czwartek, 29 października 2020

NIELISTOPADOWY LISTOPAD

 


Czasy niepewne.

Zaraza szaleje, sytuacja w kraju coraz bardziej dramatyczna, późna jesień – ciemno, zimno, straszno....

Okoliczności, które w walce z Hydrą, stoją zdecydowanie po jej stronie.

Długie, samotne, jesienne wieczory nigdy nie były moją mocną stroną.

Listopada, od kiedy sięgam pamięcią szczerze nienawidzę. Zapach gnijących liści pomieszany z wilgotną mgłą i wszechobecna ciemność, zawsze uruchamiały w mojej głowie jedną myśl: żeby tak móc zasnąć na miesiąc. Większość, moich złych doświadczeń w życiu, miała miejsce w listopadzie.

Wszystko to z roku na rok powodowało paniczny, irracjonalny lęk w tym okresie.

Przesadzasz!

Sama sobie to nakręcasz!

Wywołujesz wilka z lasu!

Ile razy słyszałam takie teksty?

Ile razy usiłowałam zaklinać rzeczywistość?

Wmawiać sobie, że to nie tak. Planować to co lubię i co sprawiało radość.

01 grudnia, gdy nie wydarzyło się nic złego, odczuwałam wyraźną ulgę.

W zeszłym roku, tak niewiele zabrakło.....

Nierealne?

Niemożliwe?

Chore?

Wiem, że tak to wygląda z racjonalnego punktu widzenia. Z drugiej strony, coraz częściej zastanawiam się, czy wszystkie te trudne dni, przez tyle lat, nie budowały mojego pancerza, który w efekcie uchronił mnie przed śmiercią rok temu?

Czy, „dowalanie” przez życie raz po raz, zawsze w tym samym okresie, nie zbudowało mojej tarczy przed tym co mogło i pewnie powinno mnie zabić, tam wtedy?

To tak, jakby ktoś, albo coś wiedziało z góry, co się stanie - a jednak postanowiło mnie ocalić.....

A gdyby rzeczywiście tak było, to doświadczyłam cudu.

A jeżeli stał się cud, to po coś to jest.....

Dlaczego ciągle nie widzę tego co przede mną?

Dlaczego ciągle nic się nie wyłania?

Dlaczego nie wiem?

Dlaczego nic nie czuję?

Po co? Dlaczego?

Nie znajdując odpowiedzi, po dłuższym siedzeniu na murku, musiałam wyjść do sklepu.

W ostatnim czasie, stopień mojego nieogarnięcia życiowego sięga już zenitu, i sama się dziwię że jeszcze nie zgubiłam się po wyjściu z domu....

Światło w lodówce potrafi jednak skutecznie przywrócić człowieka na ziemię więc poszłam....

Po pięciu minutach spędzonych wśród regałów pełnych towaru, już nie wiem po co tu przyszłam i co tak naprawdę jest mi potrzebne. Kupuję chleb i..... przed sobą widzę mała buteleczkę ulubionego soku Oli. Ten sok na odwrocie kapsla ma zawsze sentencję. Przypomniało mi się, bo kilka dni temu znalazłam takie nakrętki i dwie puste butelki na jej grobie. Sytuacja tak bardzo mnie wzruszyła, że teraz odruchowo kupiłam ten sok, a po powrocie do domu otwarłam:



Wiem! Wiem co teraz powie większość normalnych ludzi...

No i co z tego?

Ja wierzę, że to jest znak, wierzę że w końcu zobaczę i poczuję co mam tu jeszcze do zrobienia i po co to wszystko.

Dotarło do mnie jeszcze jedno, mam cię już gdzieś listopadzie!

Nic gorszego już mi nie zrobisz, dzisiaj ja już się ciebie nie boję, tak jak nie boję się zarazy, ani głupich polityków, ani niczego....

Ola mówiła, że jak przestajesz odczuwać strach, to wtedy już możesz wszystko.

Może to paradoksalnie będzie dobry początek?


Czy tylko na mnie tak działa jesień?

Czy radzicie sobie teraz z żałobą gorzej?

Zapraszam do rozmowy  https://www.facebook.com/groups/649537065904161



wtorek, 27 października 2020

DZIWNY SMAK "WOLNOŚCI"

 

                                                                                             /fot.Jacek  Taran/

Cześć Wojtuś!

Myślałam, że przyjdziesz na gorącą czekoladę wczoraj wieczorem, ale nie przyszłaś.....

Potem, ktoś mi uświadomił, że siedzisz przecież i blokujesz ulicę, pod Jubilatem...

No jak mogłam o tym nie pomyśleć?

Jak zwykle nie masz czasu, a tu wieczory coraz dłuższe i takie jakieś dziwnie puste.

Wiesz mamy zarazę, taką współczesną hiszpankę, ludzie chorują, umierają, niektórzy bardzo się boją.

Ty byś się pewnie nie bała, jak zwykle, a ja umierałabym ze strachu o Ciebie.

A dzisiaj?

Dzisiaj, to ja się już nie boję niczego i o nic i o nikogo.

Dziwne takie uczucie – bezczucie.

Nie umiem ci opowiedzieć, ale Ty pewnie widzisz i wiesz.

Coraz częściej myślę, że to może być ta wolność, o którą tak nam w życiu chodziło, tylko jedno mi się nie zgadza, oni wszyscy zawsze mówili: „słodki smak wolności?”

No, to o tej mojej można powiedzieć wszystko, ale nie to że jest słodka.

Wcale nie jest!

Jest nijaka – byle jaka, wcale nie taka miała być!

Wisisz w próżni i nic kompletnie już Cię nie dotyka, ani boli, ani cieszy, ani wzrusza...

A ja?

Ja wolałabym się bać o Ciebie do końca życia i narzekać i być zmęczoną i nie móc niczego zaplanować bo „dziecko” i sprzątać Twoje zabawki i prasować i gotować wegetariańskie dziwności i udawać niewolnicę macierzyństwa, ale żyć. Przeżywać razem z Tobą, każdy dzień, każdą chwilę i tę dobrą i tę nawet najgorszą!

No i  popatrz Wojtek, jak niewiele warta taka wolność.

Zawsze mówiłam, że może być bardzo trudno, ale musi być warto. Teraz coraz częściej myślę, że wcale warto nie było....

Można było równo w szeregu, głowy nie podnosić, nie myśleć nie zastanawiać się i mieć gdzieś - na jedno by wyszło....

Trzeba Ci było te różowe kokardki we włosy i białe rajstopki i puścić razem ze stadem, a nie nabijać głowy frazesami, trzeba było?

Jednak na mózg Ci padło Agata! 

Napij się gorącej czekolady i poczekaj, zawsze Ci mówiłam trenuj cierpliwość i poczekaj co przyniesie strumień.....

A w oczekiwaniu ubieraj buty i zasuwaj, bo dzisiaj to młodzi pytają: "Gdzie jest reszta?"



niedziela, 25 października 2020

NA WOJTUSIA Z POPIELNIKA......

 


„Na Wojtusia z popielnika iskiereczka mruga,

chodź opowiem Ci bajeczkę, bajka będzie długa.....”


Ukochana kołysanka Oli, przez którą ja zaczęłam nazywać ją Wojtusiem. Zaśpiewana chyba z tysiąc razy, jej dawała spokojny sen, a mnie ciepło w sercu. Bez względu na okoliczności, trudno się było nie uśmiechnąć, na widok jej spokojnie śpiącej buzi.

Ta bajka, w moim życiu zaczęła się 24.09.2000. Miała trwać jeszcze długo, nawet jak mnie już nie będzie i jak każda bajka, miała mieć oczywiste zakończenie: „żyli długo i szczęśliwie....”

Tak miało być.

Możesz wszystko!

Jesteś mądra, zdolna i piękna.

Jesteś dobra i.....

Nic złego stać się nie może, bo ja zawsze Ciebie ochronię, a każdego kto zechce zrobić Ci krzywdę zakopię w ogródku....

Zawsze będę stać po Twojej stronie.

Ile razy w życiu wypowiedziałam te słowa w ciągu dziewiętnastu lat ?

Nie wiem.

Dzisiaj, w mojej głowie zapalają się pojedyncze iskierki przywołujące obrazy z Twojego życia.

Mała dziewczynka radośnie oznajmiająca światu, że już wstała, odgarniająca małą dłonią długie rozczochrane włosy, tłumacząca babci w swoim, dziecięcym języku: „umyli mi włowę ( to był skrót od włosy i głowa) – iskierka gaśnie, ale po niej zapalają się kolejne.

Siedmiolatka w białych ( znienawidzonych ) rajstopkach, maszerująca po raz pierwszy do szkoły.

Pierwszy sukces literacki, odbieramy nagrodę w Muzeum Narodowym i różowa sukienka w grochy.

Pierwszy dzień w gimnazjum, pójdę w glanach i mam przyjaciół Ania, Olga….. życie jest piękne, ludzie są cudowni, Tytus jest moim najlepszym przyjacielem.

Wizyta w Sopatowcu,, nie masz pojęcia jacy to cudowni ludzi, jakie magiczne miejsce. .

Pierwsze wyjście w góry, drugie wyjście i już to kocham. Pan Piotr, Paweł, Dominika... Doszłam pieszo do Zakopanego. I życie jest piękne, ludzie są dobrzy, kocham życie i wszystko mogę!

Spotkanie ze sztuką, film, Roman i …. życie jest piękne, ludzie są cudowni!

Zobaczysz Agata dostanę się do najlepszego liceum, pójdę do V – wszystko mogę!

Dostałam się, poznałam Ewę – życie jest piękne.

…..........................................................................

Życie jest piękne?

Życie nie jest piękne, ludzie są wredni! Nie daję rady, nie ogarniam, ten człowiek mnie zniszczy!

Nie chce mi się żyć, już nawet wyjazd w góry nie pomaga...

Dalszych iskierek już nie chcę oglądać, nawet ta,  że będąc już w tak głębokiej depresji dałaś radę zdać maturę i dostałaś się na wymarzone studia, dzisiaj boli. Choć wtedy, wydawało mi się, że może usłyszę po raz kolejny, że życie jest piękne a ludzi dobrzy.....

I jeszcze Zoran jego pierwsza noc z Tobą i szaleństwo na psich wybiegach.

Jeszcze Julia i Patryk, którzy do końca trzymali Cię za rękę.....


A potem, nagle ktoś zlikwidował piec i popielnik, do którego spadają iskierki Wojtusia.

Jutro minie jedenaście miesięcy, od dnia w którym nieodwracalnie zgasł ogień, który opowiadał tę bajkę, bajkę Twojego życia, a ja zostałam tu sobie z tą kołysanką, tylko co ja mam z tym zrobić?


Po raz kolejny proszę bądźcie jutro z nami, w tych dniach bardzo obie potrzebujemy waszych ciepłych myśli ….




wtorek, 20 października 2020

AGATA, ale ty pamiętasz, że to jest radosne święto?

 


Urna nie ma kieszeni ani karty kredytowej. Tu kończy się nasz chocholi taniec byle więcej, byle szybciej, byle lepiej niż inni. Zostaje tylko pamięć w głowach i pamięć w sercach ludzi. O tę drugą, znacznie trudniej. Tej kupić za spadek się nie da.

Im bliżej 1 listopada, tym więcej refleksji rodzi się w mojej głowie.

Od roku, jestem stałym bywalcem jednego ze starych krakowskich cmentarzy. Miejsce, w którym znajduję spokój i czas na zadumę, nie tylko nad śmiercią. To tam najczęściej „przysiadam na murku”. W rozpędzonym, zatłoczonym, bardzo trudnym do życia Krakowie, który choć piękny, dla mnie z dnia na dzień robi się coraz bardziej nieprzyjazny, to jedno z niewielu miejsc, gdzie panuje cisza i spokój. Gdzie czas odzyskuje właściwe tempo, a postrzeganie świata właściwą perspektywę.

Wracając od Oli wolniutko przechadzam się alejkami, przystając nad różnymi grobami.

Na co dzień niewielu tu ludzi, bywało tak, że spacerowałam zupełnie sama. Wśród bardzo starych grobów, moją uwagę najczęściej przykuwają te nowsze, marmurowe wręcz monumentalne i bardzo drogie. Nie widzę niczego złego w stawianiu takich nagrobków, bo wiem, że człowiek może mieć taką potrzebę. Pamiętam jak mój dziadek po śmierci syna wydał majątek na grobowiec mówiąc: już nic więcej dać mu nie mogę. Patrząc na te bardzo stare, odnawiane po latach, myślę że to dobrze że zostały, mówią więcej niż pomniki. Ale uderza mnie to, że te współczesne groby za miliony monet najczęściej są zupełnie opustoszałe, jakby już nie było nikogo, kto mógłby zapalić na nich znicz.

I to też nie byłoby nic złego. Sama wiem, że Ola nie leży na cmentarzu i ktoś może nosić zmarłego w sercu i nie mieć potrzeby odwiedzania cmentarza. Sama najchętniej spotykam się z Wojtkiem nad kadzidłem zapalonym w przeróżnych miejscach, albo nad świecą zapaloną w domu, ale po co w takim razie taki grobowiec?

Dla kogo stawiamy takie „pomniki”?

Odpowiedź jest prosta, wszystko musi pasować do rodzinnego obrazka.

01 listopada wszystkie te groby „ożyją” w spotkaniach cioci Lusi z ciocią Kryśką, w opowieściach o kuzynach i kuzynkach, o tym kto umarł, kto chory i komu się powiodło. W komentarzach, że ten przytył, a tamten ubrany nie tak jak trzeba, a tego trzeciego to wcale nie było. Przyniesione tony plastiku i kwiatów, których przez następne pół roku nawet nie będzie miał kto uprzątnąć. Byle więcej, byle poczuć się lepszym, byle nie gadali, byle, byle, byle....

A w tle piękna rodzinna budowla.

Tylko gdzie w tym wszystkim jest ten zmarły?

A ja pamiętam stare groby zasypane liśćmi i zwykłe świece stawiane z potrzeby serca, Pamiętam ciszę i zadumę i ciepłe wspomnienia i zwyczaj, że na opustoszałej nieznanej mogile zapala się znicz. Przez wiele lat, z tego powodu razem z Olą chodziłyśmy na cmentarz wieczorem i długo przechadzałyśmy się między grobami, a Ola często wtedy pytała: Agata, ale ty pamiętasz, że to jest radosne święto? Kupisz mi turecki miodek?

Wtedy pamiętałam, w tym roku nie umiem sobie tej radości nawet wyobrazić.

Stając nad jej grobem miotam się między tym co czuję a tym co pewnie powinnam.

Gdyby to było możliwe, to jej prochy rozsypałabym z najwyższej góry, na jaką byłabym w stanie jeszcze wejść, ale musiałam ją pochować.

Gdybym miała wybór, jej grób zawsze byłby zwykłą ziemną mogiłą, ale rozum krzyczy, że jak mnie zabraknie, to niewiele by z tej mogiły zostało.

To co ja mam zrobić?

Postawić taki monument, ubrać słodkie futerko 01 listopada i urządzać plenerowy cyrk co roku?

Co ja mam zrobić 01 listopada?

…...............................................................................................................................

Agata, ale ty pamiętasz, że to jest radosne święto?

Wiem!

Kupię Tobie turecki miodek, a dla siebie tego wielkiego lizaka, którego zawsze uważałam za zbytek i wrzucę pieniążek do puszki, na światełko dla Cmentarza Orląt Lwowskich., który tak kiedyś Ciebie  zauroczył. Ty byś się podzieliła.

A grób? A grób niech sobie stoi, aż coś wymyślę. Może, zabiorę Cię stąd daleko i tam wszystko będzie możliwe. Może tak będzie......

A wy co myślicie o 01 listopada?

Zapraszam do rozmowy  https://www.facebook.com/groups/649537065904161

poniedziałek, 19 października 2020

O TYM JAK WOJTEK PRZYPOMNIAŁ MI CO TO JEST WDZIĘCZNOŚĆ


 

Jeżeli miałabyś pomodlić się jeden, jedyny raz w życiu i miałabyś to zrobić jednym słowem, to co byś powiedziała?

Pamiętam, jak to pytanie zadała mi Ola, po lekturze książki, której tytułu już dzisiaj nie pamiętam.

Pamiętam również, jak długo potem rozmawiałyśmy o tym, że trudno być człowiekiem, nie odczuwając wdzięczności wobec świata, wdzięczności wobec tego wszystkiego czym obdarowuje nas los. O tym jaką  ona ma moc i że na co dzień zupełnie tego nie doceniamy.

Trudno przekonać zbuntowaną nastolatkę, do tego że wyłączenie w sobie wewnętrznego krytyka, nie poddawanie wszystkiego ocenie, a tylko przyglądanie się z uwagą, przynosi człowiekowi spokój i odrobinę szczęścia.

Ona mi nie uwierzyła, a ja nie mogłam zrozumieć dlaczego nie chciała tego przyjąć. Dla mnie, wtedy zaakceptowanie tej tezy, wydawało się bardzo proste.

Wtedy......

Razem ze śmiercią Oli, Pani Trauma, w pierwszej kolejności wyszarpała i zabrała właśnie ten kawałek Agaty, który potrafił być wdzięczny.

Złość, rozpacz na zmianę z bezsilnością i poczuciem beznadziei, to najsilniejsze uczucia towarzyszące żałobie, uczucia spod których niewiele jeszcze jesteśmy w stanie zobaczyć . Gdzie tu jest miejsce na wdzięczność?

Po raz kolejny przysiadam na murku.

Wiesz Wojtek, miałaś rację życie potrafi doprowadzić człowieka do takiej czarnej dziury, w której nie ma miejsca na wdzięczność, miałaś rację.......

Rozmyślam, starając się przypomnieć sobie argumenty, których użyłam podczas tamtej rozmowy. Może, w ten sposób przekonam dzisiaj samą siebie?

Stoję teraz w takim miejscu w życiu, że śmiało mogę powiedzieć: straciłam wszystko.

Przez dziewiętnaście ostatnich lat dziękowałam losowi, za to że dał mi córkę, dziękowałam za to jak stawiała pierwsze kroki, za to że jest zdrowa, piękna, mądra, dziękowałam za każdy jej uśmiech i każdą najmniejszą radość, która była jej udziałem. Byłam mamą, zawsze najpierw byłam mamą i za to właśnie byłam wdzięczna.

A dzisiaj?

Bzdury opowiadasz Agata!

Ostatnio, coraz częściej włącza mi się w głowie „sufler”, który podpowiada to, co najprawdopodobniej usłyszałabym od Wojtka.

Nie masz za co być wdzięczna?

A mnie tłumaczyłaś: Ciesz się tym, że wstałaś zdrowa i że świeci słońce. Nie oczekuj wygranej w lotto, zwolnij, przystań spokojnie złap oddech i rozejrzyj się wokoło.

Znajdujesz tyle piękna w świecie i nie masz za co być wdzięczna?

Od 26 listopada 2019 słowo „dziękuję” powiedziałaś tyle razy, że już na drugie imię powinnaś mieć „Dziękuję”. Przypomnij sobie, ile dobra doświadczyłaś od ludzi, ile nadal dostajesz, sama ostatnio napisałaś, że nie zdążysz nawet w połowie tego oddać!

Niczego Ci Pani Trauma nie zabrała, bo tego zabrać się nie da, tylko trzeba skupić na tym uwagę! Tyle razy mnie mówiłaś, a teraz sama nie wiesz?

Czy nie wiem?

Oczywiście, że wiem...........

Wiem i DZIĘKUJĘ!

Dziękuję przede wszystkim Tobie za dziewiętnaście najlepszych lat mojego życia.

Dziękuję za to, że teraz też nie pozwalasz mi się poddać, że trzymasz za rękę, siedzisz obok i jak zawsze, jesteś najlepszą „przypominajką” tego, co jest we mnie, a o czym zapomniałam.

Bez względu na to, w co wierzymy, bez względu na to, w jakim punkcie życia właśnie się znajdujemy, ta najprostsza, uniwersalna modlitwa jednym słowem to właśnie „Dziękuję!”.

I tego też nauczyła mnie Ola.


Czy po tak ciężkich doświadczeniach potraficie jeszcze być wdzięczni?

Serdecznie zapraszam do rozmowy:   https://www.facebook.com/groups/649537065904161






piątek, 16 października 2020

WESTALKI NIEDOMOWEGO OGNISKA

 


Do życia obie zawsze potrzebowałyśmy słońca.

Nie znosiłyśmy ciemności, a Ty od dziecka się jej bałaś.

Kochałaś płomień świecy, ogień w kominku i ognisko.

Gdy przychodziła jesień, w naszym domu obok kadzidła zawsze paliły się lampiony. Wyjmowałaś wszystkie świeczniki, podstawki, kominki, oby jak najdłużej utrzymać płonący ogień.

Wtedy za tym nie przepadałam. Zmieszany zapach kadzidła i wypalanych świec nieprzyjemnie drażnił moje zmysły.

Pani Trauma potrafi w człowieku zmienić nawet upodobania....

Wiesz, że z Twojej ostatniej drogi, zostały we mnie tylko pojedyncze, zupełnie rozsypane, obrazy. Niewiele widziałam, niewiele pamiętam.

Wśród tych odłamków świadomości zachował się też taki: Julia, trzymająca w drobnej trzęsącej się dłoni latarenkę i kadzidło. To właśnie dym tego kadzidła, tam nad urną, przeniósł Ciebie w mojej głowie, wysoko w stronę światła.

Od tej pory, praktycznie wpadam w panikę, na samą myśl o tym, że na Twoim grobie zgaśnie ostatni znicz i że zrobi się ciemno.

Pamiętam swoje obawy z okresu lockdawnu, ja nie bałam się zarazy, ja najbardziej bałam się zamknięcia cmentarza.

Miałam w głowie gotowe pomysły na to, jak tam wejść i pomimo wszystko zapalić światło.

Bardzo szybko dotarło do mnie, że tego ognia na Twoim grobie wcale nie pilnuję sama. Dyskretnie spokojnie, nie oczekując niczego w zamian, stoją obok mnie Westalki niedomowego ogniska. Taką rolę, w spadku po Tobie, dostały kobiety w rodzinie, obie ciotki i babcia. Pilnujemy, zapalamy, wymieniamy i znowu pilnujemy. Za każdym razem idąc do Ciebie zastanawiam się czy zdążyłam, czy nie lało za bardzo, czy nie wiało? Czy jeszcze świeci się przynajmniej jeden znicz?

Patrząc przez okno, na padający od kilku dni deszcz, w mojej głowie uporczywie powraca myśl: Czy jeszcze się świeci?

Wiem, że jesteś obok, palę kadzidło w domu, zapalam Twoje lampiony, ale w głowie jak mantra: Czy Tobie tam nie jest ciemno? Czy nie pomyślałaś, że ja zapomniałam? Czy nie jest Ci smutno, że nie przyszłam?

W końcu po kilku dniach, opady ustały na chwilę i mogę pójść na cmentarz.

Spadające liście praktycznie przysypały cały grób, jest mokro, brudno, zwiędły kwiaty, straszny widok, dla mnie wręcz szokujący i jest..... ciemno......

Zaczynam sprzątać, nerwowo odgarniam liście, wyrzucam kwiaty i wypalone znicze, resztki kadzideł. Robi mi się przeraźliwie smutno.... Znowu nie upilnowałaś Agata, nawet świeczki nie umiesz upilnować! Światło ci zgasło! 

I wtedy, pod tą stertą liści, widzę maleńkie tlące się światełko, reszta z ostatniego wkładu do znicza, która prawdopodobnie zgasłaby już za chwilę, ale zdążyłam!

Wojtek widzisz to, zdążyłam!

No i z czego się cieszę?

Dzisiaj zdążyłam..... Dlaczego nie zdążyłam wtedy?..............


Jak wyglądają wasze wizyty na grobach bliskich? Czy też miewacie takie trudne momenty?

Zapraszam do rozmowy   https://www.facebook.com/groups/649537065904161



środa, 14 października 2020

WALCZ AGATA!

 


Tocząc nierówną walkę z Hydrą, oprócz wszystkich emocjonalnych „zjazdów”, wzlotów i ponownych upadków, Pani Trauma, od samego początku, funduje mi cała gamę objawów na poziomie ciała.

Hydra przysiadając na łóżku, albo znienacka stając za plecami, najpierw skutecznie wmawiała Agacie, że jeść nie musi wcale - więc nie jadłam pięknie tracąc na wadze, w tempie o jakim kiedyś mogłam tylko pomarzyć.

Żeby mi się za bardzo nie spodobało, nagle w głowie pojawiły się zupełnie inne komunikaty: „Jesteś głodna! Zjedz: ciasteczko, śledzika, serek i jeszcze raz ciasteczko i chleba najlepiej pół bochenka, a teraz …. ciasteczko.....i zupy sobie ugotuj, bo jak nie zjesz to nie wytrzymasz.... Jesteś głodna! Agata! Jesteś głodna!”

Codziennie, nie mogąc dopiąć kolejnej spódnicy, w panice myślę: od jutra coś z tym zrobię, rozpiszę posiłki, wrócę do praktyki jogi, będę biegać z Zoranem.....

Dam radę, nie poddam się tak łatwo.

A w głowie głos: „Jesteś głodna! Zjedz! Ciasteczko, serek, jogurcik, zupę i ciasteczko, zjedz.....”

Potrafię tak, stojąc nad kuchennym blatem, zjeść tyle, ile wcześniej przez cały dzień nie dałabym rady.

A jak już zjem, to.... Teraz Agata musisz iść spać, po prostu musisz i koniec!

Zasypiam... bardzo fajnie, jak przyjemnie i ciepło....Jest godzina 17.00

W tym układzie wstanę o 19.00 i co dalej?

Hahaha szyderczy śmiech Hydry, będziemy sobie prowadzić długie nocne rozmowy Agata. A ty przyśniesz na chwilę i znowu się obudzisz i zaśniesz i wstaniesz, a jak trzeba już będzie iść do pracy, to będziesz znowu jak z krzyża zdjęta.

Nakręciłam pięknie ten swoisty danse macabre, tłumacząc sobie codziennie, że już od jutra stawię temu czoła.

Dzisiaj, patrząc w lustro, dotarło do mnie, że teraz to ona jest zwycięzcą.

Walczę, szukam sposobu, udaje mi się wygrać pojedyncze sytuacje, ale nie widzę już w tym lustrze siebie.

Czuję się gorzej, nie ma już jutra, panicznie boję się listopada......

I co teraz?

Siadam na murku i nic kompletnie nie przychodzi mi do głowy.

….....................................................................................................

A gdyby tak, nie od jutra, tylko od teraz ?

…......................................................................................................

Nie panikuj Agata!

Przecież doskonale wiesz co trzeba zrobić, na dodatek to potrafisz!

Przemyśl!

Stań po swojej stronie, sama siebie złap za rękę i przytul jak najlepszego przyjaciela, a potem poprowadź tę przerażoną dziewczynkę w sobie, krok po kroku, tak jak zrobiłabyś to dla kogoś innego, chcąc mu pomóc.

Nie wiem skąd taka refleksja, nie ma to teraz najmniejszego znaczenia. Może to był głos Oli, a może instynkt samozachowawczy we mnie, nieważne. Teraz, to zupełnie nie jest istotne. Ważne jest to, że spróbuję.

Rozpiszę dietę, wrócę do praktyki jogi i zaplanuję dzień tak, żeby o normalnej porze położyć się spać. Pobiegam z Zoranem i wreszcie pójdę znowu w góry.

Zrobię to i zrobię to już dzisiaj......


Czy ktoś z was, też ma takie problemy?

Czy ktoś znalazł jakiś sposób?

A może ktoś chciałby „zawalczyć” razem ze mną już od dzisiaj?


Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161


piątek, 9 października 2020

MAŁA STRATA - KRÓTKI ŻAL czyli o relacjach

 


Ludzie, ludzie, ludzie.....

Dużo ludzi......

Przez całe życie bliżsi, dalsi znajomi, przyjaciele, rodzina i ci, którzy w obliczu tragedii przypomnieli sobie, że jednak jakieś więzy krwi nas łączą.

Ludzie.....

Wśród relacji, te głębokie, uczciwe i piękne, ale też płytkie, gówniane, zupełnie nieważne.

Spotykając na swojej drodze drugiego człowieka, dawałam zawsze spory kredyt zaufania, w myśl zasady:” Nie chcę zrobić ci krzywdy, pomogę, postaram się zrozumieć - to dlaczego ty, miałbyś chcieć skrzywdzić i wykorzystać mnie ?

Otwartość na ludzi, którą odziedziczyłam chyba po ojcu.

Naiwne?

Pewnie naiwne, ale zawsze traktowałam ludzi tak, jak sama chciałam zostać potraktowana, czy jest lepsza droga?

Śmierć Oli zweryfikowała wiele z tych znajomości i całe to moje patrzenie na świat i na ludzi.

Do tego, żeby znowu przysiąść na murku i przyjrzeć się relacjom w swoim życiu, zainspirowała mnie rozmowa z innymi osobami doświadczającymi żałoby.

Bardzo wiele żalu, poczucia krzywdy i osamotnienia przewijało się w tych rozmowach.

Rozmyślam czy ja też tak to widzę?....

Wiadomość, o tym co się stało, rozeszła się błyskawicznie, niewiele z tego pamiętam. Wiem, że wykonałam najbardziej absurdalny telefon w swoim życiu i jako pierwszego poinformowałam swojego szefa mówiąc, że nie będzie mnie w pracy.

Komu jeszcze powiedziałam, skąd dowiedzieli się pozostali nie wiem.....

Ten fragment rzeczywistości zupełnie „wyciął” się w mojej głowie.

Pamiętam, że potem rozdzwonił się telefon i wszyscy pytali, pytali, pytali.

Pamiętam pełny dom ludzi, setki rad i pytań, zapewnień o chęci pomocy.

Dzisiaj cała ta sytuacja kojarzy mi się z gołębiami, które dzieci, karmią ziarnem, na rynku.

Tragedia na wielu podziałała, jak to rzucone ziarno, przylecieli często głodni taniej sensacji i odlecieli zanim jeszcze emocje opadły.

Najszybciej odlecieli Ci, którzy najgłośniej deklarowali współczucie i pomoc.

Dziwne?

Pewnie nikogo poza mną, dzisiaj to nie dziwi.

Wojtek powiedziałby: Agata! Zachowujesz się jak małe dziecko! Kto tak wierzy, w to co mówią ludzie?...

W końcu, wszyscy rozeszli się do swojego życia, a telefon dzwonił już coraz rzadziej.

Aż w końcu zrobiła się cisza i życie potoczyło się swoim torem.

Analizując swoje uczucia dzisiaj, zaskoczyło mnie to, że zupełnie nie czuję żalu.

Jestem wdzięczna, odczuwam prawdziwą, głęboką wdzięczność za to, że dzisiaj mam wokół siebie tych ludzi, którzy zostali.

Nie bali się żałoby, nie bali się mnie, szczerze współczuli i martwili się jak dam sobie radę. Takich, którzy podając mi rękę, nie oglądają się na żadne własne korzyści, takich, którzy w nocy, jak będzie trzeba, to znajdą czas i nie będzie im za ciężko. To jest jedna z największych wartości w życiu.

Czy po tych, którzy sobie poszli, została pustka?

Natura nie znosi próżni, w ostatnim czasie, w moim życiu pojawiają się nowi ludzie, nowe relacje, nowe sytuacje. Co się zmieniło? Czy jestem już mniej „naiwna”?

Myślę, że na całe szczęście wcale nie. Ja już do końca zostanę taką Agatą, dla której drugi człowiek to jest wartość i któremu należy się odpowiednia uwaga z mojej strony, w myśl zasady: „ Nie chcę zrobić ci krzywdy, pomogę, postaram się zrozumieć - to dlaczego ty, miałbyś chcieć skrzywdzić i wykorzystać mnie ?”

Czy wasza żałoba również coś zmieniła w dotychczasowych relacjach z ludźmi?

Są lepsze, czy gorsze?

Czy odczuwacie rozżalenie z tego powodu że się zmieniły?

Zapraszam do rozmowy  https://www.facebook.com/groups/649537065904161




środa, 7 października 2020

PUŚĆ TO!!! - czyli o próbie wyjścia z piwnicy

 


Noszę Twoją bluzę i buty też noszę.....

Czytam Twoje książki, słucham Twojej muzyki......

Jem to co lubiłaś i przytulam Twojego misia......

Gdy nikt nie patrzy, to piję z Twojego „rajdowego” kubeczka.

Ułożyłam sobie w głowie, że w ten sposób, zostaniesz w moim realnym świecie, przynajmniej jeszcze na jakiś czas.

Dotykam, wącham, słucham, smakuję, a każde takie doznanie, uruchamia w mojej wyobraźni, jakiś film z przeszłości.

Te wspomnienia, bez względu na to czy są bardzo radosne czy bolesne, zawsze powodują ogromne wzruszenie i rozdrapują świeżo przysychające rany.

Coraz częściej dociera do mnie, że to co przynosiło mi ogromną ulgę na początku żałoby, teraz boli, paraliżuje i nie pozwala ruszyć z miejsca.

Mogłabym tu zostać i spędzić resztę życia na rozpamiętywaniu, wspominaniu i zatracaniu się w rozpaczy.

Mogłabym w nieskończoność zadawać sobie pytanie: Dlaczego? Co zrobiłam nie tak? Na zmianę płakać i złościć się na los, na Ciebie na Boga a potem znowu płakać. Pieprzony uczuciowy rollercoaster, który zafundowałaś mi w dniu swojej ziemskiej śmierci.

Mogłabym, ale ja tak już dłużej nie dam rady.

Wszystko to oddaje mnie Hydrze bez walki i spycha na dno rozpaczy za każdym razem od nowa.

Zdałam sobie sprawę z tego, że tkwiąc w tej sytuacji najpewniej w końcu oszaleję i może nawet nie byłaby to najgorsza perspektywa, ale co się wtedy ze mną stanie?

Nie mam w życiu żadnego zaworu bezpieczeństwa, muszę sama poskładać świat od nowa, a to oznacza że najzwyczajniej w świecie nie mogę się poddać. Chcąc żyć, muszę pracować, a to nie pozwala mi zostać już do końca zakładnikiem traumy.

Przypominają mi się sytuacje, w których nie chciałam się zgodzić na jakieś Twoje wyjście, na udział w czymś co budziło moje obawy, zawsze wtedy mówiłaś: Musisz to puścić Agata, nie możesz trzymać mnie w piwnicy, tylko dlatego, że ty się boisz. Potem następowała słowna tyrada pełna racjonalnych argumentów „za” i toczyłyśmy sobie tę piękną krasomówczą dyskusję, czasami bardzo długo.

A dzisiaj, mnie nie chce się już dyskutować, dzisiaj to ja Tobie powiem tak: „Puść moją dłoń, stój obok, przypominaj, mów, doradzaj, ale pozwól oddychać” Dzisiaj to ja chcę spróbować odejść do swojego życia, a Ty musisz mi na to pozwolić. Nie wiem czy jestem na to gotowa, nie wiem czy potrafię to zrobić, ale chcę dać sobie szansę. Stała się tragedia, ale już się nie odstanie, nie ma sposobu na to żebyś realnie usiadła obok, nie ma takiej ceny którą mogłabym zapłacić, więc pozwól mi „wyjść do żywych” na chwilę....I nie bój się Wojtek, wrócę, ale nie możesz dłużej trzymać mnie w tej piwnicy.

I wiesz co? Na początek kupię sobie, tylko dla siebie zupełnie nowy kubeczek, albo filiżankę.......Nigdy nic nie było tylko dla mnie, zobaczę jak to jest i może podziała jak latarka, żeby lepiej zobaczyć, czy ta piwnica ma jakieś wyjście....

A jak to jest u was?

Czy próbowaliście racjonalnie podejść do żałoby i poukładać ją w głowie?

Myślicie, że to jest dobry sposób na ból?

Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161

piątek, 2 października 2020

PANIE PIOTRZE, CZY DALEKO JESZCZE?

 

                                                                                  fot. Krzysztof Mikulski

W sobotnie poranki, bez względu na porę roku, na górskich szlakach, można spotkać grupę dzieciaków i ich nauczyciela – przewodnika.

Chodzą zawsze, w słońcu, w deszczu, w błocie i przy mrozach, pokochali to i nawet poranna pobudka w sobotę, nie boli tak bardzo.

Jednak po paru godzinach pieszej wędrówki, gdy siły już coraz mniej, ktoś zawsze zada pytanie: „Panie Piotrze, czy jeszcze daleko?”

Odpowiedź?

Zawsze ta sama: „daleko!” - nawet wtedy, gdy szczyt jest już na wyciągnięcie ręki.

W ten sposób Ola, dostała kiedyś jedną z ważniejszych lekcji w życiu.

Później, wielokrotnie dzieliła się nią ze mną.

Zawsze wtedy, gdy jakaś sytuacja zdawała się przerastać, jak chciałam odpuścić, jak wydawało mi się, że nie mam już siły, ona rzucała to swoje: „Daleko jeszcze Panie Piotrze?”

Zdanie „klucz”, w którym było wszystko: usiądź, odpocznij, pomyśl, ale wstań i idź do przodu, nie wiesz czy daleko, dlaczego zatem zakładasz, że się nie uda?

A może to już za zakrętem?

„Jedną z zalet krętych ścieżek jest to, że pięknie wprowadzają oglądającego w kadr” takim komentarzem opatrzył zrobione przez siebie zdjęcie młody człowiek.

Do tego, znalezionego w sieci obrazu i tego komentarza wracałam wielokrotnie.

Trudno było nie odnieść tego do własnego życia.

Rozmyślając na murku, o wyjściu z zaklętego kręgu żałoby, do głowy przychodzą mi obie te sytuacje.

Widzę siebie na tej ścieżce Pana Krzysztofa i na szlaku Pana Piotra. Wędruję tak już dziesięć miesięcy, licząc na wyjście z ciemności i odrobinę słońca na końcu drogi.

Ale czy to właściwe założenie?

Dokąd naprawdę prowadzi ta droga?

Dlaczego oczekuję „pięknych widoków” jako swoistej nagrody za wysiłek?

Przecież wiem, że na szczycie, nawet po bardzo długiej wędrówce, nie zawsze świeci słońce, nie zawsze zobaczymy to, czego byśmy się spodziewali.

Czy to oznacza, że mogę się poddać?

Dzisiaj bardzo długo siedziałam na murku.......

Po co to wszystko, jeżeli już nigdy nie uda mi się wrócić do życia?

W jakim celu mam tak się starać?

Dlaczego mam tak cierpieć?

Nie mam już siły.........

A w głowie znowu uporczywe: „ Czy jeszcze daleko Panie Piotrze?”

Poddać się?

A jeżeli to już blisko?

„Usiądź, odpocznij, rozejrzyj wkoło, pomyśl i..... idź do przodu!”

No to idę dalej, wierząc mocno w „wykadrowanie” pięknego obrazu na szczycie.

A jeżeli nawet nie będzie mi dane tam dojść, to po drugiej stronie światła, Ola nie powie mi kiedyś, że poddałam się bez sensu.

Tylko czy „jeszcze daleko Panie Piotrze?”


Czy wierzycie w wyjście z żałoby? 

Czy też miewacie takie chwile zwątpienia, że to wszystko ma sens?

Zapraszam do rozmowy  https://www.facebook.com/groups/649537065904161