życiu więcej niż ja Ciebie.

Nie masz pojęcia ile razy myślałam sobie gdyby nie Ola...... Ile razy zadawałam sobie pytanie jak beznadziejne byłoby moje życie bez Ciebie, że po wszystkich wydarzeniach, które mnie w życiu spotkały po prostu nie miałabym po co wstać rano, nie miałabym po co ubrać choinki albo upiec szarlotki „ w kratkę”.....

Pamiętam wiele takich momentów, w których świat walił mi się kolejny raz na głowę, a kłopoty wydawały się nie mieć końca i wtedy najczęściej przybiegałaś ze swoim „wszechświatem ogromnym” z pasją i radością życia wykrzykiwałaś w progu „wygrałam! albo doszłam do Zakopanego! Albo widziałam to, tamto, owo i to było cudowne! Albo stawałaś w progu, jeszcze jako całkiem mała dziewczynka i pytałaś co robimy? Gdzie idziemy? ….. Nie miałam czasu się martwić, wsuwałaś swoją mała łapkę w moją dłoń i szłyśmy najpierw bardzo bliziutko, potem dalej i dalej, a Ty chłonęłaś świat jak gąbka, zakochiwałaś się w nim i w życiu, lubiłaś ludzi i umiałaś się cieszyć i zawsze chciałaś więcej, dalej, mocniej i zawsze inaczej niż wszyscy. A wszystko to czyniło moje problemy nijakimi.

Na ile mogłam i potrafiłam najbardziej chciałam „ dać Ci świat”, a ty odkryłaś w sobie pasje podróży. Dziś już wszyscy wiedzą, że jak „żyć się nie chce” to trzeba jechać przynajmniej do Wieliczki :-) Szybko jednak okazało się że to Ty mnie „ten świat” przywozisz z każdej najmniejszej nawet podróży. Zawsze będę pamiętać iskierki w Twoich oczach jak godzinami mogłaś opowiadać o tym co widziałaś i czego doświadczyłaś. A jak ty opowiadałaś...... Widziałam barwy, czułam smak, zapach, doświadczałam rzeczy o których istnieniu nie miałam pojęcia. Uczyłaś innego spojrzenia, tolerancji, zmieniałaś mi perspektywę robiąc totalny bigos w głowie, a Twój zapał i radość dawały kolejnego „kopa” do życia.

Szybko zobaczyłam, że jesteś inna, że nie dasz sobie narzucić gotowych rozwiązań i musisz sama spróbować. Tak naprawdę mimo tego, że Ty pewnie czułaś inaczej ja starałam się z całych sił nie zepsuć Twojej indywidualności, chciałam zawsze zrozumieć i zaakceptować Twoje wybory, choć jak sama wiesz łatwo nie było. Jak zaczęłaś dorastać na ile potrafiłam starałam się trzymać z boku, jak Twój „ anioł stróż” „zawór bezpieczeństwa” lub nazwij to jak chcesz, gotowa w każdej chwili „złapać Cię za rękę”. Pamiętam Twoją pierwszą samodzielną wyprawę do szkoły tramwajem jak zostałyśmy już same. Pewnie nie wiesz, że cała drogę szłam za Tobą, żeby mieć pewność że nic Ci się nie stanie. Wiele razy widziałam jak dokonujesz wyborów, które budziły moje ogromne obawy a potem serce mi pękało jak widziałam, ze cierpisz a ja nie mogę Ci pomóc. To bardzo trudne umieć się nie odezwać w takich sytuacjach, mnie nie zawsze wychodziło, nieraz się denerwowałam, złościłam, nieraz padło wiele niepotrzebnych słów a Tobie było przykro, Ale tak to jest że nawet jak wiemy, że tylko przez własne błędy dziecko nauczy się życia, to wydaje nam się że wiemy lepiej bo więcej przeżyliśmy. I znowu miałaś rację, że to nieprawda, dzisiaj już wiem, że to kim jestem , jaki mam system wartości i jaką wrażliwość zawdzięczam tylko Tobie. Do końca życia będę mieć w uszach to Twoje „Agata! Zmień perspektywę, Agata! nie oceniaj! Agata zaakceptuj, to kompletnie nie jest ważne, to po co się nad tym spalać i poświęcać temu tyle uwagi. Agata! Zatrzymaj się i popatrz jak pachnie, jak świeci jak kwitnie... Agata stchórzyłaś! Agata! Agata! Agata! Całę życie śpieszyłaś się do dorosłości, irracjonalnie chciałaś sama, szybko i w tej chwili wszystko przeżyć, doświadczyć, poukładać po swojemu. Dzisiaj już wiem, że nie miałaś czasu, tylko czemu dzisiaj nie wsunęłaś swojej drobnej dłoni w moją i nie wzięłaś mnie w tą drogę???? Ja nie umiem tu zostać bez Ciebie, tu nic nie jest warte żadnej uwagi.

I jeszcze jedno wszyscy wiedzieli i śmiali się ze mnie jak mówiłam, że jeżeli ktoś zrobi Ci krzywdę, to dorwę i zakopię go w ogródku..... Dzisiaj te słowa nabierają zupełnie innego znaczenia.

Mogłabym tak długo i dużo jeszcze pisać, ale Ty znowu nie masz czasu, już musisz iść nie oglądając się za tymi co za Tobą, więc będę tu przychodzić, albo ty wpadnij i pogadamy jak zwykle, teraz to mi będziesz miała dopiero dużo do opowiedzenia. Tylko zupy już nie zjesz zanim wystygnie, ale spoko dam Zoranowi.... polubił.

Tylko o jedno Cię proszę, nigdy nie zapomnij, że ja cię kocham Wojtuś.

Agata – mama


* Jak wiadomo, nie mam pojęcia o interpunkcji, a tego tekstu nie może sprawdzić mój Korektor, gdyż list ten jemu właśnie dedykuję :-)

Zapalcie jutro...... ( znicz, kadzidło, papierosa, zapałkę....)

Podobno w Turcji rosną czarne róże.........

czwartek, 17 września 2020

ODZYSKAĆ MARZENIA ....

 




Ciągle szukam sposobu na przechytrzenie Pani Traumy i skuteczną ucieczkę z jej niewoli. Rozmyślam, przyglądam się bardzo uważnie, temu co czuję.

Coraz częściej , potrafię  zmierzyć się z emocjami, nawet tymi destrukcyjnymi.

Już nie wypieram, nie odrzucam w panice. Siadam na macie, albo przysiadam na murku i „oglądam” każdą bardzo dokładnie. Patrzę, co robi w mojej głowie, w jaki sposób wpływa na ciało. Uczę się z nimi żyć, już bez histerii, bez przesadnego lęku. Staram się nie dać im upustu, ani w mowie, ani w zachowaniu. Nie daję się sprowokować hydrze, a ona już, coraz nieśmielej, przysiada na łóżku. 

Czy tak już będzie zawsze? 

Czy ten stan jest trwały? 

 Tego nie wiem, ale bardzo chciałabym żeby tak się stało.

Spokój.... cisza.....

Zabierając Olę, los zabrał mi wszystko: radość, plany, nadzieje, siłę i chęci do pracy.

Bo, po co? Dla kogo?

Nic, ani nikt nie odda mi już dziecka.

O co, w takim razie, mogłabym jeszcze „zagrać” z życiem?

Długo się nad tym zastanawiałam i przypomniała mi się rozmowa Oli z moją mamą:

„Babciu, o czym Ty marzysz?”

„ O niczym. O czym ja jeszcze mogłabym marzyć?”

Ogromne zdziwienie i krótkie zdanie Oli, po głębszym namyśle:

„Wiesz Agata, to jest straszne! Jak człowiek przestaje marzyć, to tak jakby już umarł....”

Eureka! Wojtuś po raz kolejny, miałeś rację!

Żałoba, zabierając nam marzenia, uśmierca nas tu na ziemi.

Ale, to czy umrzemy w ten sposób,  już w dużej mierze, zależy od nas samych.

Myślę, że jeżeli zacznie mi się chcieć czegokolwiek, najmniejszego nawet, takiego malutkiego dla siebie, to może zrobię krok do przodu! 

To mogłoby  być wyjściem z matrixa.....

Tylko, że ja nie mam marzeń..... Już nie mam......

Na skutek, zbiegu bardzo dziwnych okoliczności, w ostatnich dniach, przemierzałam pociągiem, parokrotnie, trasę z Krakowa do Tarnowa.

Ostatni raz, w ten sposób, jechałam 10 lat temu i zupełnie nie rozumiałam zachwytu Oli, zagorzałej miłośniczki kolei.

Wtajemniczeni wiedzą, że gdy okres między jedną a drugą podróżą Wojtka, wydłużał się za bardzo, to ona wyciągała kogoś, kupowała bilety i jechali...... z Balic do Wieliczki.

Po co?

Tylko po to „żeby się przejechać” . „Agata w podróży koleją jest magia! W tym jest wszystko, jak tak sobie siedzisz, myślisz i jedziesz, a pociąg wystukuje rytm!”

Czwartek - godzina 14.07 - Kraków Główny – Tarnów – obok - w mojej głowie – Ola

- Miałaś rację fajna taka podróż …..

- Nie zrozumiałaś! Skup się Agata!

Czwartek - godzina 20.50 – Tarnów – Kraków Główny

- Nie wiem co mi chcesz powiedzieć.......

- No to jeszcze raz....

- Sorry Agata! Musisz tam pojechać jeszcze raz, bo nie uważasz!

Wtorek - godzina 14.07 - Kraków Główny – Tarnów

Tym razem, uważnie przyglądam się temu, co za oknem i słucham tej „pociągowej muzyki”

Zostawiam za sobą Kraków..... Ale czy tylko Kraków?

- Patrz przed siebie!

- .............................................

Dzisiaj w Tarnowie, przed załatwieniem swoich spraw, mam sporo wolnego czasu.

Idę na spacer i....

Słonecznie, ciepło, pięknie.... spokojnie. Nie wierzę, to jest „tylko” Tarnów godzina jazdy pociągiem, a ja się czuję jakbym wylądowała na innej planecie. Wojtek, kubłem wylewa na mnie, wszystkie moje dawne marzenia i krzyczy: „Pamiętasz? Musisz pamiętać!”

Idę i podziwiam, podziwiam, podziwiam i... już pamiętam.

- „No to teraz chodź na lody, ale tędy i popatrz do góry”

Skręcam, w maleńką wąską uliczkę z „dachem” .  Parasolki ułożone w kolorowy dach ulicy, a pod nimi  ja, patrząca w słońce,  już nie tylko pamiętam, już zrozumiałam.

Wtorek - godzina 20.50 - Tarnów – Kraków Główny

– Już nie krzycz mi do ucha! Już wiem! Oddałaś mi moje marzenia.

Wiedziałaś, że w życiu, zawsze chciałam zobaczyć, co jest „za górką”.

To ja Ciebie tego nauczyłam. 

Do tego nie potrzeba, ani wielkich pieniędzy, ani nikogo innego, ani żadnych cudów, trzeba wstać i zrobić ten pierwszy krok. I ja to zrobię i zobaczysz, zrobię dla Ciebie.... 

Albo po raz pierwszy w życiu zrobię tylko dla Siebie?.............

A Ty, popatrzysz na mnie z góry i będziesz mogła być dumna.....

Czy zdarza wam się czasami w żałobie zobaczyć siebie? Pomyśleć tylko o sobie i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia?

Zapraszam do rozmowy   https://www.facebook.com/groups/649537065904161

poniedziałek, 14 września 2020

PROSZĘ, NIE WKŁADAJ MNIE DO SZUFLADKI

 


Nie jestem wyprodukowana w fabryce gwoździ!

Po raz kolejny, po przeczytaniu krótkiej informacji, włączył się we mnie buntownik.

„Piszę pracę magisterska na temat żałoby..... szukam informacji......” 

Nic nie wiem o autorce ogłoszenia i daleka jestem od oceny. Być może, dziewczyna sama doświadczyła straty, niemniej jednak, nie mogę oprzeć się refleksji.

Przysiadając na murku, zastanawiam się, ile warta jest taka wiedza?

Czy w temacie żałoby możemy kiedykolwiek coś uogólnić, oprzeć na statystycznej analizie? Czy taka analiza, może być podstawą do wyciągnięcia wniosków?

Jakie to miałyby być wnioski?

Kolejne opracowanie z ilu etapów składa się żałoba?

Opis, kiedy żałoba będzie patologiczna?

Już o tym pisałam, ale temat wraca sam.

Szukając sposobu na uporanie się z traumą, biorę pod uwagę wszystkie możliwe rozwiązania. Czytam, słucham, rozmawiam i dzisiaj wiem, że każdy swoje życie „przeżywa” sam. Nie ma dwóch jednakowych strumieni życia.

Dlaczego, za wszelką cenę chcielibyśmy uporządkować żałobę?

Trzy etapy, pięć etapów, dziewięć etapów....

Po co?

Ma trwać rok, dwa, dziesięć?

Dlaczego?

Minęło już tyle czasu, musisz się ogarnąć, trzeba żyć dalej!

Serio?

Każdy z nas, szuka własnego sposobu, jednemu pomaga rozmowa, innemu modlitwa, praca, zmiana otoczenia, jeszcze innemu tabletki. Jedni potrzebują ludzi, inni samotności. Nie można tego uogólnić. Znam mamy, których dzieci, będąc w tym samym wieku co Ola, zmarły w tym samym dniu, czy to oznacza, że my dzisiaj czujemy to samo?

Doświadczamy żałoby przez tyle samo dni i co?

Jesteśmy wszystkie w trzecim, czy w piątym etapie żałoby?

Czy statystycznie coś z tego wynika? …............

Nic nie wynika!

Jesteśmy różne, każda jest w innym miejscu, wspieramy się, rozumiemy, trafiłyśmy na siebie w życiu i przeżywamy razem, ale każda swoją żałobę i każda na swój sposób.

Statystycznie rzecz biorąc to.... można sobie głęboko schować taką statystykę.

Gdybym, do tego  założyła jeszcze, że autorka traumy nie doświadczyła, to jak mam jej wytłumaczyć jak to boli?

Jak to jest?

Przecież ja tego też, przez 50 lat nie wiedziałam . Nie wiedziałam, nie dlatego, że o tym nie czytałam, albo nie słyszałam, tylko dlatego, że tego nie przeżyłam. I nie ma innej drogi poznania.

Z drugiej strony, wiem że są osoby, które potrzebują takiej pomocy, a psycholog czy terapeuta musi mieć źródło swojej wiedzy, żeby spróbować tej pomocy udzielić.

Wiem, że trzeba zbierać takie informacje, jakoś je systematyzować a wnioski stosować w praktyce.

Mam ogromny dylemat im dłużej siedzę na murku i o tym myślę.

Czy może skutecznie pomóc ktoś, kto swoją wiedzę, na tak trudny temat, opiera tylko na „mędrca szkiełku i oku”?


Bardzo was proszę o podzielenie się opinią na ten temat.

https://www.facebook.com/groups/649537065904161

piątek, 11 września 2020

WARCIUTKO

 


Tyle po nas - ile o nas pamiętają.

Tak długo po śmierci, będziemy żyć tu na ziemi, jak długo, ktoś będzie o nas pamiętał.

Przysiadając na murku wspominam wczesne dzieciństwo.

Wakacje na wsi.

Warciutko, warciutko, Właduś warciutko!

Lecimy, kosimy, zbieramy, zwozimy!

Tymi słowami, rezolutna góralska prababcia poganiała swojego małżonka.

Właduś, stary góral – gawędziarz, daleki od dobrowolnego biegania truchtem wokół gospodarstwa, najczęściej słowa małżonki kwitował krótkim: „Poleku ze Karolciu! Poleku”

Moi pradziadkowie - takich ich zapamiętałam.

Proste, zapracowane wiejskie życie, jasne zasady i tradycja, tradycja, tradycja...

W strojach, obrzędach, w wierze i w codziennym życiu.
Stodoła, sąsiek, stajnia, obora, kuźnia......

Wóz drabiniasty, sanie na zimę, młynek do zboża.......

Pełna spiżarnia, rosół i drożdżowe ciasto na niedzielę......

Żywa choinka, biały obrus, opłatek, śnieg po kolana.

Dni powszednie i niedziele, praca i święto.

I tak od pokoleń.

Takiego świata w moim życiu nie ma już od dawna. Takiego świata, moja córka nawet nie widziała. A ja przywołuję w pamięci te czasy, z coraz większą tęsknotą.

Za kim?

Za czym?

Pewnie, za beztroską dzieciństwa, za spokojem, za radością.

Wspominając pradziadków nachodzi mnie refleksja.

Przez większość swojego życia, byłam jak prababcia Karololina - „warciutko, warciutko, warciutko”

W wiecznej pogoni, ślepym pędzie, żeby „utrzymać”, za wszelką cenę, ten biały obrus na stole. Przecież nie można inaczej.

Agata bój się boga!

Do piekła pójdziesz jak tego obrusa na twoim stole nie będzie!

W chwili, gdy życie powiedziało:”Sprawdzam!” Ja mam...... biały obrus.......

Rozłożę go sobie na stole, taki bielutki, wykrochmalony i wyprasowany jak deska....

Usiądę przy tym stole i co?

I posiedzę sobie tak sama, aż usłyszę chichot z zaświatów: | A nie mówiliśmy Ci poleku ze? „Zwolnij Agata! To za czym biegniesz, nie jest warte żadnej twojej uwagi, życie ci ucieka...... Po co ci ten obrus?”

Dzisiaj już dokładnie wiem, jak nic nie jest wart.

Los obuchem przywrócił właściwy system wartości w mojej głowie, ja już zrozumiałam o co w życiu warto zabiegać. Tak samo, zapewne wiedział, czterdzieści pięć lat temu, mój pradziadek.

I co z tego?

Ano nic z tego, takiej wiedzy nie przyjmuje się a priori, do tego się dorasta przez całe życie.

Jedni szybciej, jedni wolniej. jeszcze inni nigdy.

„Dorastając” uczę się dziś uważności, a czym ona jest, jeśli nie „poleku ze” mojego pradziadka ?


Zapraszam do rozmowy o zmianie priorytetów. Czy tylko mnie system wartości przewrócił się do góry nogami?

https://www.facebook.com/groups/649537065904161

Góralska gwara może być niezrozumiała dla wszystkich, dlatego pozwolę sobie przetłumaczyć:

  • warciutko – szybciutko

  • poleku ze - wolniej













środa, 9 września 2020

DOMINIK

 



Nie znam Cię osobiście.....

Nic o Tobie nie wiem, poza tym, że od kilku dni jesteś mamą anioła.

Dominik - kolejny młody człowiek, po drugiej stronie światła......

Koniec marzeń, planów i nadziei. Koszmarny koniec, zanim cokolwiek zaczęło się spełniać.

I Ty, człowiek, kobieta, matka, stojąca dzisiaj po tej drugiej stronie szyby.....

Nie znam Cię.......

Nic o Tobie nie wiem..........

Dlaczego, gdy czytam klepsydrę Twojego dziecka, po raz kolejny gaśnie moje światło?

Czuję jak rozsypujesz się na drobne kawałki, jak krzyczysz w swojej głowie, może złorzeczysz?

Wypowiesz wojnę Bogu tak jak ja, czy może jak inne osierocone mamy znajdziesz w nim pocieszenie?

Czuję jak wszystko Cię boli, ale wiesz że musisz iść jeszcze w tę ostatnią drogę......

Musisz stanąć nad trumną, w której sama będziesz chciała się położyć.

Czuję, jak zaczyna brakować Ci powietrza i jak sufit spadł na głowę, w chwili gdy dowiedziałaś się o wypadku......

Nie znam Cię osobiście.......

Nic o Tobie nie wiem.........

Widzę w wyobraźni Twój dom, pewnie jeszcze pełen ludzi, płaczu i współczucia. Wiem, że dzisiaj nic Cię to wszystko nie obchodzi.

Chcesz jeszcze tylko mieć siłę odprowadzić swojego syna do końca....i chcesz, żeby skończył się ten świat, a z nim Twój smutek, żal …. może gniew.....

Nie znam Cię osobiście......

Nic o Tobie nie wiem.........

Nie znajdziesz dzisiaj słów pocieszenia, Pani Trauma wzięła Cię w niewolę i rzuci na dno, sponiewiera, zmieni, będzie chciała zniszczyć.

Nic już nigdy nie będzie takie samo, Ty też już nigdy taka sama nie będziesz. Ze śmiercią swojego syna urodziłaś się ponownie, zupełnie innym człowiekiem.

Nie znam Cię osobiście......

Nic o Tobie nie wiem.........

Za kilka dni minie 10 miesięcy mojej walki z Hydrą, obiektywnie to niedługo, ale dla mnie ta walka trwa już wieczność. Stojąc dzisiaj pół kroku dalej niż Ty, na drodze, która nie wiadomo dokąd nas zaprowadzi, mogę Ci ofiarować swoją obecność, mogę potrzymać Cię za rękę, tak jak mnie kiedyś trzymali inni..... umiem milczeć, płakać, słuchać, umiem mówić szeptem...

Więc przyjmij proszę tę moją obecność, a jak już otworzysz oczy, to zobaczysz, że dużo aniołowych mam siedzi obok, gotowych ofiarować Ci to samo, co ja dzisiaj. 

Pamiętaj o tym, bardzo Cię o to proszę, nigdy o tym nie zapomnij.

Nie znam Cię osobiście.......

Nic o Tobie nie wiem.........

Tylko, czy ja wiem o kimkolwiek na świecie więcej, niż teraz o Tobie?


Zapalcie ze mną światełko, albo kadzidło... Jeżeli wierzycie w cokolwiek, to może zechcielibyście ofiarować modlitwę ze tego chłopca i jego rodzinę.....





piątek, 4 września 2020

NAPIJ SIĘ ZE MNĄ GORĄCEJ HERBATY

 



Halko!

Agata!

Przeżyłaś i jesteś tutaj - a to jest CUD!

Dlaczego w takim razie uparłaś się utonąć za wszelką cenę?

W poszukiwaniu sposobu na pokonanie hydry, trafiam na wielu ludzi, którzy pokazują zupełnie inną perspektywę.

Są tacy, którzy sami zmagając się z traumą i są już w zupełnie innym miejscu niż ja, są tacy, którzy nie podejmują próby wyjścia poza zaklęty żałobny krąg i tacy, którzy dopiero usiłują wstać z podłogi, tyle historii,  ilu ludzi.

Każdy wrzucony nagle, bez przygotowania, do wzburzonego lodowatego oceanu.

Wpadasz na dno, nic nie widzisz, nie słyszysz, jest ci zimno. Czujesz, że umierasz ale.....

Coraz częściej dociera do mnie, że to czy tak się stanie, zależy tylko od nas.

Albo się poddamy i utoniemy, albo będziemy do końca życia dryfować na powierzchni nie mając odwagi utonąć ani nauczyć się pływać.

Jest też trzecia droga.

Możemy spróbować dać sobie szansę, podjąć wysiłek i dopłynąć do bezpiecznego brzegu.

Nikt za nas zrobić tego nie może.

Siedząc na murku, po raz kolejny w mojej głowie „dobija” się myśl:

„Skoro cudem jest, że zostałam tutaj i żyję, to czy mam prawo oddać resztę życia walkowerem?

Czy mam prawo dryfować trzymając kurczowo za rękę ludzi, którym na mnie zależy?”

Zdaję sobie sprawę, że od pewnego czasu unoszę się spokojnie na powierzchni, czuję na twarzy ciepło słonecznych promieni, czuję lekkie przyjemne podmuchy wiatru, czuję spokój, ale....

Już mi to nie wystarcza?

Z uwagą „przyglądam się” temu: nie wystarcza.....

Pierwsza myśl, to ta, że nie chcę utonąć.

Nie potrafię się poddać w ten sposób i wcale tego nie chcę.

Bardzo zaskakujące odkrycie.

Ta cisza, ten spokój, zaglądanie w siebie z uwagą, łapanie każdej emocji, nie po to żeby ją odepchnąć tylko oswoić, pozwala odkryć tę bardzo zaskakującą dla mnie prawdę.

Chcę żyć.

Chcę żyć tyle, ile będzie mi dane.

Dryfowania na dłuższą metę życiem nazwać się nie da.

Muszę nauczyć się pływać.

Jak?

Zaczęłam próbować metody maleńkich kroków, z uwagą i w spokoju daję sobie codziennie prawo do najmniejszej nawet przyjemności.

Obiecałam Oli nawlec na żyłkę codziennie, przynajmniej jeden kolorowy koralik. Mam nadzieję, w ten sposób stworzyć sznur uśmiechów i wdzięczności.

Od kilku dni, wiem już, że to działa.

Już nie stąpam jak saper, w oczekiwaniu na wybuch, nie patrzę z którego kąta wyskoczy hydra.

Skupienie uwagi na tym co piękne, dobre, spokojne i uczciwe czynią ją malutką i już nie tak przerażającą.

Czując że usiłuje podejść, zaparzam kubek ulubionej herbaty, włączam muzykę, siadam na macie albo idę na spacer, zachwycając się najmniejszym nawet drobiazgiem. Mam czas, nie muszę już nigdzie biec a świat jest taki piękny.....

Najdziwniejsze jest to, że moje „kontakty” z Wojtkiem są teraz o wiele lepsze. Myślę, że ona prowadzi mnie tymi małymi kroczkami do akceptacji, do innego świata, do innego wymiaru życia.

Dzisiaj jej słowa: „Zobaczysz Agata, ja ci kiedyś oddam cały ten świat, który Ty dałaś mnie” nabrały zupełnie innego znaczenia. Po raz kolejny, moje dziecko „daje” mi świat, o istnieniu którego, nie miałam nawet pojęcia.

Ogromną inspiracją do podjęcia tej próby, była dla mnie Ewelina Stępnicka, jej historia, to o czym pisze na blogu i jej grupa „Staw się do życia”.

Trafiłam na te wpisy przez zupełny przypadek ( a może wcale nie był to przypadek ), ale o tym napiszę już innym razem.

Gdyby ktoś z was próbował w ten sposób zawalczyć o siebie i zechciał się podzielić doświadczeniem, albo refleksją,  to serdecznie zapraszam do rozmowy. Będę bardzo wdzięczna.

https://www.facebook.com/groups/649537065904161