Czasy niepewne.
Zaraza szaleje, sytuacja w kraju coraz bardziej dramatyczna, późna jesień – ciemno, zimno, straszno....
Okoliczności, które w walce z Hydrą, stoją zdecydowanie po jej stronie.
Długie, samotne, jesienne wieczory nigdy nie były moją mocną stroną.
Listopada, od kiedy sięgam pamięcią szczerze nienawidzę. Zapach gnijących liści pomieszany z wilgotną mgłą i wszechobecna ciemność, zawsze uruchamiały w mojej głowie jedną myśl: żeby tak móc zasnąć na miesiąc. Większość, moich złych doświadczeń w życiu, miała miejsce w listopadzie.
Wszystko to z roku na rok powodowało paniczny, irracjonalny lęk w tym okresie.
Przesadzasz!
Sama sobie to nakręcasz!
Wywołujesz wilka z lasu!
Ile razy słyszałam takie teksty?
Ile razy usiłowałam zaklinać rzeczywistość?
Wmawiać sobie, że to nie tak. Planować to co lubię i co sprawiało radość.
01 grudnia, gdy nie wydarzyło się nic złego, odczuwałam wyraźną ulgę.
W zeszłym roku, tak niewiele zabrakło.....
Nierealne?
Niemożliwe?
Chore?
Wiem, że tak to wygląda z racjonalnego punktu widzenia. Z drugiej strony, coraz częściej zastanawiam się, czy wszystkie te trudne dni, przez tyle lat, nie budowały mojego pancerza, który w efekcie uchronił mnie przed śmiercią rok temu?
Czy, „dowalanie” przez życie raz po raz, zawsze w tym samym okresie, nie zbudowało mojej tarczy przed tym co mogło i pewnie powinno mnie zabić, tam wtedy?
To tak, jakby ktoś, albo coś wiedziało z góry, co się stanie - a jednak postanowiło mnie ocalić.....
A gdyby rzeczywiście tak było, to doświadczyłam cudu.
A jeżeli stał się cud, to po coś to jest.....
Dlaczego ciągle nie widzę tego co przede mną?
Dlaczego ciągle nic się nie wyłania?
Dlaczego nie wiem?
Dlaczego nic nie czuję?
Po co? Dlaczego?
Nie znajdując odpowiedzi, po dłuższym siedzeniu na murku, musiałam wyjść do sklepu.
W ostatnim czasie, stopień mojego nieogarnięcia życiowego sięga już zenitu, i sama się dziwię że jeszcze nie zgubiłam się po wyjściu z domu....
Światło w lodówce potrafi jednak skutecznie przywrócić człowieka na ziemię więc poszłam....
Po pięciu minutach spędzonych wśród regałów pełnych towaru, już nie wiem po co tu przyszłam i co tak naprawdę jest mi potrzebne. Kupuję chleb i..... przed sobą widzę mała buteleczkę ulubionego soku Oli. Ten sok na odwrocie kapsla ma zawsze sentencję. Przypomniało mi się, bo kilka dni temu znalazłam takie nakrętki i dwie puste butelki na jej grobie. Sytuacja tak bardzo mnie wzruszyła, że teraz odruchowo kupiłam ten sok, a po powrocie do domu otwarłam:
Wiem! Wiem co teraz powie większość normalnych ludzi...
No i co z tego?
Ja wierzę, że to jest znak, wierzę że w końcu zobaczę i poczuję co mam tu jeszcze do zrobienia i po co to wszystko.
Dotarło do mnie jeszcze jedno, mam cię już gdzieś listopadzie!
Nic gorszego już mi nie zrobisz, dzisiaj ja już się ciebie nie boję, tak jak nie boję się zarazy, ani głupich polityków, ani niczego....
Ola mówiła, że jak przestajesz odczuwać strach, to wtedy już możesz wszystko.
Może to paradoksalnie będzie dobry początek?
Czy tylko na mnie tak działa jesień?
Czy radzicie sobie teraz z żałobą gorzej?
Zapraszam do rozmowy https://www.facebook.com/groups/649537065904161










