piątek, 27 listopada 2020

NIE UMIEM WAM WYSTARCZAJĄCO PIĘKNIE PODZIĘKOWAĆ......

 


27 listopada 2020


Wstaję do życia, ostatnie dwie doby, były znacznie trudniejsze niż myślałam.

Na nic zdają się wszelkie zaklęcia przygotowujące do starcia z hydrą. Na nic treningi, wyciszenia, medytacje.....

Na nic ….

Wybiła godzina zero i w głowie „odpalił” się film sprzed roku, tym cięższy że z dopisanymi już wyobrażeniami na temat tamtych wydarzeń.

Bolało, bolało wcale nie mniej niż rok temu i nie będę nikomu wmawiała, że czas coś zmienia.... Nic nie zmienia rozdziera, pali, dusi i na powrót wrzuca na dno rozpaczy. Tak jest i nie ma co dopisywać żadnego ale... może.... a jednak......

Płaczesz, złorzeczysz, chcesz umrzeć i zasypiasz z wyczerpania na chwilę, a potem od nowa....

Po kilku godzinach snu, wstaję dzisiaj do życia, otwieram oczy, wszystko jeszcze mnie boli, ale żyję.

Biorę prysznic i znowu czuję ciepło i zapach mydła, słyszę spokojny szum wody.....To jest dobre uczucie, pozwala wstać.

Żyję......

„Stawiam się do życia” znacznie szybciej niż w zeszłym roku.

Hydra sponiewierała boleśnie, ale nie wygrała.

Dociera do mnie wszystko to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich godzin i wiem na pewno, że na tym ubitym polu, nie stałam wczoraj sama.

To dzięki wam, dzięki temu co zrobiliście dla mnie i dla Oli, ja dzisiaj wracam z tego starcia z tarczą.

Żałoba, przynajmniej w moim przypadku tak było, ma etap wycofania z życia społecznego. Wolimy samotność, ciszę i spokój, zaniedbujemy relacje, rezygnujemy ze spotkań a nawet rozmów. Wydaje nam się, że wszystko jest błahe, banalne, niewarte naszej uwagi. Liczy się tylko to, co my przeżywamy.

Dzisiaj myślę, że wejście na ten grunt na stałe, to nie jest dobra droga.

Jestem prawie pewna, że tylko wasza wczorajsza obecność zarówno ta realna jak i wirtualna, wasze szczere intencje, pamięć i dobro spowodowały, że dzisiaj to nie hydra jest zwycięzcą w tej bitwie.

To co wydarzało się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzi pomogło mi przeżyć.

Trudno za coś takiego powiedzieć zwyczajne „dziękuję”, ale co mogłabym powiedzieć innego?

Za każdy wasz wczorajszy gest, ciepłą myśl, światło, kadzidło, za to że grób Oli wieczorem płonął jak pochodnia a ciepło zniczy mogło ogrzać cały cmentarz, za każde wspomnienie i każdą uronioną łzę i za to że nie zostawiliście mnie samej, z głębi serca jestem wdzięczna i mam nadzieję, że oddam to wszystko innemu człowiekowi, którego hydra wyzwie na pojedynek.

Dziękuję że jesteście....




środa, 25 listopada 2020

Gdzie dzisiaj jesteś Ty? Gdzie dzisiaj jestem ja? - czyli rok od dnia w którym ktoś wyłączył światło




Aleksandra Kulik zniknęła.....

25 listopada 2019 ok. godziny 18.00 wyszła z domu i nie wróciła...

„Uporczywie jej nie ma” od 365 dni, 8.760 godzin, 525.600 minut, 31.536.000 sekund.

Zupa wystygła, papieros zgasł, już nawet wywietrzał zapach kadzidła. A ja siedzę przy stole i czekam. Przecież przyjedzie po rzeczy i to już jutro.... opowie jak się spało w nowym miejscu na poddaszu, w nowym lepszym życiu, przecież zaraz wejdzie w te cholerne drzwi a ja się wreszcie obudzę z tego koszmaru!

Zaraz przyjdzie?

Mówisz, że nie?

Ale...

Zostawiła nierozpakowaną walizkę i otwartą książkę, rozrzucone skarpetki nie do pary i szczotkę do włosów..... zostawiła jeszcze mnie – Agatę – mamę Oli i Zorana – czworonożnego synka o głębokim spojrzeniu.

Nie, to nie jest możliwe! Ona by nas tak nie porzuciła, nigdy w życiu!

Mówisz, że umarła?

Ale co to znaczy, że umarła? To gdzie ona teraz jest?

Nie wiesz? Mówisz, że nikt nie wie?

No to pomyślmy przez chwilę, znając Wojtka, to gdzie on poszedł?

Przecież mówiła, że na poddasze.....

Tylko, że Wojtek mówiąc „poddasze” mógł mieć na myśli zupełnie coś innego, za tym mogło się kryć wszystko.

Na pewno, znowu nie zrozumiałaś, Agata!

Pomyśl!

Staliśmy dzisiaj z Zoranem na moście, patrząc na zachodzące słońce, przeżywając w głowie każdą chwilę naszego ostatniego w życiu spotkania przy stole.

Każde słowo, każdy gest, uśmiech i ten koński ogon, kołyszący się jak ogon Zorana, gdy wyszli i pobiegli do.....

lepszego życia na poddaszu nieba.

Mam nadzieję, że jest tam szczęśliwa, że już nigdy nie będzie smutna i zmęczona ponad siły, że czuje się kochana. Jeździ swoim wymarzonym camperem, albo pasie owieczki na hali, czyta, tworzy i świetnie się bawi, patrząc na mnie z drugiej strony światła, czasami zaglądając w okno.

W ostatniej chwili zostawiła mi swojego najlepszego przyjaciela, żeby nie było mi za bardzo smutno.

Nie wszyscy potrafią żyć na ziemi i muszą szukać miejsca gdzie indziej.

Niektórym tutaj za ciężko, innych ktoś zabiera, bo gdzieś tam komuś bardziej są potrzebni, może mają  coś ważniejszego do zrobienia, w zupełnie innym miejscu, albo naprawdę już muszą odpocząć, może...

Może na poddaszu nieba jakaś mama, bardzo długo już czekała żeby upleść warkocze?

Może umiała to zrobić, a ja nie i jej, Ola bardziej była potrzebna?

Możę lepiej rozumiała, albo lepszą zupę umiała ugotować, albo.....

Może.....

I mogę tak tu siedzieć i płakać jeszcze pierdyliard lat, godzin i minut, tylko niech ktoś mi powie, że ona jest tam szczęśliwa i że na mnie poczeka. I niech mi ktoś to powie tak, żebym ja w to uwierzyła.....

I że, jak już przyjadę pociągiem, to ona stanie na peronie i powie to swoje” Agata nie bądź „Grażynka”, przecież musiałaś wiedzieć, że cały czas stoję obok!


Jutro minie rok, od chwili w której w moim życiu zgasło światło, nie wiem jak przeżyję ten dzień, nie wiem co może się stać, ale bardzo się boję.... 

Bądźcie ze mną w dobrych myślach i zapalcie światełko, kadzidło albo papierosa, tak jak co miesiąc. Bardzo tego obie potrzebujemy.


niedziela, 22 listopada 2020

SIŁA - "BEZSIŁA"



Bądź silna!

Musisz dać radę!

Jesteś dzielną dziewczynką, poradzisz sobie!

Agata, to sobie zawsze poradzi!

Zawsze, wszędzie w myśl zasady: rzeczy niemożliwe załatwiam od ręki, na cuda musisz chwilę poczekać.

Ktoś, gdzieś rozdaje strumienie życia, tobie się trafił akurat taki. Życie ani lekkie, ani łatwe, ani przyjemne, zawsze pod górę i trochę po piachu i często pod wiatr. Ale ty wierzysz, że na końcu przecież czeka Cię spokój, odpoczynek a może nawet nagroda?

Wierzysz w sprawiedliwość, czarne – białe, dobre – złe i ma być przecież równo i sprawiedliwie. Wbijana przez lata, do głowy zasada jest jasna: za dobro jest nagroda.

To co złe minie i przyjdzie czas zapłaty. Teraz tylko znowu musisz unieść jeszcze więcej i pod jeszcze jedną górkę, ale przecież nieważne że jest trudno, ważne żeby było warto.....

A jak może nie być warto, skoro masz obok całe światło i ciepło tego świata. Najlepszego człowieka jakiego kiedykolwiek poznałaś? Chronisz, bronisz i chcesz dać cały świat i nieważne za jaką cenę. Uśmiechasz się, zbierając kolejne razy od losu, bo przecież już niedługo czas odcinania kuponów.

Tak nakładasz na siebie kolejne warstwy zbroi i tak przez lata buduje się twoja siła, którą wszyscy podziwiają a ty nie rozumiesz o czym mówią.....

Jesteś taka silna, jesteś bohaterem, jesteś chyba niezniszczalna, ja bym nie przeżył.... Ile razy usłyszałam ten tekst?

A ja nie mam już siły.... już nie dam rady! Nie marzę o niczym innym, tylko o tym, żeby móc raz jeden pozwolić sobie na słabość, ten jeden jedyny raz. Ale w uszach wciąż: Dasz radę! Jesteś dzielna! I wtedy, gdy jest już tak blisko,  wszystko w jednej chwili trafia szlag, a ty zostajesz z tą siłą. Nie masz już nic,  ale ciągle jeszcze masz tę siłę, którą wszyscy jeszcze bardziej podziwiają.

Paradoksalnie ona teraz pozwala Ci ocaleć tylko po co? Znowu mam uwierzyć, że jak zrobię to i to i jeszcze to, jak pokonam tę górkę i jeszcze jedną i pod wiatr i po piachu to wtedy coś gdzieś kiedyś....

O nie! 

Już nie! 

Ja nie mam siły, ja jestem normalną kobietą, normalnym człowiekiem, nie cyborgiem. Nie będę w sobie pielęgnować czegoś, co wcale nie jest zaletą. Dzisiaj już wiem, że bycie silnym zbyt długo to droga w jedną stronę do depresji. Człowiek musi mieć prawo powiedzieć głośno: 

Nie daję rady! 

Potrzebuję pomocy! 

Chcę odpocząć! 

Nic nie muszę!

Świat od tego się nie skończy, ani nic się nie stanie. Nie pielęgnujcie w sobie siły, bo nie ma za to żadnej nagrody. 

W zamian dostajecie tylko pięknego cyborga zamiast siebie....

Jesteśmy ludźmi, bywamy słabi, bezzsilni, zmęczeni. Możemy nie wiedzieć, nie rozumieć, nie radzić sobie. Możemy się mylić i popełniać błędy.

Możemy........

Czy siła to zaleta? Zapraszam do dyskusji na https://www.facebook.com/groups/649537065904161

czwartek, 19 listopada 2020

CO DALEJ ? - po roku

 


Nie mam odwagi, żeby odejść, ani siły do tego żeby żyć.

To zdanie, w takiej lub podobnej formie, bardzo często pojawia się w moich rozmowach z osobami, które doświadczają ciężkiej straty.

Doskonale wiem, co czuje i o czym mówi rozmówca, ponieważ w mojej głowie, jak mantra, od roku powraca ta sama myśl.

Po wielu godzinach spędzonych na murku, już wiem, że zabić siebie nie umiem, jestem tchórzem i zwyczajnie nie potrafię. A jeżeli, w pewnym sensie „wybieram” życie, to nie mam innego wyjścia, tylko muszę nauczyć się wszystkiego od nowa.

Ok, to już wiem, ale co dalej?....

Nie bez przyczyny, właśnie taką nazwę nadałam grupie osób doświadczających straty, w założeniu chciałam znaleźć odpowiedź na tak zadane pytanie.

Przez rok szukałam sposobu na wyjście poza krąg traumatycznych doświadczeń, żeby móc na powrót odetchnąć bez bólu i żyć dalej.

Wyjście poza krąg.... Ale czy o to chodzi?

Przecież to byłoby tak, jakbym wpadła do oceanu, który mnie sponiewiera w lodowatej wodzie, przydusi, zniszczy, ale w końcu ponownie wyrzuci na ten sam brzeg, a ja otrzepię piórka, wstanę i wrócę do swojej bajki.

Potrzebowałam roku na zupełną zmianę perspektywy, dzisiaj, w znacznym stopniu dzięki konfrontacji z żałobą innych, już wiem, że to zupełnie nie tak.

Dzisiaj wiem, że wprawdzie trauma wrzuca nas do tego lodowatego oceanu, w którym najpierw strasznie cierpimy walcząc o to, żeby nie utonąć. Przyduszeni, wyczerpani zziębnięci usiłujemy wypłynąć na powierzchnię, potem zupełnie już bez siły, spokojnie dryfujemy, aż w końcu, wcześniej czy później, zostaniemy wyrzuceni na brzeg....

Wylądujemy na bezludnej, dziewiczej wyspie, kompletnie nieprzygotowani do życia w nowych warunkach.

To nie będzie brzeg naszej starej rzeczywistości, to będzie brzeg zupełnie innego jutra.

Otworzymy oczy i co dalej?....

Wyczerpani, przerażeni my – nie my, nic o sobie nie wiemy, wszystko to, czego nauczyliśmy się do tej pory o sobie i dla siebie przestaje być warte czegokolwiek.

Otworzysz oczy i wstaniesz? Czy jednak umrzesz? W głowie chaos, strach, brak siły i wiary w siebie oraz swoje możliwości, ale gdzieś na dnie tej rozpaczy i bólu, nieśmiała myśl: ale przecież żyję.... 

to co dalej?

Czy w takiej chwili będziesz myślał, o tym co będzie za rok, za dwa, za trzy? Czy może skupisz swoją uwagę na tym, że jest Ci ciepło i już bezpieczniej? Że może dasz radę usiąść, a może nawet wstać ? A może wstałeś, ale to było za dużo, więc znowu siadasz i spokojnie patrzysz na ocean. W końcu, za którymś razem wstaniesz i pójdziesz, najpierw w poszukiwaniu wody, potem może czegoś do jedzenia, dachu nad głową....

Ile razy przysiądziesz po drodze? 

Jak bardzo to będzie bolało i ile wysiłku kosztowało? 

Jak długo  to potrwa? 

Jak dużo będziesz musiał się nauczyć? 

Czy ocean wyrzuci na Twoją wyspę jeszcze innego życiowego rozbitka? 

Czy może przypłynie szalupa ratunkowa?

Nie wiem, ale po co Ci te odpowiedzi i tak nie masz nic innego do wyboru i na dodatek nigdzie Ci się nie śpieszy. Zaczynasz wszystko od początku.

Od czego? Moim zdaniem, od poznania siebie, bo nie jesteś już osobą z tamtego brzegu. Uczysz się swoich reakcji, możliwości, przekonujesz o swojej sile i mądrości życiowej. Codziennie małymi krokami budujesz resztę swojego, zupełnie nowego życia, w zupełnie nowej rzeczywistości. Mówisz, że nic cię nie cieszy?

Niczego nie chcesz?

Nie masz siły?

Ok ... a czujesz ciepło letniej kąpieli? Słyszysz spokojny szum wody? Czujesz zapach mydła? Czasami, to właśnie wystarczy, żeby dotarło do nas, że czujemy już nie tylko ból, że przeżyliśmy, ja poczułam smak truskawek, który mi to uświadomił.

A co dalej?

Nie wiem, ale czy ktoś wie? ….

Ja spróbuję usiąść na tym brzegu nowego jutra, nowej siebie a czy Ty usiądziesz tam ze mną?


Zapraszam do rozmowy opowiedzcie o swoich malutkich „wielkich” krokach w budowaniu jutra

https://www.facebook.com/groups/649537065904161



środa, 18 listopada 2020

TAKA SOBIE ZWYCZAJNA ZUPA Z DYNI...

 


Od kilkunastu dni „zaklinam” listopad. Spodziewając się ostrzejszego niż zwykle natarcia Hydry, staram się, wszelkimi znanymi sposobami, wyszkolić w sobie, rycerza w twardej zbroi. Zawodnika, który odeprze, kolejny atak wyjątkowo trudnego przeciwnika.

Dbam o swój spokój, rozmyślam o rzeczach przyjemnych, delektuję się piękną sztuką i muzyką, którą od pewnego czasu „podrzuca” mi, jeden wirtualny anioł. Łapię każdy dostępny promień słońca, palę świece i kadzidło. Unikam wszystkiego co za głośne, za szybkie i fałszywe. Jest stabilnie. W niespełna tydzień weszliśmy z Zorankiem na wyższy lewel spacerów, wesoła emotka w smartfonie poinformowała mnie, że idziemy teraz z Paryża do Londynu, nawet jesteśmy już w połowie drogi, a wcześniej mieliśmy 100km rozgrzewkę.

Bardzo dbam o to, co na talerzu, eksperymentuję i za każdym razem na degustację zapraszam Wojtka, który byłby dzisiaj dumny z moich kulinarnych wegetariańskich osiągnięć. Najbardziej na świecie, brakuje mi tych spotkań z nią, przy stole. Gorąca zupa, płonące świece i wielogodzinne rozmowy czasami do późna.

Dzisiaj, patrząc na zdjęcia opowiadam, jak dawniej, o rzeczach ważnych, ale też o tych bzdurnych- durnych, takie wewnętrzne monologi przynoszą ulgę.

Gdy robi się już wyjątkowo smutno zadaję wiele pytań, na które zawsze w uszach mam jedną odpowiedź: „Agata! Zwolnij, spójrz z uwagą i daj sobie czas, wszystkie odpowiedzi są w otaczającym Cię świecie, tylko nie zagłuszaj!”

Praktyka uważności, poza wyciszeniem umysłu, skupieniem uwagi na tym co piękne i dobre, pozwala mi, coraz częściej odnajdywać Olę w świecie. Wraca w smakach, zapachach, dźwiękach. Dzisiaj już wiem, że strach ma wielkie oczy. Pierwsza tegoroczna dynia przyniesiona do domu, od razu przywołała wspomnienie ulubionej zupy. Wielokrotnie, wspólnie udziwniana, osiągnęła smak, którego nie było nigdzie indziej. Nikt tak jej nie gotował. Bardzo miałam na nią ochotę, ale stchórzyłam jak zwykle, nie wystarczyło mi odwagi, żeby ją ugotować. Poprosiłam siostrę o zupełnie inny przepis, żeby „nie bolało”. Zupa była pyszna, ale jedząc ją, zdałam sobie sprawę, że jem ją zupełnie sama. Za bardzo potrzebowałam „obecności” Oli przy stole, żeby bać się hydry... Ugotowałam kolejną, już normalnie i.... wtedy po raz kolejny, zdałam sobie sprawę, że ona wraca w ten sposób. Zapach, smak, dźwięk, słowa piosenki, wiersza... Jest wszędzie! Tylko trzeba przestać się bać i spokojnie się temu poddać, a życie wtedy przynosi nie tylko to co złe.... A ból? Czym jest wobec tego co udaje się ocalić?

Za tydzień czeka mnie kolejna bitwa, ale jestem już dzisiaj w zupełnie innym miejscu, wprawdzie łatwo mnie jeszcze przewrócić, ale już się nie rozbiję, dostałam kolejną lekcję siły od losu, a może od Oli? Kto to wie?

Ale żeby nie było zbyt kolorowo, to tak wygląda zupełnie surowa w środku i „betonowa” od góry, zapiekanka z cukinii, po tym jak Hydra uśmiechnie się zza rogu :-)




Zawsze wygląda tak i wtedy smakuje i pachnie obłędnie.:



Więc, jak widać na załączonych obrazkach może jestem silniejsza, ale "nieogar" ze mnie coraz większy...

Zapraszam do rozmowy w grupie: 

https://www.facebook.com/groups/649537065904161


niedziela, 8 listopada 2020

BĄDŹ TAKA JAK DAWNIEJ......

 


Już prawie rok!

Musisz!

Musisz wyjść do ludzi!

Musisz wyjść do świata!

Musisz się ogarnąć!

Musisz.....

Trzeba żyć dalej, masz zrobić tak.... Ja lepiej wiem, co dla Ciebie dobre!

Nie słuchaj tego!

Nie oglądaj tych zdjęć!

Nie odnoś wszystkiego do przeszłości!

Nie dopatruj się znaków, to tylko wytwór twojej wyobraźni!

Nie rozjeżdżaj się!

Musisz!

Muszę?

Nic nie muszę!

Wszystko co musiałam, już minęło, teraz …..już nic nie muszę, a Ty człowieku nie wiesz co dla mnie lepsze.

Nie możesz tego wiedzieć, bo nie przeżyłeś, Ja przeżyłam!...... i też nie wiem.

Ostatni okres w moim życiu, to coraz większy zamęt.

Nerwowe przebieranie nogami, dalszych i bliższych znajomych, stojących w progu mojej żałoby, w oczekiwaniu na „normalność”.

Nerwowe wyczekiwanie, że przekroczę wreszcie zaklęty krąg i wrócę taka jak dawniej.

Przecież za kilka dni minie rok....

A rok to …...

No jak nie wiesz, co to jest rok w żałobie?

Taka jesteś mądra i inteligentna a nie wiesz, że po roku, wszystko wraca do normy?

Wraca do normy!

Wraca do normy?

Siadam na murku, tym razem z osłupienia i jakbym o tym nie myślała, jakbym nie wiem jak bardzo chciała zmienić perspektywę i zobaczyć to twoimi oczami, to za każdym razem wychodzi mi, tylko jedno.

Jeżeli 26.11.2020, odstawiona jak szczur na otwarcie kanału, Agata, nie wyjdzie do świata z radosną pieśnią na ustach, przytupując przy tym radośnie, to świat uzna, że jest nienormalna....

A żałoba patologiczna.....

Dociera do mnie, że od wielu tygodni „walczę” boksując się ze światem, który krzyczy:” Wracaj taka jak byłaś kiedyś!” Ludzie odchodzą, obrażają się, wycofują, uznają że jednak zwariowałam, niektórzy pewnie nawet boją. A ja, od wielu dni obserwuję w ciszy jesiennego wieczoru, wpatrzona w płomień świecy i kadzidła, że nie interesuje mnie już taka „norma”. Zmieniłam się, bardzo się zmieniłam, ale to jest zmiana nieodwracalna, na dodatek ja uważam, że na lepsze.

Więcej widzę, więcej czuję, uważność daje mi perspektywę, której Ty w swoim pędzie donikąd nawet nie zauważysz. Wiem, bo też tak pędziłam. Jestem wolna, gorzką wolnością, ale jednak wolnością. Nic nie muszę, o nic nie zabiegam, straciłam wszystko. Spokojnie czekam, co przyniesie kolejny dzień. Buduję swój świat na nowo, ale nie jest to odbudowa.

W moim życiu pojawiają się powoli ludzie, którzy wchodzą poza mój krąg a nie krzyczą w progu: „Wychodź natychmiast!”

Życie w ostatnich dniach, przyniosło mi prawdziwy spokój i ciszę, której tak naprawdę nie doświadczyłam od dawna, a w ciszy słychać lepiej....

Usłyszałam...... od świata, od boga czymkolwiek jest, od Oli.... 

Jest tak jak jest i to jest dobrze.

W tej ciszy na dnie życia, zaczynają dziać się cuda, ale o tym napiszę już następnym razem.


Zapraszam do rozmowy w grupie na fb    https://www.facebook.com/groups/649537065904161


Czy ktoś wrócił do „normy” ?

Czy chcecie takiego powrotu?

Czy doświadczacie zmiany w sobie?

Czy to jest dobra zmiana?



niedziela, 1 listopada 2020

CHICHOT PANA BOGA

 


Jeżeli chcesz usłyszeć chichot Pana Boga, to opowiedz mu o swoich planach.

Odważyłam się sięgnąć po album, który ofiarowałam Oli, w dniu osiemnastych urodzin.

W głowie pojawia się wspomnienie wieczorów spędzonych nad jego przygotowaniem. Wielogodzinne wybieranie zdjęć i symboli, które na chwilkę cofały zegar, do konkretnych pięknych wspomnień. Były różowe księżniczki z Disneyowskich bajek i Atomówki, i manga i sukcesy w szkole i poza nią, wyjścia w góry, pieszo do Zakopanego i wszędzie ona od pierwszych dni na tym świecie. Znalazłam nawet najwcześniejsze zdjęcie, zrobione jeszcze na USG. Te przygotowania, to było piękne doświadczenie. W kilka dni wróciłam do najpiękniejszych wspomnień z osiemnastu lat naszego wspólnego bycia razem. To były najlepsze dni mojego życia, czasami trudne, ale i tak najlepsze.

Dołączyłam list „na dorosłą drogę” a album opatrzyłam tytułem „Kiedy mnie już nie będzie.....”

Zamknęłam w nim wszystkie swoje najlepsze intencje, które miały pomóc jej w życiu, gdyby mnie zabrakło. Wyobrażałam sobie jak siada nad nim wspominając dzieciństwo, być może pokazuje dzieciom z łezką w oku. Tak chciałam, tak miało być. Miała z niego czerpać siłę i radość. W ten symboliczny sposób chciałam jej na zawsze ofiarować swoją obecność.

I co?

Jeżeli chcesz usłyszeć chichot Pana Boga, to opowiedz mu o swoich planach.

Do dzisiaj nie miałam odwagi go otworzyć....

Dzień sprzyja zadumie i wspomnieniom, w wymuszonej ciszy 01 listopada wzięłam album do ręki i.....

Już nie wiem dałam czy otrzymałam?

Ta siła, te wszystkie moje intencje, dzisiaj, ona oddała mi, a to wszystko z tych samych zdjęć, z tych samych symboli....

Od dawna wiem, że dając otrzymujemy znacznie więcej, ale gdyby ktoś wtedy powiedział mi, czym będzie ten album dla mnie, to nie dałabym wiary.

Kiedy mnie już nie będzie...... A ja w uszach słyszę ten chichot i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że moja relacja z Olą naprawdę była wyjątkowa, tworzyłyśmy wspólną historię i tak niewiele dałam wobec tego ile otrzymałam.

Zawsze wydawało mi się, że dałam wszystko.... ale jak wiadomo Agata to ktoś komu najczęściej coś się wydaje, nie takim jakim jest.

Dziękuję Ci Wojtek.